Szalejąca inflacja dała nam w kość. Podwyżki cen czy rat kredytów przy jednoczesnym braku zdecydowanego wzrostu wynagrodzeń uszczupliły portfele Polaków. Odczuł to każdy poza młodzieżą. Ale czy to jest coś, przed czym powinniśmy chronić nasze dzieci? Sytuacja u optyka nieco mnie przeraziła.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wielu dorosłych uważa, że nie powinniśmy obarczać finansowymi tematami naszych dzieci. Często słyszę, że dzieciństwo powinno być beztroskie, a nasze pociechy powinny dostawać to, o czym marzą. Jednak czy oderwane od rzeczywistości, bez wiedzy o wartości pieniądza, poradzą sobie w dorosłym życiu? Mam wątpliwości.
Pamiętam, gdy argumentem, by nie kupować więcej zabawek, było hasło: "mama nie ma pieniążków". Potem eksperci wyjaśniali, że dziecko na podstawie takiego komunikatu może zbudować sobie przekonanie, że kiedy ma się pieniądze, to można kupić wszystko. Przekonywali, że lepiej tłumaczyć, że nie kupimy, bo uważamy, że dana rzecz nie jest potrzebna albo warta takich pieniędzy. Ale co jeśli kupuje się zawsze to, co dziecko chce?
Dziecko potrzebuje czy chce?
Jestem z pokolenia, które pamięta, że czegoś nie można było mieć, bo faktycznie nie było pieniędzy. Częściej jednak nie było czego kupować. Bez wątpienia chcemy zapewnić dzieciakom lepsze dzieciństwo. Chcemy dobrze, ale czy przypadkiem jednak nie zaciera się granica między zachciankami a potrzebami naszych dzieci?
Niedawno byłam u optyka dowiedzieć się, czy da się naprawić okulary jednej z córek. Przede mną pani obsługiwała kobietę z nastoletnią córką.
"Kup mi te"
Dziewczynka chciała kupić okulary przeciwsłoneczne. To dobrze, że u optyka, w końcu można mieć pewność, że na szkłach jest odpowiedni filtr. Nastolatka zaczęła przebierać w modelach, które jej się podobają. "Chcę te" – dość szybko zdecydowała się na bardzo modny model: cienkie, złote oprawki i fotochromy. Na co mama od razu rzuciła: "Poprosimy zapakować".
Coś, co mnie zaskoczyło najmocniej w tej sytuacji, to to, że nawet przez moment ani dziewczyna, ani mama nie skupiły się na cenie okularów. Moje zdziwienie spotęgowała kwota, którą usłyszałam – 1300 zł. Mama nawet nie mrugnęła, wyciągając kartę płatniczą.
I owszem, może i kogoś stać na takie gadżety, ale bez względu na zasobność portfela, czy taka kwota nie powinna nas skłonić do jakiejś rozmowy z dzieckiem?
One muszą to mieć
Nie słyszę, by współczesne nastolatki na coś odkładały, czy próbowały dorobić na jakiś wymarzony gadżet. Widzę ogrom różnych sytuacji, gdy dziecko tylko coś chce i zaraz to dostaje. Często są naprawdę bardzo drogie rzeczy.
Rozumiem, że dziecko potrzebuje okularów przeciwsłonecznych, ale czy koniecznie takich za 1300 zł? Musi mieć smartfon, ale czy to naprawdę ma to być iPhone za 6000 zł? Potrzebuje sportowych butów, ale czy markowych za 600 zł?
Mam spore wątpliwości, czy współczesna młodzież rozumie wartość pieniądza. Mam też dość mocne przekonanie, że często także nie odróżnia swoich potrzeb od zachcianek. Kluczowe jest: "muszę to mieć". Czy to nie prosta droga do wychowania roszczeniowego pokolenia? Myślicie, że ono da radę w przyszłości mądrze podejmować decyzje i zarządzać własnym budżetem?
Chcesz się podzielić swoją historią lub opinią? Napisz do mnie na adres: dominika.bielas@mamadu.pl.