mama sprawdza temperaturę chorej córce, która leży na kanapie pod kocem
Rodzice małych dzieci często mają wyrzuty sumienia, że muszą brać kolejne L4 na dziecko. fot. LENSLOGIC/ storyblocks.com

Dzisiejsi rodzice nie mają wsparcia i często w samotności mierzą się z opieką nad chorymi dziećmi. Żłobki, przedszkola i świetlice pomagają tylko do momentu, gdy przychodzi jesień i fala infekcji. Wtedy pozostaje jedno rozwiązanie – L4 na dziecko, które bywa źródłem frustracji u pracodawców.

REKLAMA

W moim otoczeniu jest sporo znajomych, którzy są rodzicami i właściwie u wszystkich obserwuję podobny schemat. Jako milenialsi jesteśmy pokoleniem, które od czasów nastoletnich marzyło o samodzielności, byciu niezależnym i wolnym. Większość z nas wyprowadziła się z domów rodzinnych zaraz po szkole średniej: część poszła na studia, niektórzy równolegle do studiów zaocznych rozpoczęli pracę zawodową.

Uczyliśmy się, nabieraliśmy zawodowego doświadczenia, uniezależnialiśmy się od rodziców. Dziś w większości mamy po 30-40 lat, mieszkania, własne rodziny, zobowiązania finansowe i poczucie odpowiedzialności za siebie i swoje dzieci.

Jako rodzice mamy bardzo pod górkę, bo czasy wychowywania dzieci w rodzinach wielopokoleniowych już się skończyły. Często dzisiejsi rodzice mieszkają w sporej odległości od swoich rodziców i innych członków rodziny, nie mając stałej pomocy przy wychowywaniu i opiece nad dziećmi.

Dzisiejsi rodzice zostali bez wsparcia

Dla milenialsów żłobki, przedszkola i szkolne świetlice są wybawieniem, bo większość z nas nie może liczyć na to, że z dziećmi, gdy zachorują, posiedzi babcia czy teściowa na emeryturze. Nie każdego też stać na nianię.

Tym całym wywodem dążę do tego, że kiedy nasze dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym chorują, nie zawsze mamy co z nimi zrobić. Chodzi mi o to, że nie zawsze z naszym dzieckiem może zostać bliska osoba, która już np. nie pracuje zawodowo. Zwykle mama lub tata w takiej sytuacji bierze zwolnienie lekarskie na dziecko, ale prawda jest taka, że nie zawsze mamy taką możliwość.

Część z nas ma wolne zawody, więc po prostu przy chorych dzieciach pracuje zdalnie i równocześnie opiekuje się chorym maluchem. Bywa jednak i tak, że kiedy dziecko ma wyłącznie sam katar, żaden lekarz zwolnienia z pracy na to nie wypisze. Sam katar, kiedy dziecko czuje się dobrze, nie jest podstawą do wystawienia L4 i ja to doskonale rozumiem.

Nikt nie chce widzieć w przedszkolu zakatarzonych maluchów

Z drugiej strony, kiedy zaprowadzamy do przedszkola kilkulatka, który pociąga nosem, nauczycielki przedszkolne, ale przede wszystkim inni rodzice, zachowują się, jakby chcieli na nas nałożyć jakąś klątwę.

Też to rozumiem, bo sama nie chciałabym, żeby moje dziecko złapało coś od chorych kolegów z przedszkola. Wiem, jak irytujący może być fakt, kiedy przyprowadzacie syna/córkę po chorobie do przedszkola, a tam jakieś dziecko okazuje się mieć całkiem konkretny katar. Przy osłabionym po chorobie organizmie istnieje ryzyko, że nasz przedszkolak za chwilę znowu coś złapie od rówieśników.

Pracodawcy, zrozumcie nas!

I w tym miejscu mam apel do pracodawców – zrozumcie proszę kolejne jesienne L4, jeśli już wasi pracownicy, będący rodzicami, z niego korzystają. Rodzice małych dzieci i przedszkolaków naprawdę nie biorą zwolnień z wygody ani po to, by "odpocząć w domu".

Opieka nad chorym dzieckiem, zwłaszcza małym, to często większy wysiłek niż dzień spędzony w pracy. Do tego to jedyna opcja, by uniknąć oskarżającego wzroku czy komentarzy rodziców innych przedszkolaków, że znowu przyprowadzamy zakatarzone dziecko.

L4 na dziecko to nie jest dla nas urlop

Dla pracownika to nie jest wybór pomiędzy pracą a odpoczynkiem – to konieczność, związana z odpowiedzialnością rodzicielską. Jesień i zima w życiu rodziców dzieci przedszkolnych i wczesnoszkolnych tak właśnie wyglądają – infekcja goni infekcję. A to zwykle po prostu trzeba przejść i przeczekać, bo dzieci po prostu tak budują swoją odporność.

Chciałabym, aby w miejscu pracy zamiast podejrzliwości czy frustracji pojawiło się zrozumienie. To, że mama lub tata bierze L4 na dziecko, nie oznacza braku zaangażowania w obowiązki zawodowe.

Rozumiem, że dla pracodawców częste nieobecności pracowników są kłopotliwe, ale przecież mówimy tu o sytuacji przejściowej. Dzieci dorastają, odporność się wzmacnia, a po kilku latach nie ma już zupełnie problemu, bo im starsze dzieci, tym rzadziej już chorują.

Dlatego mój apel brzmi: traktujcie rodziców w pracy z empatią. Zaufajcie nam, że robimy, co w naszej mocy, by pogodzić wszystkie role. Uwierzcie, że naprawdę nie chcemy brać kolejnych zwolnień, ale czasami po prostu nie bardzo mamy wybór.

Czytaj także: