"To dziecko wyczekane i wycierpiane". Agnieszka Hyży przez 7 lat musiała słuchać raniących pytań

Marta Lewandowska
Przez siedem lat odpowiadała na pytanie, którego nie chciała słyszeć. Żeby zostać mamą po raz drugi, wycierpiała wiele, więc kiedy jej się to udało - poinformowała świat na własnych zasadach. Razem z mężem Grzegorzem ostrożnie wpuszczają ludzi do swojego świata. Ostrożnie też dobiera współprace. Ta z marką KinderKraft zrodziła się z chęci pomagania innym, podobnie jak Poranione, gdzie wspiera inne kobiety po poronieniach.
"Od porodu czuję spokój, błogostan" Fot. Instagram Agnieszka Hyży/ https://www.instagram.com/vovalin_photography/
Agnieszko, po pierwsze serdeczne gratulacje. Jakim cudem udało wam się tak długo utrzymać w tajemnicy ciążę?

Życie w świetle jupiterów ma swoje minusy, dlatego każdy szczegół naszego życia prywatnego, który możemy zachować dla siebie, jest dla nas tak ważny. Prawdę mówiąc, gdybyśmy nie obawiali się, że komuś z bliskich wyrwie się przypadkiem, pewnie byśmy zachowali tę informację do końca dla siebie.


Po 15 latach w mediach nauczyłam się, że nie zawsze trzeba o wszystkim mówić, prędzej czy później wyznania obracają się przeciw tobie. Na początku miałam w sobie dużą ufność, jak ktoś mnie pytał, to odpowiadałam. Później trudno jest przywrócić te granice, kiedy nie chcesz o czymś opowiadać.

Nie boję się powiedzieć, że sporo wycierpiałam. Ostatnie 7 lat, kiedy układam życie z moim mężem, wzbudzamy zainteresowanie mediów, czasem czytamy o sobie bardzo niefajne rzeczy. Tak było choćby wiosną, kiedy już byłam w ciąży, tej wyczekanej, po trudnych doświadczeniach. Nie chciałam więc dzielić się tą informacją w takiej atmosferze. Zbyt długo walczyliśmy, żeby oddawać ten kawałek życia na pożarcie mediom.

Ta ciąża była wyjątkowa, również przez te doświadczenia.

Zdecydowanie. Nasza historia starania się o dziecko jest długa i niełatwa. To kolejny powód, dlaczego nie chciałam o tym mówić. Kiedy w końcu się udało, chcieliśmy przeżyć to sami, doświadczyć w pełni tego oczekiwania, a nie opowiadać innym.

Zależało nam, żebyśmy to my wybrali moment, kiedy media dowiedzą się o moim stanie. Na naszych zasadach. Chcieliśmy uchronić ten czas, bo i okoliczności były wyjątkowe. Inaczej przeżywa się ciążę, która przychodzi bez trudu, a inaczej, kiedy wiesz, że wiele może się wydarzyć. Jak się przeszło to, co my, to nie mówi się nawet bliskim, a co dopiero obcym.

I tak nie mogliście ujawnić wszystkiego, bo płci dziecka sami nie znaliście aż do porodu.

Tak, to prawda, choć zupełnie tego nie planowaliśmy. Na jednym z badań lekarz zapytał, czy chcemy znać płeć. Spojrzeliśmy z Grześkiem na siebie i spontanicznie postanowiliśmy, że dowiemy się przy porodzie.

Później uprzedzaliśmy przed każdym badaniem, że nie znamy płci i chcemy, aby tak pozostało. Nawet w sytuacjach nagłych, kiedy musiałam jechać do szpitala, to było jedno z pierwszych zdań, jakie wypowiadałam. Udało się do samego końca.

Dziś w każdej twojej wypowiedzi, w każdym poście w social mediach ciebie od ciebie wdzięczność. Dziecko jest darem?

Zwykle twardo stąpam po ziemi i nie dorabiam filozofii do życia codziennego. Pierwszy raz doświadczam takiego błogostanu i spokoju. W ciąży wcale nie byłam spokojna. Bałam się, a przecież wiemy, że stresy mamy w ciąży przekładają się często na późniejszy temperament dziecka. A tymczasem Leon jest bardzo spokojnym dzieckiem. A co za tym idzie i na mnie spłynął spokój. Być może to kwestia dojrzałości, bo przecież od narodzin starszych dzieci minęło już sporo czasu. To dziecko bardzo wyczekane i, nie oszukujmy się, również wycierpiane. Jesteśmy spokojniejsi, bo urodził się, jest zdrowy. Przez tych kilka tygodni pokazuje raczej łagodne usposobienie. Może czuje podskórnie, że starsze rodzeństwo również potrzebuje naszej uwagi.

W domu bywa głośno przy czwórce dzieci?

Bywa, ale od początku nie unikamy normalnych dźwięków domu, nie chodzimy przy dziecku na palcach. Nie da się malucha ochronić przed dźwiękami świata.

Życie nie jest ciche i oczywiście nie zapraszamy do domu orkiestry dętej, ale staramy się żyć normalnie. Zwłaszcza że co drugi tydzień są u nas wszystkie dzieci, a wtedy tak całkiem cicho nie jest. Ale w ramach rekompensaty jest dużo miłości i rąk do przytulania.

