czekoladowe mikołaje
Czekoladowe Mikołaje to dla wielu osób symbol świątecznych upominków. fot. Resource hfh/flickr.com

W tym roku powiedziałam głośne i stanowcze "NIE" wszystkim czekoladowym prezentom dla moich synów. Nie dlatego, że jestem "cukrową policją", ale dlatego, że grudniowy cukrowy przesyt dawno wymknął się spod kontroli. Chcę, by moje dzieci cieszyły się świętami bez bólu brzucha.

REKLAMA

Nie będzie czekoladowych prezentów od Mikołaja

Od tygodnia chodzę po domu z łatką "cukrowej policji". Usłyszałam to od znajomych, od szwagierek, mojej mamy i teściowej, a nawet od jednej cioci, która pewnie w życiu nie przeczytała składu żadnego produktu. Wszystko dlatego, że w tym roku powiedziałam jasno: nie kupujemy słodyczy dzieciom pod choinkę.

Ani "na zapas", ani "bo to tradycja", ani "przecież to tylko raz w roku". STOP. Nie mam zamiaru decydować o innych dzieciach w naszej rodzinie, ale kiedy ktoś pytał mnie o prezenty dla moich synów, zaczynałam właśnie od tego warunku – w tym roku proszę nie kupować czekoladowych Mikołajów, jajek i zestawów świątecznych słodkości.

Może to brzmi jak bunt albo jak zamach na magię świąt. Ale ta decyzja dojrzewała we mnie długo. Sama wychowałam się w latach 90. i pamiętam, jakie to było święto, gdy ktoś przyniósł bombonierkę albo dość drogie na tamte czasy kinderki czy czekoladowe jajka. Słodycze nie były rarytasem dostępnym każdego dnia, a dzieci nie dostawały ich na każdym kroku, w każdy weekend i na każdej wizycie u babci. To była atrakcja, a nie codzienność.

Dziś jest inaczej. Sama długo myślałam o tym, że te matki, które zakazują dzieciom słodyczy, to jednak może trochę przesadzają. Że od jednego czekoladowego Mikołaja to nikomu się krzywda nie dzieje. Tyle że dziś to nie jest jeden Mikołaj. Wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, więc nie umiemy tego dozować.

Cukier czai się wszędzie: w płatkach dla dzieci, w gotowych wypiekach, w jogurtach, a nawet w przekąskach zbożowych, które reklamuje się jako zdrowe. Moje dzieci – 5- i 7-latek – nigdy nie mieli w domu zakazów związanych z cukrem. W domu wszyscy mają dostęp do szafki ze słodkościami. Ale w okolicach świąt babcie, ciocie, wujkowie i wszyscy pozostali bliscy tracą zdrowy rozsądek.

Można świętować bez tony cukru

Pod choinką zawsze pojawiały się tabliczki czekolady, czekoladowe mikołaje (i to wcale nie te najmniejszego rozmiaru) i kilogram żelków, bo przecież lubią. A potem co roku jest narzekanie, że brzuszek boli, że nie chcą zjeść obiadu, że są pobudzeni. I klasyk: "No przecież święta są!". Do czasu, aż któreś z dzieci nie zwymiotuje z powodu zbyt dużej ilości cukru w żołądku. Serio, miałam taką sytuację w Mikołajki kilka lat temu i nie chciałabym jej powtórzyć.

Tylko że dzieci jedzą już wystarczająco dużo cukru przez cały rok. Nawet gdy im go nie podtykamy, i tak trafia na ich talerze. A uzależnienie od cukru jest realne – działa jak inne używki, zachęca do dokładki i do kolejnej porcji. I tak naprawdę im mniej się go daje, tym mniej dzieciom się go chce. To widać gołym okiem.

Ktoś powie: "Ale przecież czekoladowy Mikołaj to tradycja!". Tylko że moje dzieci już mają swoje czekoladki – w kalendarzach adwentowych. Tego też nikt ze mną nie konsultował, po prostu dostali je od babci. Nie zabierałam ich, codziennie jedzą po jednej. To zupełnie wystarczy jak na cały grudzień. Jeśli nie dostaną trzeciego, piątego ani siódmego Mikołaja z czekolady, nic się nie stanie. A jeśli już chcemy dać im coś, co pachnie świętami, to czy naprawdę mandarynka jest aż taką zbrodnią?

Nie zabraniam bliskim kupować prezentów. Nie zabraniam dzieciom cieszyć się słodkim smakiem. Po prostu mówię: dość tej grudniowej przesady. Bo potem to ja muszę walczyć z rozdrażnionymi, przebodźcowanymi chłopcami, którzy przez kolejne 2 tygodnie co jakiś czas pytają: "czy mogą coś słodkiego?".

W tym roku pod choinką będzie LEGO, książki, może nowe gry. Ale nie będzie słodyczy. I nie dlatego, że jestem "cukrową policją". Tylko dlatego, że jestem mamą, która chce, żeby jej dzieci cieszyły się świętami, a nie walczyły z bólem brzucha.

Czytaj także: