Gdy córka szła do przedszkola, byłam pewna, że wszy, owsiki i nieustannie chore dziecko przez pierwsze miesiące będą standardem. No ale chyba razem jako grupa rodziców damy sobie z tym radę, prawda? Pierwsze zebranie odbyło się we wrześniu, zaledwie po 2 tygodniach od otwarcia nowej placówki. Jeden z komunikatów: "Proszę państwa, już w przedszkolu są wszy". Reakcja niektórych rodziców natychmiastowa: "ale mnie to nie dotyczy" i wtedy już wiedziałam, że wcale łatwo nie będzie...
Reklama.
Reklama.
Ale wstyd!
Jako rodzice stykamy się z różnymi wyzwaniami, to dość oczywiste. Jednak coś, co mnie bardzo zaskoczyło w rodzicielstwie, to to jak bardzo potrafimy mieć rożnie podejście do dokładnie tego samego problemu. Nie uważam, by owsiki czy wszy były jakimś stygmatem, wstydem czy patologią. Zdarzają się tam, gdzie jest dużo dzieci. Nie ma znaczenia ich pochodzenie. Po prostu dzieci gorzej dbają o czystość, jeszcze się uczą prawidłowej higieny.
Jednocześnie są skuteczne sposoby, by szybko się ich pozbyć. To, co możemy zrobić jako rodzice, to być bardziej uważni i działać, by się pozbyć tego paskudztwa ja najszybciej. Nie mówię raz na zawsze, bo byłoby to zbyt optymistyczne. Ale nadal mam przekonanie, że można być skutecznym, gdy przy takich problemach działa się razem.
Niestety zbytnio ufam w ludzką odpowiedzialność i uczciwość. W swojej naiwności wierzyłam, że dobro naszych dzieci leży wszystkim na sercu. Okazuje się, że wstyd jest czymś znacznie silniejszym. Wszy do naszej grupy nigdy na szczęście nie dotarły, za to z owsikami była "zabawa". Dość mało zabawna, jeśli mam być szczera, w dodatku dla wielu dzieci przykra.
Bardzo długo ktoś uważał, że jego dziecko owsiki omijają wielkim łukiem. Myślę, że to wina stereotypów w stylu "Moje dziecko jest z czystego domu, dlaczego miałoby mieć owsiki? Przecież owsiki biorą się z brudu". Tymczasem o zakażenie nietrudno, a objawy wcale nie są tak jednoznaczne, jak mogłoby się wydawać.
Zakazić się łatwo, przyznać trudno
Jeśli pojawia się informacja, że w grupie są owsiki, to możesz mieć pewność, że twoje dziecko je ma. Co więcej, możesz założyć, że już zdążyło je przywlec do domu. W tym temacie nie ma cudów. Nie musi to być brudny owoc, zakażona piaskownica, kąpiel w zakażonej rzece czy syf w domu... wystarczą małe niedokładnie umyte rączki na klamce, zabawce, krzesełku, których potem dotknie inny maluch.
Rodzice myślą, że przecież w nocy się nie drapie po pupie i nie zgrzyta zębami, więc jest ok. Nic bardziej mylnego. Owsiki początkowo nie dają objawów. Co więcej, moja córka przerabiała temat naprawdę wiele razy i absolutnie nigdy nie miała takich objawów. Wręcz przeciwnie, gdy już wiedzieliśmy, że jest zakażona, dopiero pewne rzeczy zaczynały się łączyć w całość, jak choćby mniejszy apetyt, większa chęć na słodkie czy rozdrażnienie.
Rozmawiając z rodzicami, okazywało się, że część dziewczynek uskarżała się nie na swędzenie pupy, a pieczenie w pochwie. Część dzieci gorzej spała czy miała bóle brzuszka, bledszą skórę, podkrążone oczy. Rozdrażnienie czy problemy z koncentracją spokojnie można było przypisać stresowi, przemęczeniu, jesieni czy długiej zimie. Objawy, których nikt nikomu nie zgłasza, bo po co? Przyczyn mogło być wiele, nikt początkowo nie podejrzewał owsików.
Jednak w pewnym momencie można wyłapać, kto jest winowajcą złego dziecięcego samopoczucia. I tu pojawia się problem, bo wielu rodziców, nawet jeśli to odkryje, nie podaje informacji dalej. Nieważne, że można zrobić to dyskretnie przez panią.
Never-ending story
W naszym przedszkolu przechodziliśmy temat co trzy miesiące. Odrobaczenie całej rodziny, pranie pościeli, ręczników, bielizny, prysznic rano i wieczorem, uporczywe porządki, latanie z parownikiem. Wymrażanie lub gotowanie tego co się da, by niechcianych gości pozbyć się jak najszybciej. Okazywało się jednak, że za 2-3 miesiące temat powracał, a my powtarzaliśmy cały proces od nowa. Mimo mailowej informacji ewidentnie ktoś nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego dziecko zaraża innych. Takich osób oczywiście mogło być kilkoro.
Zaczęły się głośne rozmowy w szatni, bo naprawdę ci, który walczyli, mieli już dość. Koniec z tabu i dyskrecją, w końcu chodzi zdrowie naszych dzieci. Ale i tu okazywało się, że część popełnia podstawowe błędy i nie ma szansy skutecznie pozbyć się nieproszonych gości: ktoś podał lek tylko raz (a należy podać go dwa razy w odstępie 2 tygodni) albo nie podawał preparatu członkom rodziny (odrobaczyć należy wszystkich domowników), czy nie dezynfekował w domu, nie wiedział, że ręczniki i pościel trzeba w tym momencie prać jak najczęściej.
Niektórzy byli niewzruszeni problemem, ich to nadal nie dotyczyło. Inni robili badania i mówili, że nic nie wyszło, więc leków podawać nie będą (badanie w przypadku negatywnego wyniku, w zasadzie powinno się wykonać kilkukrotnie w 2-dniowych odstępach, przy zakażeniu owsiki nie zawsze są w kale, zależy to od momentu w cyklu).
Sukces!
Za którymś, kolejnym już, razem dostaliśmy wytyczne. Jedna z mam jest pediatrą i postanowiła podpowiedzieć, jak w końcu wyeliminować "nasz problem". Zasugerowała, że skoro owsiki ciągle nawracają, to trzeba założyć, że wszystkie dzieci są zakażone i wszystkie muszą przyjąć lek. Najlepiej byśmy to zrobili tego samego dnia. Zaproponowała piątek, przed dłuższym weekendem. Czy wszyscy to zrobili? Nie wiem, ale mam nadzieję, że posłuchali lekarza. W każdym razie nagle się okazało, że można skutecznie pozbyć się problemu, a ten więcej się nie powtórzył. Tylko czy nie można było tak od razu?