Lista lektur szkolnych została nieco skrócona na rok szkolny 2024/2025, ale nauczyciele języka polskiego nie ukrywali niezadowolenia z tego faktu. Wielu przyznawało, że liczyło na większe zmiany, bo wiele dzieł jest przestarzałych, za długich i zbyt trudnych dla dzieci i młodzieży. Mikołaj Marcela o trudności w czytaniu lektur obwinia też wydawnictwa.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dla nauczycieli, którzy chcieliby zmian w kanonie lektur, najtrudniejsze w tym doborze jest to, że niektóre dzieła literackie są niewątpliwie ważne w tradycji i kulturze polskiej, natomiast jednocześnie ich archaiczny język bywa niezrozumiały. Niektóre z tych lektur poruszają też problemy i dotyczą sytuacji, których dzisiejsi uczniowie nie umieją zrozumieć, więc trudno im rozmawiać o problemach, które zupełnie ich nie dotyczą.
Opowiada o tym na swoim facebookowym profilu Mikołaj Marcela. W jednym z ostatnich wpisów pisarz i wykładowca akademicki napisał: "Dobrze od czasu do czasu przekartkować w dorosłym życiu lektury szkolne... by przypomnieć sobie, jak absurdalnym pomysłem w dzisiejszych czasach jest zmuszanie dzieci i nastolatków do ich czytania. Język, tematy, przedstawiony w nich świat i totalna obcość tego wszystkiego w dzisiejszym kontekście, a przecież zaraz ktoś nas z tego przepyta i wystawi ocenę... czy może być coś bardziej zniechęcającego do czytania na resztę życia?
Zresztą, najlepszym argumentem za tym, by znieść w końcu kanon lektur w szkołach, są absolutnie paskudne i zniechęcające do czytania w każdym wieku wydania lektur, w których roi się od wyjaśnień, podkreślenia tego, co trzeba zapamiętać, a co można pominąć itd." – zauważa Marcela.
Uczniowie nie wiedzą, o czym czytają
Równocześnie pisarz podkreśla, że dziś dzieci i młodzież wychowują się w innych realiach niż pokolenia milenialsów i iksów. Poprzednie generacje miały mniejszy dostęp do mediów, nowoczesne technologie nie istniały i nie były powszechnie dostępne, tak jak jest dziś. Taka rzeczywistość utrudnia uczniom zrozumienie problemów, które mieli ci, którzy wychowali się w czasach analogowych i ich głównym źródłem rozrywki i informacji były książki i prasa.
Wtedy jednak książki były tradycyjnie wydane: miały tekst właściwy, wstęp lub posłowie, przypisy. Na próżno było tam szukać dziwacznych dopisków i komentarzy wydawców, o których wspomina Marcela. Na koniec swojego wpisu zauważa, że być może nawet nie sama archaiczna treść lektury jest dla dzieci i młodzieży trudna, bo wiele tych dzieł mówi o uniwersalnych prawdach, które można przełożyć na współczesne czasy.
Problemem są te utrudniające czytanie wydania: "Tak czy inaczej, na początku roku, kiedy na listy bestsellerów wracają lektury szkolne w tych wszystkich dziwacznych wydaniach, przypominam sobie, jeszcze mocniej przypominam, jak dziwacznym pomysłem jest utrzymywanie szkoły w jej tradycyjnym modelu z tym absurdalnym dodatkiem w postaci kanonu lektur. I oczywiście współczuję młodym ludziom, którzy po raz kolejny zmuszani (i zniechęcani) do czytania" – podkreśla wykładowca.
Potrzebna rewolucja w szkole
Zmiany w liście lektur szkolnych budzą nie tylko kontrowersje, ale także pytania o przyszłość edukacji literackiej w Polsce. Czy w dobie dynamicznie rozwijających się mediów i technologii jest miejsce na archaiczne teksty, które młodzież coraz trudniej przyswaja? Czy jest sens walczyć z tym, że zmienia się ludzka percepcja i coraz trudniej czyta się uczniom dzieła literackie traktujące o dawnych sprawach napisane przestarzałym językiem?
Nauczyciele często wskazują, że problemem nie są same dzieła, lecz ich przestarzała forma oraz sposób, w jaki są narzucane uczniom. Być może nadszedł czas, aby poważnie zastanowić się nad nowym podejściem do edukacji literackiej – takim, które zachęci młodych ludzi do czytania, zamiast ich od tego odstraszać.