Zawsze kontrolowani, zawsze pod czujnym okiem rodziców. Współcześni uczniowie padli ofiarą nowoczesnego rodzicielstwa i... technologii. Szkoda mi ich bardzo, coraz częściej dostrzegają to sami nauczyciele. A rodzice? Nadal robią swoje.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dzieciństwo pokolenia alfa oraz zetek bardzo się różni od naszego, to oczywiste. Dorastaliśmy bez smartfonów i internetu, a ci z nas, którzy nawet załapali się na te dobra technologii, nie korzystali z nich w takim stopniu, jak robią to nasze dzieci. Jednak nie tylko biegłość poruszania się po cyfrowym świecie odróżnia ich od nas, kiedy byliśmy w ich wieku. Dużą różnicę można dostrzec też w tym, jak funkcjonują w świecie edukacji.
Widzę cię
Niekiedy łapie mnie nostalgia za czasami, kiedy chodziłam do szkoły. Liceum to był chyba najfajniejszy moment w moim życiu. Towarzysko, muzycznie, literacko. Wspominamy często z przyjaciółką, z którą chodziłam do klasy F w naszym śląskim liceum, szaleństwo tamtych dni. I zawsze, ale to zawsze, rozmowa schodzi na wagary. Bo jakże my wagarowałyśmy! Nasza inwencja w zakresie opuszczania lekcji nie miała sobie równych.
I kiedy tak sobie z rozrzewnieniem o tym myślę, zaczynam żałować współczesnych uczniów. To zapewne niepopularna opinia, ale żal mi ich, że nie mają tej swobody. E-dziennik, proszę państwa. Narzędzie rodzicielskiej inwigilacji, bacik na uczniów. Jeszcze dobrze nie opuści jeden z drugim progu szkoły, a jego rodzic już dzwoni i pyta, dlaczego nie jest w klasie. Nic się nie ukryje: każda jedynka, każde spóźnienie, każde zgłoszone nieprzygotowanie. Librusy, Vulcany – Wielcy Bracia XXI wieku. Zgroza.
"Współczuję moim uczniom"
Z dużym zaciekawieniem przeczytałam w "Polityce" felieton Dariusza Chętkowskiego, nauczyciela, zatytułowany: Oko rodzica czuwa i ciągle patrzy w dziennik. Po co to? Współczuję moim uczniom. Miło wiedzieć, że są i inni, którzy zauważają, że coś w tym systemie nie działa tak, jak powinno. Jak się okazuje, dostrzegają to sami nauczyciele. Rodzice raczej niekoniecznie.
"To jest chore, że nastoletni uczniowie zostali pozbawieni prawa do trzymania w tajemnicy swoich ocen. To bardzo złe dla psychiki, że o każdej drobnostce szkolnej natychmiast wiedzą rodzice. W niejednym domu każda ocena to przykra rozmowa", pisze we wstępie Chętkowski.
Doskonale znam to, o czym pisze. Obserwuję to u znajomych rodziców. Jesteśmy w pracy czy na spotkaniu towarzyskim, rozlega się dźwięk przychodzącej wiadomości z Librusa, a oni przerywają natychmiast to, co akurat robią czy o czym mówią, i sprawdzają. "O nie, Antek ma spóźnienie na biologii", "Kurde, Zosia dostała jedynkę z polskiego, a mówiłam jej, że ma się uczyć", "Jak to nie ma jej na lekcji?! Już ja sobie z nią porozmawiam".
Interwencja instant
I dzwonią od razu. Wysyłają SMS-y. Ślą maile do nauczycieli. Wszystko musi być wyjaśnione. Tu i teraz. Chętkowski nazywa to interwencją: "Najszybciej i najczęściej interweniują mamy, chociaż trafiają się też bardzo szybcy i niecierpliwi ojcowie. W prestiżowym liceum, gdzie pracuję, uczą się bardzo ambitne dzieci, ale rodzice są jeszcze ambitniejsi. Chwilę po oddaniu sprawdzianu i wstawieniu oceny do dziennika słyszę, jak nastolatek pyta, czy może odebrać telefon od mamy", opisuje.
