mamDu_avatar

Szkolny entuzjazm mija z wiekiem nie tylko dzieciom. Rodzice na zebraniach są tego świetnym dowodem

Marta Lewandowska

31 marca 2022, 11:49 · 4 minuty czytania
Oficjalnie zrzuciliśmy maseczki, w szkołach i przedszkolach szaleństwo. Zaczęły się zebrania, takie prawdziwe, na które trzeba wybrać się do placówki. To miła odmiana, bo rodziców z klasy mojego drugoklasisty zupełnie nie znam, może kilka osób, które przewinęły się przy okazji spotkań z kolegami. Tych z piątej w większości też nie widziałam od dawna. Na zebraniach zaskoczyło mnie, jak różne to są światy.


Szkolny entuzjazm mija z wiekiem nie tylko dzieciom. Rodzice na zebraniach są tego świetnym dowodem

Marta Lewandowska
31 marca 2022, 11:49 • 1 minuta czytania
Oficjalnie zrzuciliśmy maseczki, w szkołach i przedszkolach szaleństwo. Zaczęły się zebrania, takie prawdziwe, na które trzeba wybrać się do placówki. To miła odmiana, bo rodziców z klasy mojego drugoklasisty zupełnie nie znam, może kilka osób, które przewinęły się przy okazji spotkań z kolegami. Tych z piątej w większości też nie widziałam od dawna. Na zebraniach zaskoczyło mnie, jak różne to są światy.
Szkolne zebrania obnażają prawdę o rodzicach uczniów. Fot. Karol Porwich/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej
  • Zebrania w szkole po pandemicznej przerwy wróciły do naszych grafików.
  • Zupełnie inaczej wyglądają te w klasach 1-3, a inaczej te w starszych.
  • Rodzice na spotkaniach w szkole zachowują się dokładnie jak dzieci, w których sprawie przyszli.

Od razu uprzedzę, że nie mam na celu nikogo obrażać, oceniać ani się skarżyć. Zwyczajnie zauważyłam, jak bardzo różnią się między sobą rodzice wesołych i głodnych wiedzy 8-, 9-latków i tych nieco już bardziej rozkapryszonych 12-latków.

Zebranie w klasach 1-3

W drugiej klasie 10 minut przed zebraniem wszyscy rodzice siedzą w ławeczkach. Te z przodu zajęte w pierwszej kolejności. Rodzice dyskutują, przeglądają szafki dzieci. Upewniają się, że plasteliny jest dość, że nożyczki się nie zgubiły. Kiedy przychodzi nauczycielka, na chwilę zapada cisza, wszyscy wyciągają notatniki i skrzętnie zapisują, co pani mówi.

Terminy wycieczek, daty, do kiedy trzeba oddać prace na konkurs plastyczny i wszystkie wolne dni w szkole. Nie mam notatnika. Szybko znajdują się chętni, żeby dać mi kartkę. Grzecznie dziękuję, wszystko, co słyszę, czytałam w dzienniku. Rodzice radośnie szczebioczą, nauczycielka musi prosić o ciszę.

Entuzjazm, który wręcz kipi z rodziców drugoklasistów, przypomina mi zebrania u najstarszego dziecka w klasach 1-3. Wszystkim się chce, chcą piec ciasta, asystować w szkolnych festynach - super. Tu nie trzeba się na nikogo oglądać, nikogo prosić. Dzieci są małe, ambitne, chcą dostać 5 pkt, bo ocen nie ma, ale przecież punkty, które mają im dać obraz umiejętności, już tak.

Na tym spotkaniu jest dużo śmiechu, radości, dumy. Rodzice zachowują się dokładnie, jak dzieci. Ich entuzjazm, przekonanie, że szkoła to piękna przygoda, kojarzą się z tymi 8-latkami, w których sprawie przyszli. Tu nie ma pretensji, podniesionych głosów. Cichną na chwilę, kiedy nauczycielka opowiada o uczniach z Ukrainy, którzy dołączyli do klasy.

Szybko omawiamy problem, znajdujemy rozwiązanie i wychodzimy. Półtorej godziny.

Zebranie u nastolatków

Rodzice zjawiają się "na ostatnią chwilę", zajmują ławki od bezpiecznego końca, nie zdejmują kurtek, czuć atmosferę tymczasowości. Wchodzi wychowawczyni, bardzo otwarta, konkretna, w wieku rodziców. Zaczyna mówić. Tu nikt nie notuje, nie śmieje się, nie wtrąca swoich dwóch groszy. Połowa z nas od nauczycielki dowiaduje się, co dzieje się w szkole.

12-latki nie są już tak chętne do mieszania światów. Dowiadujemy się, że klasa jest zdolna, ale bardzo trudna. Są problemy z systematycznością, dyscypliną. Dziewczynki malują się nie do końca odpowiednio do wieku, noszą krótkie topy, które nie są w stanie zakryć dokładnie bielizny.

