Chore dziecko raczej nie ma ochoty na zabawę i przebywanie w przedszkolu, bo potrzebuje ciszy i spokoju. Niestety czasami rodzice przyprowadzają chore kilkulatki do placówki, tłumacząc się zobowiązaniami zawodowymi. Przeczytajcie, co o takiej praktyce napisała nam Małgosia, mama 5-letniego Stasia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Jest dopiero koniec września, a ja o jesieni w przedszkolu mojego dziecka myślę z prawdziwym lękiem. Po kilku latach panowania pandemii nadal nikt się nie nauczył, że chorób nie można lekceważyć. Rodzice nie rozumieją też, że chore dziecko to powinno siedzieć w domu i odpoczywać, żeby szybko wyzdrowiało i nabrało odporności" – rozpoczyna swój list Małgosia, mama 5-letniego Stasia.
"Na pewno nie rozumieją tego matki-karierowiczki z przedszkola, do którego chodzi mój syn. Proszę mi wybaczyć te oskarżenia, ale jestem naprawdę zła. Jesień dopiero się zaczęła, a od początku roku szkolnego w grupie mojego dziecka jest prawdziwy chorobowy pogrom. Rozumiem, że przedszkolaki muszą chorować, żeby nabrać odporności, ale uwierzcie mi – wielu tych infekcji można by uniknąć, gdyby niektórzy rodzice bardziej odpowiedzialnie podchodzili do sytuacji.
Pomijam już fakt, że mój syn po dosłownie tygodniu chodzenia do przedszkola przeleżał z gorączką 3 dni, bo złapał jakiegoś wirusa podczas pobytu w placówce. Teraz okazało się, że po kolejnym tygodniu ponad polowa grupy jest w przedszkolu nieobecna, bo dzieciaki mają covid".
Praca ważniejsza niż chore dziecko
Nasza czytelniczka wyjaśnia, skąd jej złość i oskarżenia wobec innych rodziców z przedszkola: "Wszystko zaczęło się do jednej z matek, która za każdym razem stawia swoją pracę wyżej niż samopoczucie dziecka. Wiem to stąd, że przez ostatnie 3 lata chodzenia do przedszkola, jej córka przebywała w placówce wielokrotnie z katarem, kaszlem, a raz nawet z gorączką. Niezależnie od pory roku widzę tę matkę w szatni, jak ukradkiem wyciera córce nos czy podtyka sprej na katar.
To ona zawsze na grupie dla rodziców wykłóca się o to, że 'katar to nie choroba i nie można dzieci całkiem izolować od wirusów i bakterii, bo to tylko gorzej wpłynie na ich odporność'. Wygląda to tak, jakby ta kobieta nigdy nie wzięła zwolnienia lekarskiego na chore dziecko i traktowała pracę jak najważniejszy obowiązek na świecie. Nie bierze pod uwagę, że zostawia w przedszkolu córkę, która czuje się źle i marzy tylko o tym, żeby schować się pod kocem, a nie czekać cały dzień na to, aż jej mama wróci z pracy i ją odbierze.
Takim sposobem przez kobietę, dla której praca jest ważniejsza niż dziecko, inne dzieci z grupy syna zaraziły się teraz koronawirusem. Mój Staś na razie jest zdrowy i nie ma niepokojących objawów, ale mam wrażenie, że lada dzień reszta dzieci dostanie gorączki i bólu gardła. Najgorsze jest, że ta kobieta w ogóle nie czuje się winna tej sytuacji, na grupie tłumaczy, ze jej córka była chora wcześniej niż dzieci, które teraz chorują" – podsumowuje w wiadomości Małgosia.