Oto sztuczki polskich alimenciarzy. A ty, kobieto, płacz i płać
- Ojciec odchodzi nie tylko od matki, ale też od dzieci - niestety ten scenariusz nie jest rzadkością.
- Bywa, że jedyny kontakt z tatą, to dla dziecka comiesięczny przelew, jednak od niego ponad 280 tys. alimenciarzy się miga. Skutecznie. Ich długi wobec dzieci wynoszą nawet kilkaset tysięcy złotych.
- Prawo wobec alimenciarzy jest bezradne. A może, skoro wszyscy wiemy, jakie sztuczki stosują, to warto to prawo zmienić?
Alimenty to nie prezenty
Wiele matek zostaje z dziećmi po rozstaniu z partnerem samych. Tak naprawdę samych, bez wsparcia, pomocy i alimentów, bo te choć zasądzone, nie zawsze trafiają, gdzie powinny. Kiedy człowiek zostaje rodzicem, niezależnie od tego, czy mu się to podoba, czy nie, musi łożyć na dziecko. Nawet jeśli mieszka oddzielnie.
Zgodnie z prawem rodzice są zobowiązani do zapewnienia dziecku bezpiecznego miejsca, edukacji i zaspokojenia jego podstawowych potrzeb. Dzieci potrzebują jedzenia, ubrań, wody, prądu, ogrzewania... To wszystko kosztuje. Ponadto, kiedy rodzice się rozstają, stopa życiowa dzieci nie powinna spaść.
To znaczy, że jeśli bardzo zamożny tata wyprowadza się ze wspólnego domu, sąd zasądzi alimenty, aby dzieci nadal mogły żyć tak jak dotąd. Dlatego im mniej zarabia tata, tym alimenty są niższe. Im więcej - tym wyższe. Jednak mimo iż wysokość świadczenia na utrzymanie dziecka czy dzieci jest uzależniana od dochodu zaskarżonego rodzica (najczęściej ojca, choć nie zawsze), to z płaceniem bywa różnie.
Alimenciarze notorycznie spóźniają się z płaceniem, a wielu z nich nie płaci latami nawet grosza. W efekcie ich zadłużenie względem dzieci może wynosić nawet kilkaset tysięcy złotych i co? I nic, bo jak piszą kobiety na portalach społecznościowych, ściągalność alimentów jest... żadna.
Nowej rodzinie dziecko nie jest na rękę
To, co uderza w tych historiach, że wielu alimenciarzy założyło nowe rodziny. Nowym dzieciom niczego nie brakuje. Nowa partnerka wcale nierzadko wspiera w tym "niepłaceniu", bo co tak z domu pieniądze będzie wynosił. Dziadkowie, którzy piali nad kołyską, gdy było dobrze, nie widzą często problemu w tym, że ich syn własne dziecko ma w poważaniu i też milczą, lub – co gorsza – przyklaskują.
Chciałabym napisać, że to bzdura, że świat jest piękny, a te historie wyssane z palca. Ale kobiety piszące o byłych partnerach, którzy np. 16 lat temu podziękowali im na rozprawie o pozbawienie praw rodzicielskich za "zdjęcie balastu" i niezabiegający przez ten czas o kontakt z dzieckiem, wcale nie są rzadkością.
I wcale nie mówimy o patologiach w rozumieniu, które nasuwa się na myśl jako pierwsze. Alimenciarze, którzy staną na rzęsach, żeby nie łożyć na własne dziecko, są w każdej grupie społecznej. Są tacy, co "mam, ale nie dam". Te matki, które zostają same, widzą, jak dziurawe jest prawo, jak ich nie wspiera.
"Taki sam żal, jak do byłego, mam do jego pracodawcy. Przyjaźniliśmy się, po rozwodzie został przy nim. Żeby ułatwić mu niepłacenie, zmniejszył mu wymiar etatu i wynagrodzenie - oczywiście na papierze, byle był poniżej progu wypłacalności" - pisze jedna z nich.
I na myśl przychodzi, że ci alimenciarze to prawdziwe lobby. Zaniżają dochody, ukrywają je, a nawet za radą komornika czy własnego adwokata płacą symboliczne kwoty 20-50 zł miesięcznie. Po co? Po to, żeby wykazać wolę, że coś tam dają. Mamy dwucyfrową inflację, te kwoty nie wystarczą na utrzymanie dziecka w żadnym wieku. A jednak prawo nie ściga alimenciarzy.
