Porzuciłam dla ciebie karierę, znajomych, siebie. Teraz wstydzisz się zmęczonej żony-kury domowej

Agnieszka Miastowska
"Studia trwały długo i wzięlibyśmy ślub później, więc z nich zrezygnowałam. Gdy dzieci się urodziły, musiałam zostać w domu. Koleżanki? Kto ma na to czas, gdy dwoje dzieci w domu, a trzeba jeszcze posprzątać i ugotować. Moje hobby? Chwila z kawą na kanapie, gdy mam wolne to hobby? Myślicie, że mąż docenił moje starania? Po latach usłyszałam, że wstyd mu za kurę domową" – pisze do nas pani Wanda.
Dla męża rzuciłam wszystko. Teraz wstydzi się żony-kury domowej Pexels

List czytelniczki

Wiem, że teraz są już "inne czasy" i pewnie wiele z młodych żonek wyśmiałoby moją decyzję, ale kiedyś to było normalne, że dla męża można zrezygnować z edukacji. Gdy zdałam maturę, byłam już z moim Pawłem, chciałam iść na studia, ale wtedy akurat mi się oświadczył.
Miałam do wyboru iść na studia i po 5 latach myśleć o zakładaniu rodziny albo odpuścić edukację i wziąć szybki ślub, ciesząc się życiem młodej mężatki. Nawet moja mama powiedziała mi wtedy wprost, że młodsza nie będę i są rzeczy ważne i ważniejsze. Rodzina należy do tych najważniejszych.


Nie poszłam więc na studia i szybko zaszłam w ciążę. Szybko, jak na dzisiaj, wtedy moje koleżanki po studiach były już uznawane za stare panny. Czy miałam jakieś hobby? Lubiłam tańczyć i rysować, ale przy dzieciach nie było czasu na nic, poza wspólnym kolorowaniem.

Myślałam czasem o lekcjach tańca, ale nawet gdybym zostawiła dzieci z koleżanką, to wyobrażacie sobie, co by powiedziała moja teściowa albo rodzina? Mam męża i dzieci w domu, a biegam na jakieś kręcenie tyłkiem do muzyki? Może podrywa mnie nauczyciel? A czy obiad ugotowałam? Czy to wypada mężatce z dziećmi zajmować się tylko sobą?

Teraz brzmi wam to jak niewolnictwo? Jeszcze 20 lat temu to była normalność. Sama czułabym się źle, robiąc to, na co mam ochotę. Byłam zbyt dobrze wytresowana do roli matki i żony.

Do pracy po dzieciach wróciłam tylko na pół etatu, nie była to nigdy praca marzeń. Mąż zarabiał więcej, więc ja zajmowałam się domem. Gdy on był w pracy, ja prałam, gotowałam i szykowałam wszystko, by on po powrocie z biura mógł odpocząć.

Gdy ja wracałam po pracy, czekał na mnie z pretensjami, pokazując mi palcem, czego nie zdążyłam zrobić przed wyjściem. On spotykał się z kolegami, ja prawie nie miałam znajomych, bo też takich nigdy nie szukałam. O czym miałabym z nimi rozmawiać? Chyba tylko o dzieciach.

Wreszcie podsłuchałam rozmowę męża ze znajomym. Ten proponował mu spotkanie w dwie pary, ze swoją żoną i ze mną. Pytał, gdzie moglibyśmy wyjść razem, co ja lubię robić. Był nowy u męża w pracy, chciał być miły i widocznie zależało mu na tym, żebyśmy wszyscy lepiej się poznali.

Mój mąż odpowiadał zdawkowo, chcąc się wykręcić ze spotkania parami, aż po jego naleganiach wypalił "moja żona to taka bardziej kurka domowa, nie wiem czy dogadałaby się z twoją Gosią".

Zamurowało mnie. Na jego pytania, co lubię robić, odpowiadał, że ja głównie sprzątam i gotuje i "nie miałam nigdy specjalnych zainteresowań czy hobby". Powiedział, że mogłabym się nie odnaleźć na imprezie, bo nie mam nawet żadnych koleżanek.

Zahukana, durna kura domowa, która nie ma żadnych hobby, pasji ani znajomych. Z którą wstyd wyjść do kolegów, która skompromituje się w towarzystwie. Bo ich żony i koleżanki są światowe, robią kariery, chodzą na jogę, pilates i wyjeżdżają same na weekendy z koleżankami.

Przebranżowiły się po 15 latach pracy w księgowości i są teraz dyrektorkami przez duże D. A ja pracowałam trochę w szkolnej bibliotece, na kasie i raz w biurze rachunkowym. Wstydzi się mnie mąż, który sam mnie do tego doprowadził.

Gdy kolega wyszedł, chciałam to z nim wyjaśnić, a raczej dać upust emocjom. On zupełnie mnie nie zrozumiał, tłumaczył, że przecież naprawdę nie lubię imprez, lubię gotowanie i sprzątanie.

Nie lubię. Nigdy tego nie lubiłam. Robiłam to, bo myślałam, że tak trzeba. Że najpierw muszę być dobrą żoną, czyli gospodynią, matką, służącą, trochę partnerką, a gdy po 20 latach dzieci dorosną, będę mogła zacząć szukać własnych pasji. I co? Byłam idiotką.

Kocham swoje dzieci, ale wpakowałam się w życie, które odebrało mi siebie. Zostałam etatową kurą domową, a zamiast buziaka wdzięczności dostałam miano nudnej i zahukanej. Ale powiedziałam dość.

Od dziś nie gotuję obiadków, nie sprzątam, dzieci są dorosłe, mieszkają z nami, ale mogą zająć się sobą same. Zapisuję się na kurs tańca i chociaż mam 50 lat, czuję, że to idealny czas. A mąż? To tylko mąż. Był ważny przez ostatnie 30 lat. Teraz czas na mnie.