To ją odznaczono Medalem Wolności Słowa. "Babka od histy" o najlepszym zawodzie świata i nie tylko
Agnieszka Jankowiak-Maik została wczoraj odznaczona Medalem Wolności Słowa w kategorii "Obywatel" za uczenie, czym jest postawa obywatelska i prawo do protestu. Niezwykle charyzmatyczna nauczycielka historii, w mediach społecznościowych znana jako "Babka od histy", a także: redaktorka serwisów historycznych, edukatorka i tutorka zdradziła nam, czego wciąż brakuje w polskim szkolnictwie i, jaki jest najlepszy zawód świata.
Mam wrażenie, że powtarzam to do znudzenia, jednak wciąż mi się to nie przejadło. Uważam, że podstawą edukacji są relacje. Mogą być one realizowane w bardzo różnych konfiguracjach. Podstawą oczywiście jest relacja nauczyciel-uczeń. Nie będzie dobrej edukacji bez relacji.
Wiemy, że młodzi ludzie uczą się od osób, które lubią i, z którymi dobrze się czują. Relacja jest czasami dużo ważniejsza niż wiedza, bo wiedzę można uzupełnić. Stworzenie bezpiecznych, sprzyjających rozwojowi warunków to podstawa.Może cię zainteresować także: "Dostaliśmy w prezencie ok. 200 uczniów". W tej szkole dzieci uczą się na korytarzach za parawanami
Uczniowie i nauczyciele powinni się wzajemnie szanować i sobie ufać. Ważne jest także traktowanie uczniów w podmiotowy sposób. To też niestety nie jest jeszcze normą w szkole.
Istotne są też relacje w trójkącie "nauczyciele – rodzice – uczniowie". Wszyscy gramy do jednej bramki, a mam wrażenie, że często te środowiska są antagonizowane. Bardzo mi się to nie podoba.
Pięknym przykładem jest tworzenie rad szkół, które teoretycznie jest dopuszczane przez polskie prawo, jednak większość szkół nie korzysta z takiej możliwości. W tych spotkaniach uczestniczą przedstawiciele rodziców, uczniów i nauczycieli.
Polska szkoła funkcjonuje na takiej zasadzie, że mamy osobno radę pedagogiczną, osobno samorząd uczniowski i osobno radę rodziców. Nie zawsze jest łatwo w takich okolicznościach mówić jednym głosem i podejmować wspólne decyzje.
Myślę, że drugim takim fundamentem jest pasja do tego zawodu. Dobra edukacja to taka, którą współtworzą ludzie z pasją, którzy lubią swój zawód i młodzież. Ważne jest też to, by lubili przedmiot, którego uczą. Mam wrażenie, że to są takie oczywistości, jednak jak się przyjrzymy polskiej szkole, wcale nie okazują się aż tak oczywiste.
Co Pani najbardziej lubi w nauczycielstwie? Jak to się stało, że właśnie ten zawód stał się dla Pani pasją?
Ja edukację wyssałam z mlekiem matki, ponieważ wywodzę się z rodziny nauczycielskiej. Zarówno moja mama, jak i mój tata oraz brat mojego taty, a także większość przyjaciół moich rodziców są nauczycielami. Jak byłam mała, to nie byłam świadoma, ile jest różnych zawodów, bo wydawało mi się, że większość ludzi pracuje w szkole.
W moim domu zawsze było mnóstwo książek, toczono bardzo dużo aktualnych dyskusji politycznych, mówiono dużo o społeczeństwie i postawach obywatelskich. Jak byłam mała, bardzo często wcielałam się w rolę nauczycielki. To brzmi trochę bajkowo, ale u mnie rzeczywiście tak było.
Widziałam, jak pracuje moja mama, która była nauczycielką w szkole podstawowej. Ja z siostrą jeździłam na wycieczki, organizowane przez mamę, kiedy nie miałyśmy z kim zostać w domu. Widziałam, jaki świetny wpływ ma ona na swoich uczniów – jak oni ją lubią, zwracają się do niej z problemami itd.
Poznałam też mnóstwo mamy kolegów i koleżanek, którzy byli nauczycielami. Również dzięki nim ten zawód szalenie mi się podobał.
Ważne jest dla mnie to poczucie, że mam wpływ na młodego człowieka i jestem w stanie go czymś zarazić na przykład pasją do historii. Chociaż mam też takich uczniów, którzy nie lubią tego przedmiotu, a jednocześnie mamy świetne relacje.
Oni uwielbiają akcje społeczne, które organizujemy albo to, jak na swoje lekcje przemycam edukację obywatelską. Patrzenie na nich, jak się rozwijają i realizują, jest czymś niesamowitym.
