
Młodzież coraz trudniejsza
Jestem nauczycielką języka polskiego w liceum i mam ponad czterdziestoletni staż pracy. Chcę się trochę pożalić. Choć osiągnęłam już wiek emerytalny, a nadal uczę – trochę dlatego, że muszę (nie ma zbyt wielu chętnych na bycie polonistami w szkołach). Przede wszystkim jednak dlatego, że kocham ten zawód. Przez lata szkoła była dla mnie drugim domem. Z pasją przekazywałam uczniom nie tylko wiedzę o literaturze, ale i wartości, które kiedyś były oczywiste: szacunek, życzliwość, odpowiedzialność.
Dziś coraz częściej czuję, że coś się w tym świecie odwróciło. Z bólem obserwuję, jak bardzo zmieniają się postawy młodych ludzi. Uczniowie są coraz bardziej roszczeniowi, niecierpliwi, skupieni na sobie. Trudno ich zmotywować, trudno porozmawiać na poważnie. To nie znaczy, że nie ma wyjątków – zdarzają się oczywiście wspaniali młodzi ludzie – ale coraz częściej spotykam się z postawami, które jeszcze kilka lat temu były nie do pomyślenia.
I, niestety, w dużej mierze to "dziedzictwo" wychowania domowego. Rodzice często przychodzą do szkoły nie po to, by wspólnie szukać rozwiązań w razie problemów z uczniem, ale by stawiać żądania i bronić dzieci przed jakąkolwiek odpowiedzialnością. Traktują nauczycieli jak usługodawców, którzy najczęściej według nich krzywdzą ich dzieci. A uczniowie się temu przyglądają i chłoną zachowania swoim matek i ojców.
"Nie mam tego w kontrakcie"
Kilka tygodni temu na lekcji poprosiłam jednego z uczniów, by wypłukał gąbkę do tablicy. Zawsze staram się mówić z szacunkiem, więc i tym razem była to zwykła, uprzejma prośba. Odpowiedział mi bez cienia zażenowania, bezczelnie się uśmiechając: "Nie mam tego zapisanego w kontrakcie". Stałam w osłupieniu i widziałam, jak cieszy się z uznania kolegów.
Dla mnie takie prośby były kiedyś czymś zupełnie naturalnym – uczniowie sami chętnie pomagali, zgłaszali się do zadań, traktowali to jako część życia szkolnego. Dziś bywa to traktowane jako "wyzysk". Nie oczekuję wdzięczności za wszystko, co robię w pracy, ale zwykłego ludzkiego odruchu i odrobiny szacunku. Nauczyciel to nie wróg. A jednak coraz częściej czuję, że jestem traktowana jak ktoś, kto przeszkadza – bo wymaga, bo przypomina o zasadach, bo nie daje piątki za nic.
Bywa mi trudno. Czuję się czasem zmęczona, przygnębiona. I choć wciąż czerpię radość z pracy, coraz częściej mam poczucie, że miejsce nauczyciela w szkole ulega marginalizacji. Cieszę się, że jestem już w wieku, w którym mogę odpuścić i jak będę wykończona, to przejdę całkiem na emeryturę. Gdybym miała trzydzieści lat mniej – nie wiem, czy dałabym radę dalej pracować.