Pomysł Nowackiej drenuje portfele rodziców. Uczniowie uczą się coraz gorzej?
Brak prac demotywuje
Zwolennicy decyzji resortu edukacji o likwidacji prac domowych zauważają, że dzięki temu, że te są nieobowiązkowe, dzieci mają wreszcie możliwość na spędzenie czasu po szkole na odpoczynku, zabawie i czasie z bliskimi. Zadania są dla osób chętnych, więc nie jest tak, że uczeń – jeśli chce – nie ma możliwości dodatkowego wykonania pracy z zakresu wiedzy, która była przedstawiona na lekcji w szkole. Przeciwnicy likwidacji prac wciąż jednak są zdania, że ich brak demotywuje dzieci i sprawia, że poziom nauczania drastycznie spada.
Od tego roku szkolnego pojawia się coraz więcej głosów zaniepokojonych rodziców, którzy zauważają, że ich dzieci coraz bardziej niechętnie sięgają z własnej woli po książki. Nie tylko nie chcą czytać, by doskonalić tę umiejętność, ale coraz częściej rezygnują również z odrabiania prac domowych, tłumacząc się tym, że jeśli nie są one obowiązkowe, to oni "nie są chętni".
Efektem tego są coraz słabsze oceny i brak motywacji do zgłębiania wiedzy samodzielnie – co jest konieczne, bo nie wszyscy nauczyciele są w stanie w czasie lekcji przekazać uczniom całego materiału znajdującego się w programie nauczania. W tej sprawie napisała do nas również krótką wiadomość Natalia, mama dwóch chłopców w wieku 7 i 9 lat.
Konieczne są korepetycje
Kobieta zauważa, że brak prac domowych przyniósł też negatywny skutek dla jej budżetu domowego: "Chciałabym się podzielić swoją opinią o braku prac domowych. Kiedy starszy syn zaczynał szkołę, prace były normą. Codziennie wychowawczyni zadawała dzieciom krótkie zadania, do tego czytaliśmy po kawałku szkolne lektury i to wszystko nauczyło syna pewnej powtarzalności. Wiedział, że po powrocie ze szkoły trzeba odrobić lekcje, a potem można do woli spędzać czas na zabawie, grze w piłce i innych zajęciach dodatkowych" – zauważa w liście czytelniczka.
"Uważam, że to nauczyło go odpowiedzialności i samodzielności, a ta powtarzalność sprawiła, że wszelkie zobowiązania przychodzą mu z łatwością. Oczywiście teraz zaczynam widzieć, że bez tych prac z tygodnia na tydzień jest coraz gorzej. Syn robi się leniwy, nie chce mu się robić prac, bo zawsze zaznacza, że przecież nie są obowiązkowe. Zaczyna mieć zaległości w lekturach, bo nie umiem go zmotywować (prośby i groźby też nie działają), by poczytał, skoro nauczycielka wciąż powtarza uczniom, że nie muszą (choć powinni!).
Boję się, co będzie z młodszym synem, który dopiero zaczął pierwszą klasę. To dopiero początki, więc na razie jeszcze nadąża, ale już widzę, że jedyne, o czym myśli po szkole to zabawa. Jeśli od początku nie wypracuje sobie nawyku odrabiania lekcji i posiadania obowiązków szkolnych, boję się, że w 4 klasie obaj synowie polegną. Już teraz wydaję krocie na dodatkowy angielski, a czuję, że od przyszłego roku starszy syn będzie musiał iść na korepetycje z języka polskiego czy matematyki, bo jego nauczycielka wciąż powtarza, że dzieci mają czas".
Likwidacja prac drenuje portfele
W wiadomości naszej czytelniczki widać też zalążek problemu, na który skarżą się inni rodzice – że brak prac domowych doprowadza do niższego poziomu edukacji, więc jeszcze więcej uczniów potrzebuje korepetycji. O tym problemie pisał ostatnio również portal Interia.
Możemy tam przeczytać wypowiedzi rodziców uczniów, np. taką: "Brak systematyczności prowadzi donikąd. [...] Rząd chciał się popisać, ale im nie wyszło. Większość dzieci w klasach moich synów zaczęła chodzić na płatne korepetycje. Moi chłopcy też z tego korzystają. To chyba nie tak powinno wyglądać". Podobnego zdania jest wielu nauczycieli, którzy przyznają, że bez powtarzania materiału w domu i systematycznego wracania do zagadnień (nie tylko podczas lekcji), uczniowie bardzo szybko przestają pamiętać, o czym się uczyli tydzień lub dwa wcześniej.
Część z nich już w klasach I-III chodzi na korepetycje, a to kolejny wydatek dla rodziców. Dodatkowe lekcje prywatne z języka polskiego, matematyki lub samej nauki czytania kosztują nawet 100-150 zł za godzinę, a nie każdy rodzic ma predyspozycje i/oraz czas, by ćwiczyć z dzieckiem wszystkie dodatkowe zagadnienia. Szczególnie jeśli dziecku w domu brakuje motywacji.
Natłok zobowiązań odstrasza
Z drugiej strony warto pamiętać, że dzieci w klasach I-III powinny uczyć się przede wszystkim na zajęciach w szkole, a ich rozwój i edukacja powinny opierać się na zabawie czy aktywności na świeżym powietrzu. To dużo lepiej wpływa na ich poziom wiedzy i ogólny rozwój. Korepetycje w pierwszych latach edukacji nie są niezbędne, bo materiał jest na tyle prosty, że dziecku w zupełności wystarczy pomoc rodziców lub opiekunów.
Według badań przeprowadzonych przez Educational Endowment Foundation wynika, że prace domowe mają dobry wpływ na motywację i systematyczność uczniów, ale dopiero wtedy, gdy ci są starsi (wiek odpowiadający uczniom szkoły średniej). Młodsi uczniowie w szkole podstawowej wcale nie są bardziej zmotywowani natłokiem obowiązków, prac domowych i nadmiarem nauki. Raczej stają się wtedy zrezygnowani i przestają wierzyć w swoje umiejętności.
Według badań, które przeprowadził Instytut Badań Edukacyjnych, prace domowe mają znikomy wpływ na efekty kształcenia. Choć polscy nauczyciele i rodzice w większości uważają, że prace domowe są niezbędne do prawidłowego rozwoju i wykształcenia dzieci i młodzieży, okazuje się częste prace domowe, które do tego są obszerne, nie przynoszą pozytywnych efektów w nauce.
Ważne jest to, by skupiać się nie na tym, żeby prace stały się znów obowiązkiem, a na tym, by znaleźć sposoby do pozytywnego motywowania uczniów. Wtedy w dużej mierze nie będą potrzebne dodatkowe korepetycje, bo dzieci z chęcią i ciekawością będą same siadały do książek, by dowiadywać się czegoś z zakresów, które budzą ich zainteresowanie.
Źródło: educationendowmentfoundation.org.uk, ibe.edu.pl, wydarzenia.interia.pl
Czytaj także: https://mamadu.pl/188962,prace-domowe-nie-sa-zakazane-ministra-edukacji-odpiera-zarzuty-rodzicow