Muszę powiedzieć, że to po prostu jest najpiękniejszy zawód na świecie, bo człowiek od razu widzi, jak jego działania mają wpływ na młode osoby, a oprócz tego, jeśli ma szczęście, zobaczy także, jaki wpływ po latach miało jego działanie.
Do mnie już odzywają się uczniowie czy uczennice, których uczyłam 10-15 lat temu – wspominają, opowiadają. Czasami nauczyciel nie zdaje sobie sprawy, jak jedno zdanie może zmienić czyjeś życie.
Kiedyś na lekcji powiedziałam zdanie z książki "Kto zabrał mój ser" Spencera Johnsona: "Co byście zrobili, gdybyście się nie bali?". Ja przeszłam nad tym do porządku dziennego, a moja uczennica wyszła oszołomiona z lekcji i stwierdziła, że ona się zmienia i organizuje wielką konferencję rozwojową.
Naprawdę nie ma piękniejszych momentów, jak widzi się, że to, co człowiek robi, ma sens. Dziś narzeka się na młodzież. Mówi się, że siedzą jedynie w telefonach i nic ich nie interesuje. To jest nieprawda.
Kiedy pojawiają się ciekawe inicjatywy i przedsięwzięcia, to oni się bardzo chętnie angażują. Mam piękne doświadczenia z wolontariatem, z akcjami społecznymi, np. "Europejskim Parlamentem Młodzieży" czy "Euroweekami". Młodzi ludzie angażują się w to, co ich interesuje.
Czego Pani brakuje we współczesnej edukacji? Mam wrażenie, że powtarzane są jedynie slogany "edukacja potrzebuje zmian" - ale o jakie zmiany dokładnie chodzi?
Mnie się wydaje, że środowiska nauczycielskie, które są coraz bardziej odważne i widoczne w przestrzeni publicznej, coraz wyraźniej definiują te problemy. Bardzo dobrze to pokazał strajk nauczycieli, te problemy uwypukliła także edukacja zdalna w czasie pandemii.
Rząd i ministerstwo powinny wziąć odpowiedzialność za kształt edukacji, jednak tego nie robią. Nie ma konsultacji ze środowiskami nauczycielskimi. Myślę, że największą bolączką polskiej edukacji od lat jest niewłaściwe finansowanie, a właściwie niedofinansowanie polskiej szkoły na różnych poziomach.
Wiele osób myśli, że jak rozmawiamy o finansowaniu szkoły, to mówimy jedynie o pensjach nauczycielskich. Nie chodzi tylko o to. Pojawia się przecież problem zrzucania finansowania na samorządy, które nie dają rady – nie ma co się temu dziwić.
Jest mnóstwo ciekawych projektów, ale często trzeba się bardzo gimnastykować, żeby zdobyć finansowanie. Spotkałam się z tym, kiedy braliśmy udział w Odysei umysłu - to jest niesamowita inicjatywa, konkurs, rozwijający kreatywność.
U mnie w szkole nie było aż tak dużego problemu, ale kiedy rozmawiałam z innymi nauczycielami, to okazało się, że zdobycie finansowania na kursy dla nauczycieli, opłacenie dojazdu itd. jest bardzo trudne. W finale można jechać nawet do Stanów. Polskie szkoły borykają się z tym, że wygrywają konkurs, ale nie stać ich, żeby sfinansować taki wyjazd.
Olbrzymim problemem jest także to, że polska szkoła nie jest autonomiczna na różnych poziomach. Brakuje autonomii szkół jako takich, a więc na poziomie zarządzania przez dyrektora albo autonomii nauczycielskiej – nie mamy zaufania do nauczycieli.
Organy, takie jak ministerstwo, a zwłaszcza kuratoria, które są najbliżej szkoły, kontrolują, sprawdzają i raczej krytykują, a nie wspierają. Coraz częściej mówi się też o tym, że uczniowie nie mają żadnego wpływu na decyzje podejmowane w szkole.
Są na przykład placówki, w których uczniowie nie mogą zadecydować, w jakim kolorze będą mieli dekoracje na studniówce, a mogą głosować. To jest absurdalne. Nie ufamy uczniom, nie pozwalamy im na podejmowanie decyzji i mierzenie się z ich konsekwencjami.
Myślę, że problemem jest także kształcenie w paradygmacie XIX-wiecznej szkoły, nazwałabym ją postpruską, gdzie lekcje są bardzo sztywno zaplanowane, zawsze trwają 45-minut, od dzwonka do dzwonka itd. Wciąż ważniejsze jest uczenie faktografii, skupiamy się na tym, żeby wyłapywać błędy u uczniów, zamiast uczyć kompetencjami.