Alimenciarz bez adresu
Kolejna grupa (nie)kochających tatusiów to ci, którzy mieszkają "nigdzie". Wystarczy nie mieć adresu, pod którym oficjalnie mieszka taki i już dla systemu staje się niewidoczny. Wtedy nawet fundusz alimentacyjny nie rwie się do pomocy. A dzieci? Mają matkę, która zasuwa nierzadko na dwóch etatach, żeby choćby zaspokoić ich podstawowe potrzeby.
Te dzieci nie jeżdżą na szkolne wycieczki, na kolonie, nie chodzą na urodziny kolegi, bo ich na to nie stać. Tym bardziej przykro, kiedy ktoś rzuci przy nich, że tata z nową rodziną był w górach, na Mazurach czy w Chorwacji. A przecież dziś media społecznościowe mówią wszystko...
I tak okazuje się, że bezdomny, zarabiający 600 zł jedzie na all-inclusive na dwa tygodnie, ale do nowych butów dla syna się nie dołoży, bo to dziecko z poprzedniego życia jakoś przestało mu być potrzebne. I co najgorsze w tym wszystkim, matki i dzieci zostają bez pomocy prawa. Bo prawo alimenciarzy w Polsce ściga wyjątkowo opieszale, ściągalność według portalu jakiwniosek.pl wynosi 13 proc.
Reszce alimenciarzy udaje się płacenia uniknąć. I teraz chwila gorzkiej prawdy. Nie tylko mężczyźni się migają. 5 proc. alimenciarzy to matki. Kobiety, które odeszły od rodziny są w mniejszości, ale te, które to zrobiły, wcale się bardzo do płacenia alimentów nie garną.
Była partnerka znajomego, przez lata pracowała "na czarno" w firmie nowego chłopaka, przychodziła wystrojona w ubrania od projektantów na rozprawy, w obstawie drogiego prawnika i płakała, że płacić na dzieci nie ma z czego. Większość takich historii tyczy się jednak mężczyzn.
Nawet pół miliona dzieci bez pieniędzy
W lipcu 2020 roku w Polsce ponad 280 tys. osób uchylało się od płacenia alimentów. Nierzadko mając obowiązek alimentacyjny na więcej niż jedno dziecko. Prawo jest niestety bezsilne, a może to jego egzekwowanie jest żadne?
Dorosłe dzieci alimenciarzy często piszą, że po latach ojciec sobie przypomniał, że ma dzieci, bo chciał, żeby to one płaciły na niego. Albo opieka społeczna kazała im pokryć koszty pochówku rodzica, którego latami nie widzieli.
O pieniądzach od niego też nie było mowy. Więc skoro państwo było bezsilne, kiedy one potrzebowały pomocy, to dlaczego mają płacić za trumnę i miejsce na cmentarzu?
Alimenciarze są wszędzie. W każdej klasie społecznej, w każdej miejscowości. Kobiety nierzadko wstydzą się przyznać, że znalazły się w takiej, a nie innej sytuacji.
A tymczasem o tym trzeba mówić. Zwłaszcza jeśli uda się takiego "dopaść". Trzeba się dzielić sposobami na ściąganie długów wobec własnych dzieci, bo i alimenciarze wzajemnie podpowiadają sobie, co robić, aby płacenia unikać.
I znów: alimenty to nie prezenty. Żaden rodzic nie robi łaski, utrzymując swoje dzieci. I można tu oczywiście przedstawić całe rzesze cudownych ojców, którzy mimo rozstania z partnerką zabiegają o relacje z dzieckiem na każdej płaszczyźnie i płacą. Ale niestety ponad 280 tys. daje ciała.
Czy nadal można nazywać ich ojcami? Wątpię. Wszyscy życzymy sobie, aby system, politycy i prawo równie mocno jak o zaostrzenie prawa antyaborcyjnego walczyli o prawo do godnego życia dla tych dzieci, które już są na świecie. Ścigajcie tych złodziei, bo inaczej ich nazwać nie można, przecież oni okradają własne dzieci.
Czytaj także: https://mamadu.pl/155436,sady-wola-ojcow-czy-matki-adwokatka-o-walce-rodzicow