Nie tylko uczniowi się dostaje. "Każdy musi się wytłumaczyć ze złej oceny, nie tylko uczeń. Mama już pisze do mnie w tej sprawie", pisze Chętkowski. Kiedyś było łatwiej, zauważa: "Żeby się dowiedzieć, musieliby przyjść do szkoły i poprosić o rozmowę z wychowawcą. To wymagało sporego wysiłku".
Uczeń miał czas przygotować się do konfrontacji z rodzicem. Teraz nawet nie musi wracać do domu, żeby otrzymać reprymendę w wersji instant: "Dziś wszystko odbywa się błyskawicznie, a wysiłek jest żaden. Wystarczy zalogować się do dziennika i śledzić na bieżąco wpisy".
W artykule na krakowskiej "Wyborczej" Olga Szpunar cytuje Gabrielę Olszowską, małopolską kuratorkę oświaty, nauczycielkę: – Kilka razy w życiu zdarzyło mi się pomylić i wpisać w dziennik elektroniczny nieobecność uczniowi, który był na lekcji. Dziecko natychmiast otrzymywało wiadomość od mamy. Nie zdążyłam do końca doczytać listy obecności, a już mnie prosiło o poprawkę. Przepraszam, że to powiem, ale jest grupa rodziców, którzy tylko czekają na wiadomość ze szkoły, aby natychmiast na nią zareagować. Nie mogą się powstrzymać. Zmuszają dziecko do nieustającego kontaktu z nimi i protestują przeciw szkole bez komórek, tłumacząc, że muszą wiedzieć co u dziecka. Nie muszą!
Kruche i wiecznie obserwowane
Tyle się mówi o słabej kondycji psychicznej dzisiejszych nastolatków. Zatroskani rodzice prowadzają ich do psychologów i psychiatrów, interweniują w szkołach. Tymczasem sami dokładają cegiełkę do ich złego samopoczucia. Lęk przed niezadowoleniem rodzica, ciągłe reprymendy za oceny, nieustanna inwigilacja. Jak ten młody człowiek ma czuć się dobrze, skoro funkcjonuje w stanie stałej gotowości na nieprzyjemności?
Nauczycielka mojego syna, kiedy był w 5 czy 6 klasie, poprosiła rodziców w wiadomości na Librusie, żeby odpuścili swoim dzieciom presję na najwyższe oceny. Uczyła polskiego. Napisała, że zdarza się, że uczniowie zalewają się łzami po tym, jak odda im sprawdzian. "Mama mnie zabije", powiedziała jej kiedyś zapłakana uczennica, która otrzymała trójkę z kartkówki. "Proszę państwa, oceny nie są najważniejsze", pisała zatroskana pedagożka. Myślicie, że jej apel spodobał się rodzicom? Byli oburzeni.
"To już nie jest troska o potomstwo i chęć udzielenia mu pomocy, lecz zniewolenie. Jeśli chodzi o naukę szkolną, wiele dzieci jest w niewoli swoich rodziców. Po co to? Niech się spóźni na lekcję albo wyjdzie wcześniej, niech złapie gorszą ocenę – czy rodzic musi o tym wiedzieć? Byłoby lepiej dla zdrowia psychicznego nastolatków, gdyby rodzice nie wiedzieli", kończy swój tekst Dariusz Chętkowski.
Szpunar pisze: "Nadmierną kontrolę rodziców kuratorka nazywa 'elektronicznym macierzyństwem'. Mówi też o 'elektronicznej pępowinie', którą trzeba przeciąć". Olszowska chciałaby, żeby do statutów szkół wpisywano zasady korzystania z e-dzienników, łącznie z zapisem skierowanym do rodziców, "by poczekali z rozmową z dzieckiem o złej ocenie do końca lekcji i nie wysyłali mu natychmiastowych wiadomości z naganą lub żądaniem wytłumaczenia". – Czeka nas na temat wielka dyskusja. Im szybciej ją podejmiemy, tym lepiej – mówi Olszowska w "Wyborczej".
Ja już od kilku lat nie mam e-dziennika w telefonie. Sprawdzam wieczorem, czasem zapominam. Nie witam syna i córki w drzwiach pytaniem o jedynkę z matematyki czy nieobecność na pierwszej lekcji. Wam też to polecam. Sami złapiecie dzięki temu trochę oddechu i wszyscy na tym skorzystają.