
Kiedyś luksusem były wakacje w ciepłym kraju, nowe auto czy droga torebka. Dziś, w rozwiniętych państwach, to posiadanie dużej rodziny uchodzi za przejaw statusu – a dla zwykłego Kowalskiego staje się to coraz bardziej nieosiągalne. Doszliśmy do momentu, w którym opieka nad dzieckiem przypomina posiadanie torebki Birkin Hermesa – trzeba być naprawdę majętnym albo trochę szalonym, żeby sobie na to pozwolić. A młodzi coraz częściej mówią: "wolę być bogatym bezdzietnym niż biedować z dzieckiem".
Wielodzietność? Luksus albo relikt przeszłości
Coraz więcej Polek rezygnuje z potomstwa - nie z wyboru, lecz dlatego, że życie po prostu stało się zbyt drogie.
Bo o ile jeszcze trzydzieści lat temu piątka dzieci nikogo nie dziwiła, o tyle dziś mówi się o "dużej rodzinie" nawet wtedy, gdy w domu są trzy pociechy. Wystarczy spojrzeć na wymagania do uzyskania "karty dużej rodziny" (dwoje dorosłych + trójka dzieci).
W Polsce jest ponad 630 tysięcy rodzin wielodzietnych, ale tylko około 50 tysięcy z nich wychowuje czworo dzieci, a zaledwie 10 tysięcy – więcej niż czworo. Ci, którzy decydują się na życie większe niż "wzorcowa parka", często bywają traktowani jak egzotyczne okazy.
A jeśli komuś te liczby wydają się duże – warto spojrzeć na drugą stronę medalu: rośnie liczba kobiet, które nie chcą mieć dzieci wcale. I w tym kontekście opinia o rodzinach wielodzietnych w Polsce – delikatnie mówiąc – nie jest najlepsza.
Ile kosztuje duża rodzina?
Według analiz (m.in. raportów GUS czy Fundacji Rodzin) średni koszt wychowania jednego dziecka do 18. roku życia w Polsce to 200–250 tys. zł. Nie mówiąc o kosztach studiów, które dopiero nadejdą. Kwota ta obejmuje jedzenie, odzież, opiekę przedszkolną, szkołę, zabawki, rozrywkę i drobne wydatki.
Do tego dochodzi mieszkanie – większa rodzina potrzebuje zwykle większego metrażu. Zakup średniej wielkości lokalu w dużym mieście to dziś (minimum!) 600–800 tys. zł, a wynajem kosztuje 3–4 tys. zł miesięcznie.
Trzeba też doliczyć edukację dodatkową, kursy, korepetycje czy wyjazdy (200–500 zł/miesiąc na dziecko) – a jeśli ktoś wybiera szkołę prywatną, to nawet kilka tysięcy miesięcznie za jedno dziecko.
Podsumowując: przy umiarkowanym stylu życia i korzystaniu z publicznej edukacji, rodzina z czwórką dzieci wydaje średnio 7–9,5 tys. zł miesięcznie (żywność, ubrania, mieszkanie, podstawowa edukacja i rozrywka).
Żeby nie żyć od pierwszego do pierwszego, a pozwolić sobie na wakacje, hobby i oszczędności, rodzina powinna zarabiać co najmniej 15–20 tys. zł netto miesięcznie.
Mniej – oznacza ciągłe kalkulowanie i ograniczenia. Więcej – daje spokojne życie i poczucie bezpieczeństwa.
Matka przyznaje wprost
Zapytałam koleżankę, mamę trójki dzieci, ile rocznie kosztuje wychowanie jednego dziecka. Kiedy usłyszałam jej szczegółowe wyliczenia, byłam szczerze zszokowana – kwoty przewyższyły wszystko, czego się spodziewałam.
