Do naszej redakcji przyszedł list od jednej z mam. Kobieta była na szkolnej wyciecze i zobaczyła, jak uczniowie samodzielnie zarządzą budżetem. Twierdzi, że współczesna młodzież jest "totalnie ogłupiona badziewiem", chce coraz więcej mieć i "wydaje pieniądze bez opamiętania". Jej historia skłoniła mnie smutnych do refleksji, bo czy to tak naprawdę wina tego pokolenia?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Świetnie wiem, o czym pisze Klaudia. Moja córka właśnie kończy klasę trzecią i już nie raz pojawiał się temat bezsensownego wydawania pieniędzy na wycieczkach. Bez względu czy to krótkie wyjście, czy kilkudniowy wyjazd, dzieciaki kupują bez opamiętania i to najgorsze badziewie. Mam wrażenie, że to nie o samo kupowanie chodzi, ale wydanie całej kasy, jaką dali im rodzice. Ta perspektywa nieco mnie przeraża, gdyż przed moim dzieckiem pierwszy kolonijny wyjazd.
Nic nie działa?
Z pewnością każdy z nas jako dziecko zaliczył jakiś głupi zakup na wycieczce, mimo to mam wrażenie, że mieliśmy znacznie większą świadomość na temat wartości pieniądza. Po pierwsze częściej chodziliśmy do sklepu, po drugie zazwyczaj na coś odkładaliśmy i naprawdę musieliśmy mądrze zarządzać naszym budżetem, by z reszty starczyło np. na balonówę. Nasze dzieci nie muszą.
Pamiętam to kalkulowanie, by starczyło na coś słodkiego każdego dnia, były to drobne rzeczy i wiedziałam, że inaczej nic słodkiego w domu nie dostanę. Kasa niewydana na wycieczce trafiała do skarbonki, a to mocno motywowało do hamowania się. Dziś alfy obsypywane zabawkami, łakociami, z dostępem do internetu bez ograniczeń, rzadko mają jakiś konkretny cel. Więc skąd mają brać motywację, by nie wydawać pieniędzy, które dostają?
Kwoty, jakie uczniowie dostają na wycieczki, są dość spore. Takie 100-200 zł na jednodniowy wypad, czy to nie przesada? Dziecko przy takiej kasie wcale nie musi nią zarządzać. Co więcej, jak wyda całość, to w sumie nic się nie stanie.
Niektórzy widzą problem
Nie jest też tak, że rodzice zupełnie nie mają świadomości, co robią ich dzieci, choć część nie widzi w tym problemu. Sami nie mieli tej swobody i dziś chcą ją dać swoim dzieciom. Są i tacy, którzy obwiniają za to opiekunów, którzy powinni panować nad dziećmi. Część łapie się za głowę i zastanawia się, jak to "naprawić". I to chyba naprawdę jest niełatwe zadanie.
Jak zahamować to szalone wydawanie pieniędzy przez alfy? Cześć rodziców, by ujarzmić rozrzutność swoich dzieci, decyduje się na konto w baku i kartę lub blik. Ustawiając limity na każdy dzień, chcą ostudzić zapał i lepiej kontrolować, to co robi dziecko, gdy nie jest pod ich opieką. Ja jednak mam trochę wątpliwości, czy takie odgórne limitowanie czegoś nauczy.
Nie jestem pewna, czy takie dniówki w przyszłości mogą zapobiec kompulsywnemu kupowaniu. Przecież kiedyś ostatecznie muszą się nauczyć samodzielnie zarządzać większym budżetem. Taka umiejętność raczej nie przychodzi z wiekiem, a wymaga treningu. Poza tym od koleżanek córki słyszałam, że dzięki karcie nie zabraknie im pieniędzy, bo mama przeleje. A chyba nie o to chodzi?
U nas w domu ten monet jest dużo rozmów o odróżnieniu potrzeb od zachcianek. Zwracamy także uwagę na ceny i często pokazujemy, że dokładnie to samo można kupić gdzieś indziej znacznie taniej. Córka nawet nas ostatnio zapytała, czy będąc nad morzem, może robić zdjęcie tego, co jej się podoba, by potem poszukać podobnych rzeczy np. w internecie. Raczej stawiamy na zarządzanie gotówką. Jak wyjdzie w praktyce? To się dopiero okaże.
A jakie są wasze doświadczenia z nauką zarządzania budżetem?