Prawo autorskie: tinna2727 / 123RF Zdjęcie Seryjne
Prawo autorskie: tinna2727 / 123RF Zdjęcie Seryjne
Reklama.
Przeczytałaś już pierwsze zdanie, więc wyobrażam sobie, że właśnie zginasz wrogo grzbiet jak najeżona kocica, prezentujesz białe kły i zaczynasz ostrzyć szpony, by mnie zaatakować. Macierzyński instynkt obronny. Na szczęście, w ogóle się Ciebie nie boję. Nie udawaj mi tutaj, że Ciebie to wszystko nie dotyczy. Nie umywaj rąk. Zresztą, jeszcze nawet nie wiesz od czego. Wyluzuj. “Polecę” nie tylko po Tobie, ale również po sobie. Zanim więc na mnie naskoczysz, pozwól proszę, że się wypowiem.
Chcę Ci uświadomić, że nam odbiło. Każdego wieczoru zasypiamy z worami pod oczami sięgającymi połowy policzków, a rano budzimy się z musztrującym głosem w głowie: “Dawaj, dawaj, nie przestawaj!”. Wyskakujemy z łóżek i od razu, z zaklejonymi ropą oczami, szykujemy się do startu. Nieważne czy w dresie czy na szpilkach, z idealnym lokiem czy włosami w kitkę, ustawiamy się bramkach. Oczywiście wszystkie z dzieciakiem pod pachą. Tuningujemy dziecięce wózki. Naciągamy zmarszczki. Podnosimy pośladki. Za chwilę rozlegnie się strzał. Unosisz głowę i słyszysz: “Gotowe, do startu, START!” - matczynego wyścigu szczurów ciąg dalszy.
Niektóre z nas są tego pościgu bardziej świadome, inne mniej. Wiele jeszcze nie zorientowało się, że bierze udział w maratonie. Tej części mam jest mi najbardziej szkoda. Nadano nam numerki, ustawiono na torach, podzielono na kategorie - ze względu na wiek, wygląd. poglądy, profesję. Są więc wśród nas tradycyjne matki-Polki, fit-mamy, eko-mamy, matki pracujące, blogujące, perfekcyjne panie domu i buntownicze kury domowe. Na pozór rywalizujemy między sobą trzymając się tych podziałów, ale też nie raz zdarza nam się nawzajem porównywać czasy pomiędzy kategoriami. Mimo, że jesteśmy tak bardzo odmienne, wrzucamy się do jednego worka z napisem “Matki”, tworząc swoistą kategorię biegową “open”. Niezależnie od indywidualnych preferencji, wszystkie podążamy na tę samą metę. Wygrać może tylko jedna. Nie ma bowiem brązowego i srebrnego medalu. Jest tylko złoty - z napisem: “Matka Idealna”. Szaleństwo.
Tak naprawdę nie wygra żadna, wiecie o tym? Do tego celu można dobiec tylko po trupach. To znaczy po jednym trupie - swoim własnym. Z każdym metrem biegu stajemy się coraz bardziej nieszczęśliwe. Narzucamy sobie ogromne wymagania i nieustannie się do siebie porównujemy. Podczas gdy niektóre z nas naprawdę dobrze sobie radzą (albo tylko tak wyglądają, że dają radę), inne popadają w coraz większe kompleksy.

