Odrabianie lekcji było horrorem dla mnie i dla dziecka. Wystarczyła jedna zmiana
Zmiana na lepsze
Gdy we wrześniu dyrektor placówki, do której chodzi moja córka, ogłosił, że praca domowa może być zadawana zaledwie dwa razy w tygodniu, w sali można było usłyszeć pomruk niezadowolenia. Wielu rodziców uważa, że bez tego dziecko nawet nie sięgnie do podręcznika, więc jak się ma czegoś nauczyć? I to prawda.
Pojawił się sceptycyzm, bo to była taka trochę droga w nieznane. Tak duża zmiana to nowa sytuacja, która wymagała od nas, rodziców, przede wszystkim większego zaangażowania. Córka książki trzyma w szkole i w ubiegłych latach przynosiła je tylko, gdy było coś zadane, a przy okazji się uczyła. Teraz trzeba było ją nauczyć, że książki muszą do domu trafiać częściej, by mieć z czego systematycznie powtarzać materiał.
Minęło dwa i pół miesiąca, a ja jestem szczerze zachwycona. Prace domowe są znacznie rzadziej zadawane, za to dużo większe. Pojawiły się także ekstra zadania dla chętnych. Nagle córka ma więcej wolnego czasu i aż mnie dziwi jak dużo. Uczy się, jak rozkładać naukę, czy robić na raty większe projekty. Co ciekawe, ten "odzyskany" czas rzadko poświęca na zabawę. Teraz ma więcej siły i ochoty na udział w konkursach szkolnych czy innych inicjatywach. W czymś, na co ma na prawdę ochotę, a do tej pory brakowało sił.
Odzyskałam dziecko
Najbardziej cieszy mnie to, że w zasadzie odzyskałam moje radosne dziecko. Przez ostatnie dwa lata prace domowe, choć niewielkie, były zadawane każdego dnia. Odrabianie lekcji zazwyczaj kończyło się płaczem, bo po całym dniu w szkole siadanie do książek po godz. 17:00 przypominało walkę. Nie odpoczywała także w weekend. Mam wrażenie, że nasz świat kręcił się wokół prac domowych.
Choć w nich zazwyczaj nie pomagam, to musiałam do nich gonić potwornie zmęczone dziecko. Ta frustracja nad książkami przekładała się także na czas wolny. Była marudna przy rysowaniu, czytaniu książki czy graniu w planszówki, nawet przy zabawach z rodzeństwem. Ciągle była wycieńczona i płaczliwa.
Dziś są dni bardziej wymagające, ale i pojawiły się takie totalnie leniwe. Czy zauważyłam gorsze wyniki w nauce? Zupełnie nie! Widzę, jak ładują się jej akumulatory. Gdy ma siłę, sama bierze książki i działa. Na pewno ma znaczenie, że jest nieco dojrzalsza, ale ten luz, że "nie musi", naprawdę daje mega przestrzeń i czas na rozwijanie pasji i zainteresowań, szansę na to, by poczuła, że ma ochotę się nauczyć, poćwiczyć, poczytać coś więcej o tym, o czym pani mówiła na lekcji.
Czyż nie o to chodzi?
Czytaj także: https://mamadu.pl/163183,jakub-tylman-pomyslodawca-szkoly-bez-pracy-domowej-wywiad