"Zaprzepaściłam szansę na wykształcenie i straciłam tożsamość". Trafiła w czuły punkt tysięcy mam

Sandra Skorupa
Macierzyństwo jest piękne, czyste i zorganizowane. To obraz, który wiele matek widzi w mediach społecznościowych i próbując nadążyć za tym trendem, który z rzeczywistością ma niewiele wspólnego, zatracają same siebie. Patrzą w lustro i widzą kogoś, kogo nie poznają, brakuje im czasu, przestają dbać o wygląd i porządek. Zadają sobie pytanie — kim ja jestem. Echo odpowiada im — porażką matki. Dlaczego mamy poczucie, że tracimy swoją tożsamość i jak ją odzyskać?
Macierzyństwo a depresja i kariera - blogerka trafiła w czuły punkt mam facebook.com / Finding Cooper's Voice
Utracona tożsamość matki
Dzieci są urocze, błyskotliwe i zabawne. Jednak za każdym takim maluchem, jego pięknem, bystrością i radością stoi mama. Tę mało kto zauważa, bo cały czas się spieszy. Jest kierowniczką całego domu, księgową, taksówkarką, kucharką, psychoterapeutką, przyjaciółką i wiele innych. Tę sytuację doskonale nakreśla blogerka Kate Swenson w poście, z którym utożsamiają się tysiące kobiet.

"Nigdy nie wiedziałam, że bycie matką będzie dla ciebie tak trudne ...

Cześć, nazywam się Kate, mam 36 lat i mam poważny przypadek utraty tożsamości. A może to kryzys wieku średniego lub mała depresja poporodowa. A może jestem po prostu zmęczona, mam nadwagę i jestem wyczerpana psychicznie. Kto wie? Mam trzech chłopców, męża, dom i pracę, którą kocham. Mam ogromne szczęście.


Poświęciłam swoje życie ludziom, którzy są jego częścią. Przez większość dni cieszę się, że mogę to robić. Jednak w niektóre dni, tygodnie, nie czuję się w ten sposób. Po drodze czuję, że się zgubiłam. Patrzę w lustro i już prawie się nie poznaję. A kiedy zbliżam się do wieku średniego, to jest naprawdę przerażające. Nie chodzi o to, że wyglądam staro. Wyglądam jak ktoś, kogo nawet nie poznaję. Wyglądam na zmęczoną. Wyglądam, jakbym pozwoliła sobie odejść. Wyglądam na złą. Wyglądam na bardzo zabieganą.

W pośpiechu biorę prysznic. W pośpiechu jem. W pośpiechu ruszam na światłach. W pośpiechu przywożę i odbieram dzieci. Spieszę się, żeby podać obiad do stołu. Spieszę się w sklepie. Spieszę się, żeby to napisać, bo jedno dziecko krzyczy, a drugie za 11 minut wysiądzie z autobusu.

I to prawdopodobnie nie jestem ja. Cały czas w pośpiechu. Zazwyczaj jestem nieugięta. Jestem tą, która radzi sobie ze wszystkim. Matką chłopców. Mamą do zadań specjalnych. Tą szczęśliwą. Tą pozytywną. Tą zawsze uśmiechniętą. Zawsze znajdującą radość. Jednak ostatnio czuję się prawie pusta.

Kiedy jestem z dziećmi, czuję się winna, bo nie pracuję, a kiedy pracuję, czuję się winna, że nie bawię się z dziećmi. Za każdym razem jestem przegrana.

Czuję, że zmarnowałam swoją szansę na edukację. Czuję się jak gospodyni, kucharz, szofer i przywódca ringu. Mam wrażenie, że zawsze mam chore dzieci i nie mogę dokończyć prania ani wcisnąć tyłka w jeansy. Wiem, że jestem dobrą mamą. W to nie wątpię. Jednak czuję też, że czasami jestem tylko mamą.

Czuję, że znikam w nicości. Czasami jestem zszokowana tym, co mnie denerwuje. Nie sądziłam, że mogę być zazdrosna o męża za to, że sam może pójść do łazienki. On siedzi w toalecie na telefonie, a ja się złoszczę. Krzyczę, żeby się pospieszył, gdy jedno dziecko płacze, drugie chce jeść, a telefon dzwoni.

Któregoś dnia razem z mężem wyciągnęliśmy słomki, żeby ustalić, kto powinien iść na górę i zmienić pościel. To oznaczało 5 minut tylko dla siebie. Przegrałam.

Właśnie do tego doszło. Nie wiedziałem też, że mogę uznać prysznic za luksus. Albo, że nie będę miała na niego czasu. Nie mieści mi się to w głowie. Jestem bardzo zaradną kobietą i nie mogę znaleźć czasu na prysznic. Śmieję się pisząc to.

Jednak w przypadku małego dziecka, bardzo aktywnego towarzysko 6-latka i dziecka z wysokim stopniem autyzmu, prysznice muszą odbywać się przed 5 rano lub po 22. A wtedy mama jest wyczerpana.

Kiedyś dbałam o to, jak wyglądam. Naprawdę dobrze się odżywiałam. Ćwiczyłam. Brałam prysznice. Malowałam się. Zerkałam na hashtagi na Instagramie, takie jak "stylizacje na lato". Teraz noszę bluzy. Brudne. Szare koszulki. Każdego ranka zbieram swoje ubrania z podłogi.

A smutne jest to, że prawie mnie to nie obchodzi. Jestem zbyt zmęczona, żeby się tym przejmować. Jest o wiele ważniejszych rzeczy do zrobienia niż wyglądać uroczo. Sen albo praca lub pójść na mecz baseballu Sawyera. Wybieram te rzeczy radością.

Jednak potem widzę siebie i jest mi smutno. Czuję się, jakbym się zagubiła. Prawie całkowicie. Nie mam hobby. Nie mam czasu na nic. Po prostu dbam o dzieci, dom i steruję tym statkiem.

Oglądam programy telewizyjne w 15-minutowych interwałach. Patrzę na swój telefon dla rozrywki. Odpowiadam na wiadomości trzy dni później. Jestem nieustannie zajęta, a jednocześnie znudzona. To dziwne uczucie.

Nie wiem, jak to naprawić. Jednak pracuję nad tym. Chcę tylko twardo stać na nogach. Chcę usiąść. Chcę chodzić. Chcę pamiętać, kim jestem i co lubię robić.

Chcę zwolnić, aby móc się tym cieszyć, bo nie chcę tego przegapić. Nie chcę czuć pretensji z tego powodu. Nie chcę być zła. Nauczyłam się, że na tyle mnie stać i muszę znaleźć równowagę.

W tym roku znajdę balans w macierzyństwie, małżeństwie, pracy, domu i zdrowiu psychicznym. To mój cel. Nauczyć się więcej śmiać i podarować sobie więcej wdzięczności." Otwarta dyskusja o małżeństwie
Kate podnosi problem, który nie jest otwarcie dyskutowany. Kobiety bojąc się osądu, udają, że doskonale sobie radzą z trudami macierzyństwa. Uśmiechają się wtedy, gdy w środku płaczą i przyspieszają wtedy, gdy nie mają już sił. To wszystko przez presję, którą im się narzuca, a same bojąc się zawstydzenia jej ulegają. Warto pomyśleć o większej wdzięczności dla siebie, o której wspomina matka trójki dzieci i nie bać się prosić innych o pomoc, czy czasami po prostu odpuścić.
Źródło: god.dailydot.com