Zataiłam przed szkołą, że córka ma wszy. Mam powód, robię to dla dziecka
"Moja córka chodzi do 5 klasy. Ma fajną, zgraną klasę i świetną wychowawczynię. Także rodzice dzieci z tej klasy są ze sobą zżyci. Lubimy się, chętnie angażujemy się w sprawy szkolne, spotykamy się nawet dużą grupą w czasie wolnym. Nie ma nawet mowy o tym, żeby urodziny dziecka odbywały się bez rodziców, bo lubimy sobie w tym czasie pogadać i się pośmiać.
Dlaczego więc postanowiłam nie mówić nikomu, że moja córka ma wszy? Już wyjaśniam. Iga wróciła dziś ze szkoły i od razu pojechałam z nią na zajęcie taneczne, które uwielbia. Po drodze, w autobusie, stałyśmy przy kasowniku i kiedy spojrzałam z góry na głowę córki, zauważyłam, że coś się w jej włosach rusza! Nie chciałam robić sceny w autobusie, więc jak gdyby nigdy nic dojechałyśmy pod szkołę tańca, a tam poszłam z nią do łazienki, żeby sprawdzić, czy to czasem nie była jakaś wesz.
No i niestety! Okazało się, że Iga ma wszy. Znalazłam też gnidy. Aż mi się niedobrze zrobiło, nienawidzę wszelakiego robactwa! Kazałam jej iść na zajęcia, ale nie pożyczać żadnych szczotek od koleżanek i nie dotykać się głowami (one uwielbiają się tulić!). Sama w tym czasie, kiedy córka tańczyła, poszłam do apteki i kupiłam szampon na wszy. Ponoć jakiś dobry, który od razu dusi też gnidy, bo otacza je jakimś silikonem i one się po prostu duszą.
Po powrocie do domu zaaplikowałam jej ten szampon, wyczesałam martwe mszy i wybrałam widoczne gnidy. Nie było tego w sumie dużo, może z pięć robaczków i trochę jajeczek, zwłaszcza za uszami i przy karku. Na ulotce szamponu napisano, że trzeba powtórzyć za 7 dni. Dla pewności ja i mąż też umyliśmy tym szamponem włosy, chociaż nic nie znaleźliśmy.
No i w moim rozumieniu, nic więcej nie mogę zrobić, a przecież bez sensu, żeby siedziała w domu? Jutro jadą na 3-dniową wycieczkę klasową i nie chcę jej tego pozbawiać. Byłoby jej bardzo przykro, bo tak się na nią cieszyła! Umówiła się już z najlepszymi przyjaciółkami, że będą razem w pokoju, podzieliły się tym, co która ma zabrać, żeby miło spędzać czas. No wiadomo, zwykłe sprawy w takiej sytuacji.
No i jeszcze kwestia pieniędzy, które wpłaciłam na ten wyjazd. Przecież jeśli by nie pojechała, to one by przepadły! Postanowiłam więc, że Iga na wycieczkę pojedzie, a ja nikomu nie będę mówić o tych wszach. W końcu na pewno ten szampon zadziałał i teraz nikogo nie zarazi. Nie mam wyrzutów sumienia, myślę, że postępuję słusznie, w końcu robię to dla dziecka, no i nikogo nie narażam, skoro zastosowałam leczenie.
Pytanie jeszcze, od kogo ona je złapała, w końcu od kogoś musiała? Mam nadzieję, że nie przyjedzie z nowymi wszami z tej wycieczki! Z drugiej strony to i tak musimy powtórzyć aplikację szamponu, więc właściwie to bez znaczenia. A tak przynajmniej będzie miała miłe wspomnienia z wycieczki!".
Od redakcji
Rozumiemy, że autorka listu nie chciała pozbawiać córki przyjemności z wyjazdu na szkolną wycieczkę, jednak niepoinformowanie wychowawcy o tym, że jej dziecko jest w trakcie leczenia wszawicy, nie jest odpowiedzialnym zachowaniem. Tylko jeśli inni rodzice również sprawdzą głowy swoich dzieci i w razie potrzeby zastosują właściwe leczenie, można z powodzeniem zmierzyć się z problemem wszy w szkole. W innym przypadku dzieci będą się nawzajem zarażać, a zwalczanie wszy będzie przypominać walkę z wiatrakami. Apelujemy o niezatajanie informacji o chorobach zakaźnych i pasożytniczych!