Może powinniśmy postawić sobie za wzór to, co powiedział Korczak, że szkoła powinna służyć dobru ucznia. Dobrze by było, żeby człowiek, który kończy szkołę, był szczęśliwy, zaradny, mający kompetencje.
Powinniśmy uczyć młodzież, jak się uczyć, jak samoorganizować pracę, jak zapominać pewnych rzeczy, które już nie są nam potrzebne, żeby się niepotrzebnie nie obciążać, jak sobie radzić ze stresem. Takich rzeczy polska szkoła systemowo nie uczy.
Widziałam, że na Instagramie poleca Pani sporo książek, dotyczących edukacji. Jeżeli miałaby pani wybrać trzy najważniejsze książki związane z tym tematem, jakie by one były i dlaczego?
Powiem przewrotnie, ponieważ tych książek jest mnóstwo. Zawsze będę polecała klasyków, czyli Kena Robinsona i Jespera Juula. Jeśli ktoś pasjonuje się edukacją, powinien przeczytać wszystkie ich książki.
Ostatnio lubię jednak polecać polskie książki. Mamy taką tendencję do oceniania, że to, co zagraniczne jest lepsze, a w Polsce ostatnio wysypało, jeżeli chodzi o książki związane z edukacją. Właśnie dlatego oprócz klasyków wybrałam następujące tytuły:
1. "Włam się do mózgu" Radka Kotarskiego. To jest książka o tym, jak się uczyć. Autor przybliża w niej bardzo dużo różnych technik uczenia się. Teoretycznie jest przeznaczona bardziej dla uczniów niż dla nauczycieli. Jednak w rzeczywistości może okazać się rewelacją także dla nauczycieli, ponieważ techniki uczenia związane są też z uczeniem kogoś.
Uczyć uczniów uczenia się – uważam, że to powinien być jeden z priorytetów. Wiemy przecież, że w dorosłym życiu będą wielokrotnie zmieniać branże, my sami co chwila uczymy się nowych rzeczy, a więc trzeba umieć się uczyć.
Dzięki tej książce można znaleźć pomysł, jak w ciekawy sposób prowadzić lekcje, i przemycać techniki uczenia się, z których skorzystają nasi uczniowie. Jest to bardzo inspirująca – chyba najlepsza, jeśli chodzi o techniki uczenia się – lektura.
2. "Szkoła ma być dla ucznia. 30 bardzo subiektywnych esejów o edukacji" Tomasza Tokarza. Autor nie jest za bardzo lubiany w środowisku nauczycielskim, ponieważ bardzo ostro wytyka błędy, które w polskiej edukacji się pojawiają. Natomiast cała jego filozofia jest bardzo korczakowska, związana z zasadą: "uczeń na pierwszym miejscu".
Tokarz jest zwolennikiem autonomii. Świetnie też pisze o tym, jaki powinien być nowoczesny nauczyciel – musi przyjmować rolę coacha, ale też tutora czy mistrza (towarzysza, a nie wszechwiedzącej wyroczni). Ta książka pokazuje, że w szkole bardzo ważne są relacje i podmiotowość ucznia.
3. "W szkole wcale nie chodzi o szkołę" Ewy Radanowicz. Autorka jest dyrektorką małej szkoły. W swoich działaniach pokazuje, że również publiczna placówka może być zorganizowana w sposób alternatywny.
Radanowicz udowadnia, że zmiany w szkole zależą głównie od nauczycieli i, że siła oddolna jest ogromna. Nawet w najgorszych ramach systemowych można stworzyć niesamowitą przestrzeń.
W tej książce jest bardzo dużo zdjęć, w jaki sposób zaaranżowano otoczenie w szkole: są tam leżaki, kreatywne pracownie itd. Kiedy człowiek tam wchodzi, może poczuć się jak w Hogwarcie.
To jest bardzo kreatywne, przyjazne nauce. Z pewnością uczniowie się tam świetnie czują. Autorka bardzo często podkreśla, że zmiana jest w nas – można wokół siebie zrobić bardzo dużo, żeby edukacja była o wiele lepsza.
Zanim system się zmieni minie pewnie jeszcze bardzo wiele lat, a tego typu książki pokazują, że są rzeczy, na które mamy wpływ. Nauczyciele powinni ten wpływ wywierać, nie powinni się bać zmiany myślenia o edukacji.
Wybrałam takie trzy książki, choć oczywiście jest ich mnóstwo i dobrze – oby jak najwięcej.
Może cię zainteresować także: Nauczyciele mają zabawki do niszczenia dzieci, a my bijemy brawo. Rząd może im je zabrać