Nauczyciele nie mogą zwrócić im uwagi, bo szkoła nie ingeruje w strój, ale może by tak rodzice zajrzeli do szaf. Bo dzieci nie żałują sobie i bluzy z napisem "fuck off" stały się chlebem powszednim, a to wiadomo, że raczej nie dla 12-latków.

Nauczycielka mówi, rodzice kręcą głowami z niedowierzaniem, ktoś odzywa się, że jego dziecko to nigdy, mina nauczycielki sugeruje coś zupełnie innego. Ta cisza oznacza jedno - nikt z nas nie zna dobrze swojego dziecka

Każdy myśli "to nie mój/nie moja", ale podskórnie czuje, że w szkole dziecko może być zupełnie innym człowiekiem. Więc czekamy jak na wyrok, kogo wskażą palcem.

Wychowawczyni tego nie robi, mówi ogólnie, acz dosadnie, a cisza zdaje się nie mieć końca. Słychać jedynie szelest zażenowania. Czuć w powietrzu, że szkolny entuzjazm już zdążył wyparować. Na dzień dziecka ognisko, czy ktoś z rodziców może pomóc? Opuszczone głowy, oczy wlepione w blaty przed sobą sugerują, że chętnych nie będzie za dużo.

Zupełnie jak te dzieci, o których rozmawiamy, a właściwie słuchamy. Może wskażą na kogoś innego, ktoś sam się zgłosi, wystarczy przeczekać. Nie naciągamy kapturów na głowę i nie kładziemy się na ławkach. Ale niepokojąco przypominamy swoje dzieci zdolne, ale niełatwe.

Kiedy nauczycielka po 30 minutach ogłasza koniec zebrania, przy biurku staje kolejka rodziców, takich, którzy mają "coś na boczku". Nikt z nich nie chce świadków przy tej rozmowie. Po minach widać, że to nie są łatwe sprawy. Wychowawczyni mówi jeszcze jedno zdanie, które w głowie będzie brzęczeć wszystkim.

"Nie będę zwalać na zdalne, na nauczycieli ani na rodziców - wszyscy musimy ciężko pracować, żeby to działało". Każdy z nas wie, że to również do niego.

Rodzice dojrzewają razem z dziećmi

Druga klasa to jeszcze maluchy, szczególnie że szkołę zaczęli w pandemicznej rzeczywistości. Nadal czujemy się odpowiedzialni za to, jak wyglądają ich zeszyty i podręczniki. Ustalamy z innymi rodzicami, czy danego dnia dzieci mogą się spotkać, podwozimy, odbieramy... Jesteśmy częścią ich małego świata, a one chętnie dzielą się nami wydarzeniami ze szkoły.

W tej piątej klasie rodzice i dzieci znają się już nieźle. Nawet ci, którzy twierdzą, że dziecko im nic nie mówi, wiedzą, z kim się koleguje, spędza wolny czas. Większość z nas sprawdza dzieciom telefony (i bardzo dobrze, bo jesteśmy odpowiedzialni za to, co nasze dzieci piszą, mówią i robią).

Ale część z nas gdzieś zgubiła klucz do drzwi, które prowadzą do dziecięcego świata. Dziecko opowiada już tylko to, co jest dla niego wygodne, a milczy, kiedy ma coś do ukrycia. Tu nie da się odwrócić głowy, bo uczucie zawstydzenia, kiedy nauczyciel mówi o zachowaniu dzieci, to nasz najmniejszy problem.

Nastolatek to nadal dziecko, które wymaga uwagi, zrozumienia, a przede wszystkim czasu. Jeśli dziecko jest przez rodziców ignorowane, puszczone samopas czy - jak kto woli - dostaje dużo swobody, to ta przepaść każdego dnia się powiększa.

I wcale nie chodzi o to, że dziecko ubiera się "nieodpowiednio" czy robi makijaż, albo na końcu zeszytu kolegi napisało przekleństwo, ale o to, co za tym wszystkim stoi.

Nie jestem fanką sprawdzania, czy piątoklasista odrobił lekcje, nie robię tego nawet u drugoklasisty. Pytam, słucham odpowiedzi i wierzę na słowo. Jeśli nie wywiążą się ze swoich obowiązków - ponoszą naturalne konsekwencje.

Ale staram się, jak i wielu z nas, spędzać z dziećmi dużo czasu, dlatego, że daje mi to przyjemność, ale też dlatego, że w czasie swobodnej rozmowy dowiem się znacznie więcej, niż pytając: jak było w szkole? To pytanie NIGDY nie daje odpowiedzi i nie wyczerpuje tematu. Przypomina mi się od razu "Mały Książę".

Dorośli są naprawdę bardzo dziwni. Dorośli są zakochani w cyfrach. Jeżeli opowiadacie im o nowym przyjacielu, nigdy nie spytają o rzeczy najważniejsze."Mały Książę", Antoine Saint-Exupéry

Nie bądźmy dziwnymi dorosłymi, wtedy nic nas na zebraniu nie zaskoczy.

Czytaj także: https://mamadu.pl/157655,dlaczego-nastolatek-jest-niedostepny-i-zlosliwy-wszystkiemu-winien-mozg