Work-life balance nie istnieje. Im szybciej w to uwierzysz, tym łatwiej będzie Ci odnaleźć równowagę, którą skryliśmy pod wprowadzającym w błąd anglojęzycznym określeniem. Zamiast równowagi pomiędzy pracą a życiem, lepiej zacznij szukać równowagi w życiu, dążyć do poczucia sensu.
Mierzi mnie określenia work-life balance, bo sugeruje, że praca i życie to jakieś dwa odrębne światy po dwóch stronach cienkiej kładki, a naszym zadaniem jest stawianie kroczków na tyle delikatnych, a jednak zdecydowanych, by przejść po tej kładce, nie spadając z hukiem na żadną ze stron. To ja podziękuje. Nie wiem jak Wy, ale ja mam JEDNO życie. Praca to nie jest jakiś abstrakcyjny drugi byt, tylko CZĘŚĆ tego życia. Tak samo jak nie szukam baby-life balance, oddzielając czas z dzieckiem od reszty życia, tak nie zamierzam robić tego w przypadku pracy.
Uciążliwy mit
Uczestniczyłam niedawno w spotkaniu profesjonalistów zajmujących się społeczną odpowiedzialnością biznesu, czyli z założenia grupy ludzi dobrze zorientowanych w trendach z zakresu zrównoważonego rozwoju (a więc i pracy). Jedna z części wydarzenia opierała się na luźnych dyskusjach w grupach tematycznych. Przyłączyłam się do grupy rozmawiającej właśnie na temat work-life balance. I tu pierwszy szokujący trop: to była największa z czterech grup! Okazało się, że mniej od work-life balance obchodzą nas prawa człowieka, kwestie wieku emerytalnego czy dobroczynność. Czyli jakoś daliśmy sobie wyprać mózgi tekstom o produktywności podczytywanym na łamach Fast Company, Inc. com, czy Lifehack, których autorzy lubią pokazywać poszukiwanie work-life balance w kategoriach życiowej misji wszystkich światłych członków społeczeństwa.
Ponieważ grupa okazała się spora, przystanęłam z boku, rozmawiając z dwójką nowo poznanych osób o tym jak oni rozumieją równowagę na linii praca-życie. Okazało się, że ilość pracy, a nawet jej godziny jest wtórna. Kluczowe w postrzeganiu tego, jak praca wpływa na inne obszary życia, okazały się: możliwość dokonywania wyboru, decydowania o organizacji pracy (jak i z kim się dzielę obowiązkami, jak mogę zorganizować czas wolny, zadbać o swoje osobiste sprawy) i sposobie realizacji zadań. Jeden z moich interlokutorów wspomniał na przykład o tym jak zrezygnował z dobrze płatnej pracy w agencji PR mimo obiecanego tam awansu. Jak powiedział: ma niższe stanowisko niż wcześniej, ale docenia sposób podziału pracy, której ilość nie przytłacza pracowników.
Dopasuj pracę do siebie
I tutaj dochodzę do sedna: o ileż łatwiej o równowagę, gdy zamiast dopasowywać się do pracy, postaramy się ją dopasować do siebie! Żeby nie było, że bujam w obłokach i mówię o abstrakcyjnych sprawach - wiem, że czasami jest trudno, wiem, że to przeważnie oznacza zmianę pracy. Przerobiłam różne opcje: staże, praca na umowy-zlecenie, samozatrudnienie, praca na etacie - w firmach, na uczelni, w organizacjach pozarządowych. Po drodze czarno-białe obrazy freelancer - dobrze, korpo - źle, organizacje pozarządowe - szlachetnie, biznes - krwiożerczo, rozbiły się w mojej głowie na bardziej urozmaicony pejzaż. Bo można być freelancerem i zajeżdżać się projektami, z których tylko część jest zgodna z naszym światopoglądem i można pracować w dużej firmie z poczuciem, że zajmuję się tym, co uważam za sensowne.
Mówiąc krótko: mam na samej sobie przegląd tego jak można pracę zorganizować i jak to wpływa na życie. Z perspektywy czasu wiem, że pewne sprawy rozwiązałabym inaczej (ciężko być freelancerem z bobasem u piersi - serio!), ale mam też poczucie, że dzięki różnorodnym doświadczeniom dotarłam do miejsca, w którym czuję, co jest dla mnie dobre i potrafię to bardziej przytomnie ocenić, a także wyartykułować co jest dla mnie ważne: od wymiaru czasowego, przez zasady współpracy i zarobki, po styl zarządzania panujący w organizacji.
