Wkuwanie ze łzami w oczach i potem na czole to normalność wśród wielu polskich uczniów w naszym narodowym systemie edukacji nastawionym na oceny i czerwone paski. Dlatego, gdyby nagrody filmowe przyznawały dzieci, film "Poważni ludzie" mógłby otrzymać ich naprawdę sporo. Bo to głos wielu milczących kilkulatków oraz nastolatków, zmuszanych przez rodziców i nauczycieli do ślęczenia nad książkami i uczenia się na pamięć bezużytecznych regułek. Ta produkcja Netflixa pokazuje, co czuje dziecko i jakie mogą być tego konsekwencje.
Choć "Poważni ludzie" (and. Serious Men) to film indyjskiego reżysera Sudhir Mishra, to dobrze odzwierciedla sytuacje z wielu polskich domów, mimo że akcja w dużej mierze rozgrywa się w slumsach. To historia ojca, który za pomocą kłamstw próbuje przebić się do wyższych sfer, wykorzystując do tego swojego syna.
Głównymi bohaterami filmu są Ayyan (Nawazuddin Siddiqui) i jego syn Oja (Indira Tiwari). Ayyanowi nie udało się w życiu zostać "kimś" i wkroczyć do świata tytułowych "Poważnych ludzi", czyli tych piastujących wysokie stanowiska, mających zawsze racje. Postanowił jednak, że jemu synowi się uda. Jakim kosztem?
Ayyan zmusił swojego chodzącego do podstawówki syna do wkuwania śmiertelnie nudnych definicji o fotosyntezie, kosmosie, meteorytach, czarnych dziurach, bakteriach czy chorobach. Dzięki temu w oczach innych rzeczywiście Oja z czasem stał się geniuszem.
Mówił rzeczy niezrozumiałe nawet dla dorosłych i dzięki temu zyskał popularność, a rodzinie zaczęło się powodzić. O względy Oja zabiegały różne agencje reklamowe, duże firmy oraz politycy, a dzieci koniecznie chciały mieć z nim selfie.
Szkoła, która odbiera dzieciom radość
Niemniej głębszym przesłaniem filmu, jest odbieranie przez rodziców i szkołę dzieciom ciekawości, pasji i radości przez zmuszanie do nauki i podporządkowanie się systemowi. Czy takie podejście ma sens i jest warte zachodu?
To się okazuje w dalszej części filmu, bo konsekwencje zakuwania i bycia w klasie najlepszym uczniem okazują się opłakane. Chłopiec przechodzi przez piekło, doświadczając omamów słuchowych, wzrokowych, a kolejne linijki podręczników recytuje ze łzami w oczach, potem na czole i zaczyna się moczyć.
Są rodzice, którzy pomagają swoim pociechom i tłumaczą, że oceny nie są najważniejsze. Jest jednak też wielu dorosłych, którym wciąż wydaje się, że bez dobrej średniej dziecko czeka kiepska przyszłość, więc wywierają coraz większą presję.
Czy oceny w szkole mają znaczenie?
Takie podejście do wychowania i edukacji po części wynosi się z domu, jak było w przypadku Ayyana. Niemniej presja nauczycieli i społeczeństwa rodzicom nie pomaga. Tym bardziej, gdy na prace domowe dydaktycy wylewają morze czerwonego atramentu, które negatywnie wpływa na odbiór przez dzieci, a za złe rozwiązanie pojawiają się wpisy typu: "Lać to mało".
Trzeba jednak zauważyć, że pojawia się coraz więcej pedagogów, mówiących o szkodliwości ocen m.in. Krystian Ostrowski ze School Sucks, czy Marcin Stiburski inicjator koncepcji "Szkoły minimalnej". Jej zasady stanowią, że dzieci uczą się poprzez swoją wrodzoną ciekawość i nie ma ocen cząstkowych, które prowadzą do średniej i pielęgnują w dziecku chorą ambicję oraz potęgują stres.