Może cię zainteresować także: Droga Mamo, to apel do Ciebie: Uwierz w siebie


To wcale nie jest zdrowa, sportowa rywalizacja. Kłócimy się ze sobą, ciągniemy za włosy, podstawiamy haki i “skrobiemy marchewki”. Obgadujemy inne uczestniczki biegu. “Jak ona może wkładać mu czapkę w upał?” “Nie za małe to dziecko na taki rowerek?” “O matko, jaka młoda. Kiedy ona te dzieci urodziła?” Jeśli któraś kupuje eko jedzenie to słyszy, że jest fanatyczką. W tym samym czasie, kiedy inna częstuje dziecko solonymi paluszkami, mówimy, że pakuje w nie chemię i węglowodany: “Na pewno jej maluch będzie gruby, brzydki i co więcej - to wszystko, co je, na mózg mu siądzie”. Gdy znajdziemy w końcu chwilę dla siebie, to siadamy przed kompem i patrzymy co tam słychać u innych na polu walki. Przeglądamy fotki znajomych na Facebooku. O! Kumpela z liceum wrzuciła swojego bobaska - “Piękne maleństwo!” piszesz, a w duszy myślisz “Cholera jasna, dlaczego jej dzieci są tak obrzydliwie ładne?!”. Następny news - znajomi kupili nowe mieszkanie. Napiszesz “Gratulacje! W końcu spełniliście swoje marzenie, ale się cieszę”, a jednocześnie myślisz sobie: “No kur.., jak Ci ludzie to robią? My wciąż ciśniemy się na 40 mkw.” Zżera nas zazdrość. Odbiera radość i satysfakcję z tego, co mamy. Same sobie odbieramy wiarę we własne możliwości. Odczuwamy ulgę zalewając hejtem fora internetowe i portale społecznościowe. Zarzucamy sobie nawzajem: “Nie rób tak!”, “Powinnaś to i tamto!” “Co z Ciebie za matka?”, “Biedne to jej dziecko”, “Niektóre kobiety nie powinny mieć dzieci”, “Jak ona mogła, przecież tak się nie robi.” Nasze maluchy także biorą udział w biegu. Przyrównujemy je do metryczek, wkładamy w gotowe schematy i sprawdzamy, czy mieszczą się w tzw. normie. Oczywiście najbardziej zależy nam, by wychodziły przed szereg. Wstydzimy się natomiast, gdy pozostają w tyle. “Twój jeszcze nie robi na nocniku?”, “Och, a ile on ma? No mój już chodzi.” “Moja to zjada wszystko, a już szczególnie warzywka.” Dobij. Zgnieć. Zyskaj przewagę. Choć na chwilę.
Mimo, że tak to wszystko cholernie boli, każdego dnia kontynuujemy bieg w matczynym wyścigu szczurów. Dostaje się nie tylko matkom. Starające się o dziecko kobiety snują czarne myśli: “Jeju, jeju, żeby moje dziecko też tak dobrze miało.” Niedoszłe matki załamują się: “Nie jestem prawdziwą kobietą”. Panie wyzwolone też w końcu wpadają w sidła - tym razem o nazwie “Straciłam swoją szansę”. Zdaję sobie sprawę, że wszystkie te sytuacje są o wiele bardziej złożone, ale uwierzcie mi - jakby nie było, wyścig szczurów dodatkowo dobija każdego leżącego.
My, kobiety, matki, odbieramy sobie prawo do niedoskonałości. Nie akceptujemy swoich własnych porażek, dlatego lubimy wytykać błędy innym. Nie jesteśmy pewne swojej wartości, przez co wciąż orientujemy się jak wypadamy na tle matczynej społeczności. Porównujemy nasze ciała, dzieci, mężów, domy, zaglądamy sobie nawzajem do lodówek, wózków, łóżeczek i portfeli. Ja to robię, Ty to robisz, każda z nas codziennie ściga się zdyszana, z wywalonym na brodę językiem. Gdy dzieci śpią, a mąż ogląda mecz, zamykamy się w łazience i ryczymy w dłonie. Każda na swój sposób raz na jakiś czas oczyszcza duszę z żalu. Byle do następnego dnia - do kolejnego startu.
Jako jedna z tych świadomych uczestniczek, właśnie w tym momencie rozwiązuję sznurówki, zrywam z piersi numerek i bezkolizyjnie wypadam z toru. Kibicuję Wam, inne mamy, które wciąż biorą udział w wyścigu. Nie życzę Wam wygranej. Dopinguję, aby zabrakło Wam motywacji, by dalej biec.