Brytyjka Kelly Pendry już w 2016 roku zauważyła, że jej miesiączki są wyjątkowo obfite i bolesne. Opowiedziała o niepokojących objawach lekarzowi, ale ten uznał, że "po porodzie to normalne". Dopiero 5 lat później kobieta usłyszała diagnozę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Słyszała to, co wiele kobiet: "Taka pani uroda", "to normalne", "po porodzie każda tak ma".
Lekarze lekceważyli jej objawy przez lata. Gdy w końcu została wysłuchana – było już za późno.
Kelly Pendry apeluje do kobiet, by nigdy nie ignorowały intuicji i walczyły o swoje zdrowie.
Dziś 42-letnia Kelly Pendry z Ewloe w Walii, mama dwojga dzieci, zna diagnozę: mięśniakomięsak gładkokomórkowy, rzadki nowotwór złośliwy. Jak podaje BBC, w Wielkiej Brytanii na ten typ nowotworu zapada rocznie 600 osób. Kobieta poznała diagnozę w listopadzie 2021 roku. Usłyszała wtedy od pielęgniarki, żeby nie robiła żadnych planów na Boże Narodzenie. Jej świat runął. Czy gdyby lekarze latami nie ignorowali jej objawów, nowotwór udałoby się wykryć wcześniej? Cały czas zadaje sobie to pytanie.
Lekarze ignorowali jej objawy
W 2016 kobieta poinformowała lekarza, że jej miesiączki są wyjątkowo bolesne i bardzo obfite. Jako że niedługo wcześniej urodziła drugie dziecko, usłyszała, że to normalne i jej organizm musi "dojść do siebie" po ciąży i porodzie. Zasugerowano jej, żeby zaczęła stosować antykoncepcję hormonalną lub założyła wkładkę wewnątrzmaciczną, co pozwoli wyregulować okres.
Gdy kolejnym razem zgłosiła te same niepokojące objawy, przepisano jej leki antydepresyjne. – Poczułam się jak królowa dram, jakbym to sobie wymyślała – opowiada Pendry cytowana przez BBC. Krwawienie nie ustępowało. Zaczęła przybierać na wadze. Zauważyła, że okolica jamy brzusznej staje się nabrzmiała. Bywały dni, kiedy zwijała się z bólu. Miała wrażenie, że lekarze jej nie rozumieją, lekceważą ją.
Dopiero w kwietniu 2020 roku trafiła do gabinetu internisty, gdzie poważnie potraktowano jej objawy. Poczuła, że jest widziana i słyszana. – Lekarz zapytał, jak ja sobie radzę w takim stanie. Odpowiedziałam, że w ogóle nie radzę – wspomina 42-latka.
Diagnoza ją zmiażdżyła
Kilka miesięcy później u Kelly zdiagnozowano mięśniaki macicy i zasugerowano zabieg histerektomii. Jednak z powodu pandemii kolejne wizyty były przekładane, a operacja nigdy się nie odbyła.
Objawy nie ustępowały. W czerwcu 2021 Kelly krwawiła już codziennie, a opuchlizna brzucha była tak duża, że kobieta wyglądała, jakby lada moment miała urodzić – choć nie była w ciąży. Wtedy po raz pierwszy lekarz zasugerował, że przyczyną jej stanu może być mięsak. Kolejne badania potwierdziły tę wstępną diagnozę. 42-latka dowiedziała się, że jest w czwartym, terminalnym stadium raka. Gdy lekarz zapytał, co może dla niej zrobić, odpowiedziała krótko: dać jej czas.
Walka trwa
Od tego czasu Kelly przeszła sześć cykli chemioterapii, które okazały się na tyle skuteczne, że zyskała więcej czasu. Niestety z uwagi na to, że znajduje się w czwartym stadium raka, lekarze w Wielkiej Brytanii nie chcą przeprowadzić zaplanowanej wcześniej operacji usunięcia macicy. Operacja jest jednak możliwa w Stanach Zjednoczonych, dlatego rodzina i przyjaciele 42-latki zbierają środki na opłacenie leczenia.
Kelly się nie poddaje, choć ma świadomość, że może jej się nie udać. Wierzy, że jej historia pomoże innym kobietom zawalczyć o siebie i uchroni je przed sytuacją, w której ona się znalazła.