Gdy moja starsza córka chodziła do przedszkola, wyobraźcie sobie, że przez cztery lata żadne dziecko nie zachorowało na nic zakaźnego. Mimo iż to był sam środek pandemii, nawet COVIDu nikt nie miał. Niewiarygodny fart, prawda? Owszem, czasem dzieci znikały na kilka dni, jednak absolutnie nigdy żaden rodzic nie napisał, z jakiego powodu. W sumie co komu do tego...
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedyś przypadkiem przeczytałam na blogu pewnej mamy dziecka z przedszkola mojej córki, że jej syn przechodził bostonkę – chorobę zakaźną, gdyby ktoś miał wątpliwości. Byłam wściekła. Miała czas napisać wpis do internetu, ale maila do rodziców – nie. Moja córka dokładnie w tym samym czasie była chora, ale miała niespecyficzne objawy. Lekarka zapytała, czy wiem coś o innych dziedzicach, co mogłoby ułatwić diagnozę... Nie wiedziałam nic.
Co zawiodło? Wtedy myślałam, że komunikacja, zabieganie, niewiedza, dziś jestem pewna, że przede wszystkim zabrakło troski i dobrej woli. Przerabiając przedszkole z drugim dzieckiem, trafiłam na zupełnie innych rodziców, a ich podejście mnie zachwyca.
Wspólna odpowiedzialność
Jestem nadal pod olbrzymim wrażeniem, że gdy tylko u jakiegoś dziecka pojawią się pierwsze niepokojące objawy, rodzice zaraz dają sobie znać na komunikatorze: "Słuchajcie u nas gorączka, jak sytuacja u was?".
Przez kilka miesięcy "przerobiliśmy" w ten sposób kilka infekcji, relacjonując przebieg chorób u naszych dzieci. Uważam, że to naprawdę ekstra sprawa! Jedne dzieci przechodzą chorobę łagodniej, inne nieco gorzej, ale dzięki wymianie informacji zawsze udaje się wyciągnąć wspólny mianownik.
Przyznam szczerze, że czułam się bardzo samotna i niepewna, gdy moje dzieci chorowały. Często słyszałam od lekarza, że to "jakiś wirus" i trzeba czekać na rozwój wydarzeń. Mało to pocieszające, gdy czuwa się przy łóżku dziecka, które gorączkuje, a leki wolno działają.
To dobry nawyk
Dzięki wymianie informacji bardzo szybko wiemy, czego można się spodziewać lub z czym dokładnie mamy do czynienia. Zazwyczaj choć jedno dziecko udaje się zdiagnozować, gdyż ma bardziej specyficzne objawy.
Także samo przedszkole bardzo dba o przepływ informacji. Jeśli ktoś się wstydzi, wysyła wiadomość do pani, a ta momentalnie rozsyła wiadomość do rodziców. Dzięki temu od razu wiadomo, na jaki objaw należy szczególnie zwrócić uwagę.
Pamiętajcie, w przedszkolu dzieci spędzają ze sobą całe dni, a zarażanie się wirusami, bakteriami czy pasożytami jest jedynie kwestią czasu. Warto zrozumieć, że infekcja naszego dziecka to nie tylko nasza prywatna sprawa.
Informowanie o chorobie malucha to naprawdę dobry zwyczaj!