
Psotny elf coraz częściej zastępuje w polskich domach tradycyjny kalendarz adwentowy. Ten uroczy zwyczaj przywędrował z USA i podbija serca rodziców oraz ich dzieci. Choć sama nie mam na to ani wystarczająco czasu, ani samozaparcia, to z podziwem i lekką zazdrością patrzę na mamy, które codziennie przygotowują swoim dzieciom takie "elfie psoty".
Psotny elf - nowy świąteczny zwyczaj w Polsce
Mam wrażenie, że od końca listopada w wielu domach już tylko odlicza się dni do Gwiazdki. Na feedzie w mediach społecznościowych widzę, że u znajomych lampki migoczą już na parapetach, w kuchniach pachnie pierniczkami, a dzieci z wypiekami na twarzy zaglądają do kalendarzy adwentowych.
U mnie... No cóż, kalendarze dla dzieci co prawda stoją, a w oknie migocze lampka w stylu skandynawskiej gwiazdy. Ale w głowie wciąż mam myśl, że dla dzieci to może zbyt mało. Bo od kilku lat w sieci obserwuję trend, który bije na głowę tradycyjne czekoladki czy kalendarze z gadżetami dla dzieci – elfa, który przybywa do domu dokładnie 1 grudnia i każdego dnia przygotowuje dla maluchów drobne psikusy.
The Elf on the Shelf, bo tak nazywa się ta urocza tradycja z USA, to mała laleczka, która według legendy obserwuje dzieci i raportuje św. Mikołajowi, jak się zachowują. Tyle w teorii. Bo w praktyce elf jest psotnikiem – buduje z klocków miniaturowe konstrukcje, kąpie się w umywalce z gumowymi zabawkami, robi bałagan w kuchni i wymyśla coraz to nowe figle. Codziennie rano dzieci wstają podekscytowane, by sprawdzić, w co tym razem się wpakował.
Nie mogę nie podziwiać mam, które podejmują się tego wyzwania. Bo, przyznajmy szczerze, to nie jest zajęcie dla ludzi, którzy mają ograniczony czas i cierpliwość. Każdy dzień wymaga bowiem kreatywności, planowania i samozaparcia. Elf to nie zwykły gadżet – to projekt, który angażuje rodzica tak samo, jak dziecko, w aktywne odliczanie do świąt.
Zdjęcia rozmaitych psikusów świątecznego elfa na Pintereście potrafią wywołać lawinę zachwytu: mini sanki ustawione na parapecie, list do dzieci przyniesiony w nocy, a obok maleńka filiżanka i kakao rozsypane artystycznie w kuchni. Efekt świetny, ale ja myślę też o tym, ile pracy i pomysłowości za tym stoi. Brawo, drogie mamy!
Jako matka staram się nie ulegać presji
Nie ukrywam – czasem patrzę na te zdjęcia z lekką zazdrością. Podziwiam koleżanki, które każdego dnia wymyślają nowe psoty, przygotowują scenki i w ten sposób tworzą dzieciom wspomnienia, które zostaną w ich głowach na lata. Mnie samej brakowałoby energii, by codziennie wieczorem myśleć, co nowego zrobi elf.
Brakuje czasu, samozaparcia i chyba odrobiny cierpliwości. Może dlatego, że sama wychodzę z założenia, że święta to nie wyścig kreatywności, tylko czas na bycie razem. Patrzę jednak na te wszystkie rolki w mediach społecznościowych i myślę sobie, że może jestem złą matką, jeśli nie umiem znaleźć czasu na taką atrakcję dla moich dzieci. Staram się jednak myśleć, że nie można się tak samobiczować, szczególnie w grudniu, który jest pięknym, ale i intensywnym miesiącem dla rodziców.
Co ciekawe, trend The Elf on the Shelf pokochali głównie rodzice-millenialsi. W sieci roi się od inspiracji – Instagram, Pinterest, facebookowe grupy dla rodziców aż pękają w szwach od zdjęć elfa w przeróżnych scenkach.
Gotowe zestawy z drzwiczkami do jego domku, mini mebelki, akcesoria do psot – wszystko to ułatwia życie rodzicom, którzy chcą spróbować swoich sił w tej nowej tradycji. Ja na razie odpuszczam i staram się tę perspektywę traktować jak naukę nieulegania presji otoczenia.
Nie oznacza to jednak, że nie mogę się cieszyć tym trendem z daleka. Uwielbiam obserwować te zabawy czasem z lekkim uśmiechem i odrobiną zazdrości. Bo w tym tkwi magia – elf to coś więcej niż zabawka. To pomysł na tworzenie codziennie nowych, małych świątecznych rytuałów, które nie tylko bawią dzieci, ale też zbliżają rodzinę. Nawet jeśli sama nie podejmuję tego wyzwania, mogę podziwiać kreatywność tych mam i cieszyć się razem z nimi z ich sukcesów.
I choć w tym roku ograniczyłam się do zwykłego kalendarza adwentowego z czekoladkami i planowania różnych ręcznych prac artystycznych z dziećmi bliżej świąt, wiem jedno – psocący elf to tradycja, która z czasem może zastąpić klasyczny kalendarz.
I przyznam szczerze, że trochę zazdroszczę tym dzieciakom, które w tym roku i kolejnych będą znajdowały kolejne psoty elfa. To stworzy im piękne wspomnienia. A może w przyszłym roku spróbuję, choćby kilka dni z psocącym gościem. Bo kto wie, może to właśnie on sprawi, że adwent będzie jeszcze bardziej magiczny?