Kosztorys roczny na jedno dziecko:
- Wyprawka szkolna – 700-1000 zł
- Zielona szkoła – 1000 zł
- Koszty szkolne (wycieczki, teatry, zużyte materiały szkolne na rok) 600-1000 zł
- Zajęcia dodatkowe - tańce (2 razy w tygodniu) 5000, konie (raz na tydzień) 8000, judo (2 razy w tygodniu) 5000, basen – 4000 zł
- Prezenty – 1000-1500 zł
- Wyjścia rodzinne – kino, basen i inne rzeczy – 1500 zł rocznie na jedno dziecko
- Obozy – 4000-5000 zł na jedno dziecko na tydzień
- Półkolonie – 1000 zł na tydzień
- Ciuchy, buty – 1500-2000 zł
- Kieszonkowe – 1000 zł
- Lekarstwa – 1000 zł
- Szkoła – 25 000 zł
Czyli rocznie dziecko kosztuje ok. 50 tysięcy (bez jedzenia) przy prywatnej szkole, a ok. 25 tysięcy (również bez jedzenia), jeśli nie uwzględniamy prywatnej szkoły.
Jeśli liczyć od siódmego roku życia do osiemnastego, to daje:
I to wciąż bez kosztów wyprawki, przedszkola, żłobka, szczepień, zajęć dodatkowych itd.
* koszty wyliczone po konsultacji z matką trójki dzieci
Niepokojące dane o planach prokreacyjnych Polek
Dyskusja o wielodzietności nabiera dodatkowego znaczenia, gdy spojrzymy na liczby. Z sondażu CBOS przeprowadzonego w drugiej połowie 2022 roku wynika, że aż 68 proc. Polek w wieku 18–45 lat nie planuje mieć dzieci – ani teraz, ani w przyszłości.
Tylko 32 proc. respondentek w ogóle rozważa macierzyństwo, a 17 proc. deklaruje, że chciałoby urodzić dziecko w perspektywie 3–4 lat.
Co ciekawe, od 2017 roku odsetek Polek planujących dzieci spadł o 9 punktów procentowych. Coraz więcej młodych kobiet nie bierze w ogóle pod uwagę posiadania potomstwa – dziś to już 42 proc., podczas gdy jeszcze kilka lat temu było ich jedynie 22 proc.
DINK – nowa normalność młodych
Rośnie natomiast popularność modelu rodziny typu DINK (double income, no kids) – czyli "podwójny dochód, brak dzieci". Mateusz Morawiecki wspominał o nim, ostrzegając, że to "zachodni trend". Tyle że dla wielu młodych Polaków to codzienność.
Badania pokazują, że pary bezdzietne dysponują wyższym majątkiem netto niż te z dziećmi – w USA różnica wynosi nawet 150 tys. dolarów na korzyść bezdzietnych. W Polsce takich analiz jeszcze brakuje, ale wiemy, że brak kosztów związanych z wychowaniem dzieci to realna oszczędność. Niektórzy stają nawet przed wyborem: mieszkanie albo dziecko.
Co jednak ważne, jako powód rezygnacji z rodziny młodzi nie wskazują wyłącznie finansów. Otóż dla pokolenia Z i millenialsów bezdzietność to także wolność, czas na podróże, rozwój osobisty i brak ryzyka samotnego rodzicielstwa.
"Dwoje plus psiecko" – symbol nowej epoki
Na TikToku i Instagramie pary bez dzieci pokazują codzienność w modelu DINK lub DINKWAD (double income, no kids with a dog). Hasło "dwoje plus psiecko" zdobywa popularność także w Polsce.
Zwierzę staje się substytutem dziecka, ale bez całego bagażu odpowiedzialności, który odstrasza młodych od tradycyjnego modelu rodziny. To znak czasów – kiedy dawniej pięcioro dzieci było czymś zwyczajnym, dziś posiadanie jednego czy dwóch staje się wyzwaniem, a rezygnacja z potomstwa jawi się jako racjonalny, świadomy wybór.
Matka w domu, ojciec na froncie pracy
Posiadanie dużej rodziny nierzadko wymusza też scenariusz, w którym tylko jeden rodzic pracuje. Ale, żeby tak było, nie może on zarabiać "średnio".
To wymusza z kolei konkretny podział obowiązków – ojciec pracuje i zarabia (wystarczająco) dobrze, a matka zostaje w domu, stając się rodzinnym menedżerem na pełen etat. Czy to jej świadomy wybór? Czasami tak – trad wives w social mediach podkreślają, że to ich decyzja i "powrót do korzeni".