Jak teraz wygląda wasza codzienność?

Zdecydowaliśmy się z racji pandemii na razie bardzo ograniczyć kontakty. Na chwilę obecną w domu bywamy tylko my i nasze dzieci. Minęło kilka tygodni, powoli zaczynają pojawiać się w domu babcia i dziadek, ale raczej, póki co, pilnujemy dystansu.

Pediatra w szpitalu opowiadała, że wiele dzieci wraca na oddział krótko po urodzeniu, bo chorują przez dużą liczbę gości. Nie tylko na COVID-19. Uznaliśmy, że tak będzie bezpieczniej, jeśli przynajmniej do kolejnego szczepienia ograniczymy nieco kontakty towarzyskie.

Pierwsze tygodnie spędziliście w wąskim gronie.

Uznaliśmy z mężem, że chcemy przeżyć to sami. Mamy doświadczenia ze starszymi dziećmi, nie mówię, że złe. Ale byliśmy młodzi, przestraszeni, brakowało nam doświadczenia. Dopuściliśmy wtedy do głosu wiele osób. Dziś zdecydowaliśmy, że będzie zupełnie inaczej.

Polecam wszystkim młodym rodzicom, jeśli tylko mogą zapewnić starszym dzieciom opiekę, żeby spędzić ten czas tylko z noworodkiem.

Pojawienie się dziecka w domu zmienia relacje partnerów?

W większości przypadków tak, ale pamiętajmy, że kiedy my się poznaliśmy, obydwoje mieliśmy dzieci. Nie mogliśmy sobie pozwolić na spontaniczne randkowanie, bo zawsze musieliśmy podejmować wszelkie decyzje z uwzględnieniem dzieci. W zasadzie nie znamy innego życia.

Mimo zawodów, które wykonujemy, jesteśmy domatorami, spędzamy dużo czasu razem w domowym zaciszu.

Cały czas w swoich wypowiedziach używasz "my", to ważne, bo wy we wszystkim jesteście razem. W dobrych i trudnych chwilach, jak strata ciąży. A przecież często kobiety mówią "to ja poroniłam", "moje dziecko", "ja cierpię"...

Widzę ogromne zaangażowanie ze strony męża. Niezmiennie zaskakuje mnie, jak dobrze Grzesiek sprawdza się w roli ojca noworodka. Myślę, że wpływ na to miały również nasze trudne przeżycia. Sama wpadłam w taką pułapkę złych doświadczeń. Mówiłam, że to ja cierpię, bo to moje ciało, ja czuję... Grzesiek sprowadził mnie na ziemię. Zapytał: "myślisz, że jak ja o tym nie mówię, to nie czuję?".

Mężczyźni inaczej przeżywają te doświadczenia. O tym powinno się dużo mówić, bo wiele zmieniłoby to społecznie. Strata ciąży, to nie jest sprawa jednej osoby. Ból, cierpienie, uczucie porażki — to dotyczy obojga rodziców..

Pokutujemy za wychowanie, nasze pokolenie wychowano w patriarchacie. Mężczyznom od małego zabieramy prawo do okazywania emocji?

To jest szalenie ważny temat. Chłopcom już na etapie wychowania, socjalizacji zabieramy prawo do mówienia o emocjach. Przecież nie wszystkie cechy mamy wrodzone, wielu rzeczy w życiu musimy się nauczyć. Chłopcy słyszą od małego, że nie wolno im się mazać, że wychowanie dziecka to sprawa kobiety, jak utrzymanie porządku w domu — wszystko jest babskie i mężczyźnie nie przystoi.

Do dziś przecież dziwi mężczyzna, który decyduje się wziąć urlop rodzicielski, kiedy po urodzeniu dziecka kobieta wraca do pracy. Zgodnie z głęboko zakorzenionymi stereotypami, taki tata ma od razy minus dziesięć punktów do męskości.

Ta zmiana musi zajść w nas. To rodzice chłopców muszą zmienić swoje podejście okazywać przy dzieciach emocje i uczyć je, że nie ma złych emocji, że one nie oznaczają słabości. Chciałabym, żeby kiedyś mój syn był fajnym tatą i oparciem dla swojej partnerki.

Ta zmiana już się dzieje, mamy coraz więcej fajnych ojców w otoczeniu. Synom tych mężczyzn będzie łatwiej?

Sama wychowałam się w tradycyjnym śląskim domu. Kiedyś rozmawiałam o tym z mamą, że dawniej tak wychowywano dziewczynki, że dzieci są sprawą kobiety i ona nieświadomie robiła wszystko sama, poniekąd ograniczając ojcu dostęp do mnie.

Teraz widzę, jak mój tata angażuje się w czas spędzany z moją córką. Jest czuły, opiekuńczy i bardzo zaangażowany. Zastanawiam się, ile w tym dojrzałości, bo przecież minęło wiele lat, a ile winy kobiet, które odcinają mężów. Nie każdy mężczyzna ma siłę o to walczyć, zwłaszcza kiedy często słyszy od partnerki "daj, ja zrobię lepiej".

Jesteś w bardzo szczęśliwym momencie życia. Mimo to, w tym wyjątkowym czasie, stworzyłaś Poranione, gdzie musisz zmierzyć się z bardzo smutnym historiami innych, obcych kobiet. Dlaczego się na to zdecydowałaś?

Powodów było kilka. Kiedy podzieliłam się informacją o ciąży, opowiedziałam krótko o naszych wcześniejszych przeżyciach. Wtedy pod tym postem na odzywały się kobiety, które miały podobne przeżycia, które cierpiały, przeżyły stratę. Uświadomienie sobie, że ten problem może dotyczyć każdego, nawet uśmiechniętej "pani z telewizji" zmienia perspektywę. Przez ostatnie lata musiałam niezliczoną ilość odpowiadać na pytanie, czemu nie mamy dzieci, czy chcemy mieć dzieci itd. Pytali znajomi, nieznajomi, dziennikarze. To nie są łatwe pytania. To jest straszny nietakt, który u pary, która stara się bez powodzenia, wywołuje lawinę smutku. A przecież dziś coraz częściej pary zmagają się z trudnościami w donoszeniu ciąży czy z niepłodnością.

Napisałam post, z którego spodziewałam się, że media coś sobie wyciągną, doczytają się trochę między słowami. Ale nie spodziewałam się takiego odzewu. Pisało do mnie mnóstwo kobiet ze swoimi doświadczeniami. To były różne historie: jedna z happy endem, inne bardzo smutne. Ilość tych wiadomości mnie zaskoczyła.

Dla wielu z tych kobiet twoja historia jest inspirująca, bo ma szczęśliwy finał.

Jest mi przykro, że nie jestem w stanie wszystkim odpisać, bo tych wiadomości jest bardzo dużo. Pomyślałam, że może te kobiety potrzebują miejsca, gdzie wzajemnie będą siebie inspirować i dlatego powstały Poranione. To jest niesamowite, bo piszą do mnie dziewczyny, z którymi pierwszy raz miałam kontakt w sierpniu i dostaję od nich teraz wiadomości, że jeszcze nie mówią bliskim, ale chcą się podzielić szczęściem, bo udał się transfer zarodka.

To są takie wiadomości, które mnie onieśmielają. Jednak te wiadomości pokazują, jak tym kobietom brak jest wsparcia. O porodach już od lat mówimy bez skrępowania, Fundacja Rodzić Po Ludzku dużo tu zdziałała, opieka okołoporodowa jest w większości szpitali na bardzo dobrym poziomie. Niestety na takie wsparcie najczęściej nie mogą liczyć kobiety, które poroniły.

Brakuje systemu, który jasno by mówił, jakiego wsparcia powinno się udzielić kobiecie, jak z nią rozmawiać, w co uzbroić. To jest bardzo ciężki czas i trudno przez niego przejść bez wsparcia z zewnątrz.

Bliscy też często nie wiedzą, jak rozmawiać...

Tak, bo wiele osób nie wie, czy pytać, czy lepiej nie poruszać tego tematu. Pamiętam te "kulawe" pytania. Bliscy często myślą, że jeśli nie zapytają, wyjdą na bezdusznych, więc pytają. Często w taki sposób, że wywołuje to irytację. Różnimy się od siebie i są kobiety, które muszą to głośno przepracować, przeanalizować, a są i takie, które wolą milczeć.

Ciągle myślisz o innych. Nawet wybierając współpracę, stawiasz na kampanie z misją. Próżno szukać u ciebie reklam niemowlęcych gadżetów.

Zacznijmy od tego, że nie jestem typem influencerki, która każdy swój dzień relacjonuje w mediach społecznościowych. Zawsze szukam jakiegoś pretekstu do napisania posta, wyrażenia swojej opinii lub zdania. Możesz się śmiać, ale kiedy miał urodzić się Leon, stwierdziłam, że wózek, w którym woziłam Martę, jest jak najbardziej OK. Nie przyszło mi do głowy, żeby wchodzić we współpracę z markami, bo ma się urodzić dziecko. Oczywiście, dostaję takie propozycje, ale bardzo skrupulatnie je analizuję. Razem z Agnieszką, z którą współpracuję na tej płaszczyźnie, wybieram marki, dla których ważna jest edukacja i działania społeczne. Tak nawiązałam współpracę z KinderKraft. Tak zaczęły się "Niebła(c)he rozmowy o rodzicielstwie", , serial edukacyjny dla przyszłych i obecnych rodziców.

Nie czuję się ekspertem, wolę zadawać pytania o zdrowie, technologie, psychologię, wychowanie. Nie boję się przyznać, że sama często poszukuję informacji i mam wiele wątpliwości jako rodzic.
KinderKraft współpracuje także z UNICEF. To jest myślenie, które bardzo mi odpowiada, bo marka zarabia, ale chce się też angażować, pomagać. Wielu działań nie nagłaśniają, bo nie mają takiej potrzeby. A wierzcie mi - pomagają bardzo mocno, lokalnie w domach samotnej matki i globalnie, jak przy budowie szkół w Mozambiku.