W czasach PRL-u Boże Narodzenie wyglądało nieco inaczej niż dziś, co wynikało zarówno z tradycji, jak i ograniczeń ówczesnej rzeczywistości. Niekończące się sklepowe kolejki, pustoszejące w zastraszającym tempie półki i niemalże walka o karpia sprawiały, że było skromniej, co nie oznacza gorzej. "Z tą jedną PRL-owską tradycją walczę od lat i nie mogę wygrać" – pisze rozżalona czytelniczka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Świąt z czasów PRL-u nie pamiętam, bo urodziłam się pod koniec lat 80. Znam je z filmów, książek i rodzinnych opowieści. Byłam przekonana, że pachniały mandarynkami, które w czasach PRL-u dostępne były niemalże wyłącznie w okresie Bożego Narodzenia, teraz nie jestem już tego pewna. List nadesłany przez Bognę zamącił mi w głowie.
To zapach piwnicy
"Wychowałam się w PRL-owskich czasach, które do najłatwiejszych nie należały. Cały rok czekałam na święta, bo wiedziałam, że pod choinką znajdę jakiś upominek: lalkę, drewniane cymbałki czy duże klocki, o których zawsze marzyłam" – czytam we wstępie listu.
"Pamiętam, jak dziadek stał w kolejce po karpia, mama lepiła pierogi, a babcia gotowała barszcz. Do tego obowiązkowo kutia i kompot z suszu. Było skromniej, bez fajerwerków i mnóstwa ozdób jak we współczesnych czasach, ale było niezwykle ciepło i rodzinnie.
Uwielbiałam święta Bożego Narodzenia, ale jedna rzecz wywoływała we mnie dreszcze: sztuczna choinka, a dokładnej jej zapach. Sztuczne drzewko, które przez cały rok leżało w piwnicy lub na strychu, pachniało wilgocią, stęchlizną. I może trudno w to uwierzyć, ale to plastikowe i szorstkie 'zielsko' było symbolem nowoczesności, jakiegoś luksusu. Dziadkowie i rodzice byli wręcz dumni, że udało im się je kupić. Oni byli pod jego wrażeniem i przez lata powtarzali mi, że z tym zapachem przesadzam. Ja czułam swoje i nikt, ani nic nie było tego w stanie zmienić.
Kiedy po latach mój tata wyrzucił to sztuczne ustrojstwo i zastąpił je pachnącym lasem drzewkiem, odetchnęłam z ulgą. Poczułam zapach prawdziwych świąt, który zabrałam do swojego domu. Niestety nie na długo, bo dwa lata temu mój mąż 'rozpoczął strajk' i stwierdził, że nie chce mu się kupować żywej choinki, potem zamiatać tych igieł, a po świętach wynosić jej do odpowiedniego kontenera.
Nie konsultując niczego ze mną, pojechał do supermarketu i kupił pierwszą, lepszą sztuczną choinkę, która szpeci nasz dom. Sztywną, tandetną i co najgorsze, całkowicie pozbawioną uroku. Nie pachnie świętami, nie pachnie nawet plastikiem, a pachnie PRL-em!
Pojęcia: ekologia czy udogodnienia nie są mi obce, ale święta powinny mieć swój urok. Przecież Boże Narodzenie to coś więcej niż wygoda. A zapachu żywego drzewka nie da się podrobić. Nie da się zastąpić zapachem grzybów, suszu czy bakalii. Choinka, która powinna być symbolem radości, przywołuje we mnie najgorsze wspomnienia: zapachu stęchlizny, strychu i piwnicy. Jeśli za rok mąż nie zmieni zdania, sama wyrzucę ją 'przez okno' i zastąpię żywą".
A ty, pamiętasz jakieś PRL-owskie zwyczaje? Napisz na adres: klaudia.kierzkowska@mamadu.pl