Dla mnie w poszukiwaniu równowagi w życiu w sferze zawodowej ważne okazało się to, że praca którą wykonuję wiąże się z tym, co postrzegam jako istotne: oszczędzaniem zasobów naturalnych, edukacją ekologiczną. Moje codzienne zadania dają mi poczucie sensu, bo są zgodne z tym w co wierzę (minimalizm, zrównoważony rozwój), a ich wykonywanie opiera się na moich umiejętnościach i wiedzy. To, co przewinęło się wyżej w relacji z rozmowy podczas spotkania też jest ważne: decydowanie o organizacji pracy. Na poziomie codziennego zaangażowania działa to tak, że mogę wykonywać swoje zadania w rytm życia - gdy trzeba, idę na przedstawienie dziecka w przedszkolu. Ale w drugą stronę też obowiązuje - mam godziny pracy, ale wiele z moich zadań polega na pisaniu, dostarczaniu nowych pomysłów. Przecież nie wyłączę mózgu podczas zabawy z synem, żeby nie myśleć o pracy! To by było jak polecenie ze słynnego eksperymentu: “Nie myśl o różowym słoniu”. Zresztą, po co się spinać, skoro układnie klocków albo wspólne malowanie potrafi mnie zainspirować i pozwala sprawniej realizować obowiązki zawodowe? Work-life balance w krzywym zwierciadle wygląda tak: włącz tryb praca - pracuj - wyłącz tryb praca - zajmij się życiem. A ja wolę wstać rano z poczuciem, że cały dzień ułoży się w coś, z czego będę zadowolona.
Powiem więcej: zdarza mi się zatracić w realizacji projektu. I uważam, że to świetnie gra z równowagą w życiu, bo gdy piszę zatracić, mówię o flow - stanie szczęścia, spełnia i radości z wykonywanego zadania. I wiem, że to jest dobre zarówno dla pracy, dla mnie osobiście, jak i dla mojej rodziny. To są dni, gdy wracam pełna energii do domu, dzielę się tym mężem i synem, bo chcę, aby widział, że praca może i powinna dawać radość. To nie zawsze jest możliwe, ale odkąd mam pracę zgodną z tym, w co wierzę, z moimi kompetencjami, przyjazną kulturą organizacyjną, to zdarza się znacznie częściej.
Koniec z nakręcaniem się
Nie jestem z Wenus (ani Marsa). Jestem na rynku pracy na tyle długo, by wiedzieć, że sytuacja, w której teraz jestem zawodowo to nie jest typowy obrazek. Ale wierzę, że może być. Tutaj kolejna sprawa. Poza mówieniem o swoich potrzebach, pomyślmy o potrzebach innych. W podsumowaniu dyskusji w grupie tematycznej pojawił się wniosek, że bardzo często dajemy się ponieść temu, co dookoła. Gdy wszyscy biegną, my także przyspieszamy. To mi dało do myślenia. Od pewnego czasu jasno komunikuję w jakich godzinach pracuję, że w piątki - za względu na niepełny wymiar etatu - pracuję krócej. Podczas jednej z rozmów z usługodawcą na hasło: „wyślę pani ofertę dziś do 18” postanowiłam po prostu odpowiedzieć: “Wieczorami nie sprawdzam służbowych wiadomości, więc ustalmy termin, który sprawi, że pan spokojnie przygotuje ofertę, a ja spokojnie przeczytam maila" I co? Reakcja pełna ulgi: „też się staram nie sprawdzać maili po pracy… to trudne, ale dobrze, że pani o tym mówi.”
Nie nakręcajmy się wzajemnie, mówmy sobie, że świat się nie zawali. Bo - z wyjątkiem kryzysowych, nagłych zdarzeń - naprawdę niewiele jest w pracy sytuacji, które mogą wywołać koniec świata. W każdym razie, jeśli koniec świata czai się za rogiem, wolę do niego zmierzać w pracy stanowiącej sensowną część sensownego życia.