
Oddałam klasówki i zaczęło się...
"Kilka dni temu oddałam mojej klasie poprawione sprawdziany z polskiego i, jak zawsze, po klasie przeszedł pomruk niezadowolenia. Wiadomo – nie każdy dostał to, na co liczył. Ale jeden uczeń postanowił, że nie zostawi tego tak po prostu. Podszedł do mnie z miną człowieka, który właśnie zamierza wygrać proces sądowy i powiedział:
'Proszę pani, ale ja uważam, że powinienem dostać lepszą ocenę'.
Spojrzałam na jego kartkę. Czerwony długopis mówił sam za siebie – błędy były oczywiste, odpowiedzi niepełne, a zadanie otwarte ledwo zaczęte.
'Ale dlaczego tak uważasz?' – zapytałam, gotowa wysłuchać standardowego: 'bo się starałem' albo 'bo inni mieli gorzej, a dostali lepiej'. Ale nie. To, co usłyszałam, było zupełnie nowym poziomem argumentacji...
Logika "alternatywna"
Uczeń spojrzał na mnie poważnie i powiedział:
'Bo w sumie miałem to w głowie, tylko nie zdążyłem tego napisać' – wypalił.
'Ale wiesz, że oceniam to, co jest na kartce, a nie to, co było w twojej głowie?' – próbowałam mu delikatnie wyjaśnić.
'No ale przecież to niesprawiedliwe' – upierał się.
'Skoro ja to wiedziałem, to to się powinno liczyć'.
'Ale ja tego nie mogę sprawdzić' – powiedziałam, czując, że rozmowa zaczyna przypominać absurdalny skecz.
'No ale to, że pani nie może tego sprawdzić, nie znaczy, że tego tam nie było!' – nie dawał za wygraną.
Klasa zaczęła się śmiać, a ja naprawdę przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć...
Gdzie leży granica?
Nie pierwszy raz słyszałam próby negocjacji oceny, ale ta argumentacja była naprawdę kreatywna. Może powinnam zacząć oceniać myśli uczniów, a nie to, co napisali? Może powinnam wprowadzić system telepatii na sprawdzianach? Z drugiej strony, zastanowiło mnie, skąd bierze się taka postawa. Czy uczniowie naprawdę wierzą, że takie argumenty mają sens? Czy to po prostu desperacka próba ratowania oceny? Jedno jest pewne – nic nie jest już w stanie mnie zaskoczyć".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).