Ale często to nie tyle romantyczny wybór, co zwykła konieczność. Bo ktoś przecież musi być dostępny non stop, gdy dzieci jest więcej niż troje.
Tymczasem nic tak nie romantyzuje wielodzietności jak Instagram: mama szóstki dzieci w modnej sukience, wszystkie maluchy w kaszmirowych beżowych sweterkach, obiad na stole, a w tle napis Family is everything. I to się klika.
Ale nikt nie pokazuje, że ta "supermama" ma męża z salonem samochodowym, opiekunkę do pomocy i że w domu jest przestrzeń, gdzie każde dziecko ma swoje własne łóżko. To nie jest codzienność przeciętnego Kowalskiego, z kredytem i średnią pensją. To tylko projekt, opakowany w efektowne zdjęcia i dobrą narrację.
Moja refleksja? To luksus, który boli
Paradoks naszych czasów polega na tym, że coś, co kiedyś było zwyczajne – gromadka dzieci w domu – dziś stało się luksusem. Luksusem, na który nie stać większości.
I tu nie chodzi o to, by oceniać wybory „wielodzietnych Instagramowych trad wives”, ale by zobaczyć, jak bardzo różni się ich świat od szarej rzeczywistości polskich rodzin.
Bo dla jednej kobiety szóstka dzieci to piękna misja. A dla innej – pytanie: czy wystarczy na buty i kredyt w tym miesiącu?
Rodzina? Na razie "maraton bez mety"
Moja kuzynka Kasia ma 28 lat i mieszka w Skierniewicach – średniej wielkości mieście, w którym życie nie jest tak drogie jak w Warszawie, ale wciąż trudno o stabilizację.
Kasia pracuje jako psycholog szkolny i zarabia ok. 4 tys. zł. Jak mówi, "kiedyś wyobrażałam sobie rodzinę – dwójkę dzieci, dom z ogródkiem, psa. Dziś wiem, że to luksus, dostępny głównie dla osób z naprawdę wysokimi dochodami".
Na samodzielne mieszkanie może sobie pozwolić tylko dlatego, że wynajmuje je od znajomej rodziny i płaci 2 tys. zł – na pół z partnerem.
W praktyce jednak większość jej pensji rozpływa się w codziennych wydatkach: "paliwo do auta i ubezpieczenie to minimum 800 zł miesięcznie, rachunki około 500 zł, jedzenie – przynajmniej 1200 zł. Zostaje może 400–500 zł, które mogę odłożyć, jeśli nic się nie wydarzy. Ale zazwyczaj się wydarza. Czasem taką kwotę wydam na lekarza, czasem trzeba coś dokupić".
Dziecko jako koszt nie do uniesienia
Przy takim bilansie marzenia o rodzinie musiały zejść na dalszy plan. Jak mówi Kasia, "samo utrzymanie malucha to kolejne 1500–2000 zł miesięcznie – pieluchy, ubranka, lekarz, żłobek czy przedszkole. To więcej, niż zostaje mi na czysto po podstawowych wydatkach".
Zamiast odkładać na dziecko, próbuje myśleć o przyszłości i gromadzić środki na mieszkanie. Tyle że ceny nieruchomości – od pół miliona wzwyż – sprawiają, że "to jak maraton bez mety".
"W praktyce oznacza to, że samo odkładanie na własne mieszkanie czy dom zajmie mi lata. Wszystkie dotychczasowe oszczędności wydam na wesele, więc zaczynam od zera" – mówi mi kuzynka.
Kasia za dwa lata skończy 30 lat, a jak sama przyznaje, czuje się, jakby dopiero próbowała "ułożyć sobie dorosłe życie". Na razie w jej budżecie nie ma miejsca na dziecko, bo – jak wyznaje – "marzenia o macierzyństwie musiała odłożyć na półkę". I raczej prędko po nie nie sięgnie.
Źródło: natemat.pl, wprost.pl, gov.pl
