Likwidacja prac domowych w polskich szkołach wywołała poruszenie w społeczeństwie. Dzieci się cieszą, ale rodzice i nauczyciele mają naprawdę różne zdania w tej kwestii. Czy to pierwszy krok ku dobrej zmianie, która nastąpi w polskiej szkole? Niektórzy są zdania, że lepiej byłoby zainspirować się Północą.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Część z radością przyznaje, że likwidacja obowiązkowych prac w domu dla uczniów to pierwszy krok do zmian, które wreszcie dzieją się w polskim systemie edukacji. Inni grzmią i są przekonani, że to najgorsza z możliwych zmian. Ci drudzy swoją opinię argumentują tym, że bez prac domowych dzieci nie będą posiadały obowiązków, przestaną się uczyć i staną się "głąbami".
Zwolennicy rezygnacji z prac domowych zaznaczają jednak, że przecież dziś polska szkoła nie uczy dzieci w sposób, dzięki któremu zdobywają wiedzę przydatną w życiu. To zazwyczaj wkuwanie na pamięć na zaliczenie i przepisywanie informacji, które nigdy do niczego się dziecku nie przydadzą. Jak zaznaczają eksperci – problemem nie są prace domowe (lub ich brak), a raczej to, co uczniowie mają w programie nauczania i co jest im zadawane jako te prace.
Dziennikarka edziecka.pl Joanna Biszewska argumentuje, że warto w kwestii edukacji obserwować Skandynawów, gdzie uczniowie mają dużo mniej nauki w domach. Sporo mówi się teraz też o tym, że Szwecja, a za nią Norwegia, rezygnują z technologii w szkołach i wracają do klasycznych książek i ręcznego pisania.
Praktyczne zadania w domu
We wspomnianym artykule z edziecko.pl przywołane zostały przykłady prac domowych, które dostają uczniowie w skandynawskich szkołach. Torfed Söyland, wicedyrektor i pedagog w małej szkole w szwedzkim Bräcke w wywiadzie udzielonym Biszewskiej przyznał, że uczniowie z jego szkoły zwykle jako prace domowe mają do wykonania proste zadania, bardziej wymagające praktycznych umiejętności i stawiające na doświadczenie.
– Kiedy dzieci wracają do domów z masą prac domowych, robi się problem, bo to oznacza, że my się nie wyrabiamy i zabieramy rodzinie czas na sport, sztukę, teatr, kino, rozrywkę, spacery, na normalne rodzinne życie – mówił w wywiadzie Söyland.
Dlatego prosi się ich np. obejrzenie z rodziną filmu po angielsku, porozmawianie z dziadkami na temat ich młodości albo wyjście na świeże powietrze, żeby zrobić zdjęcia krzewów w swojej okolicy. Chodzi o to, by nie zajmować dzieciom czasu po szkole, który mogłyby spędzić z rodziną lub rówieśnikami, odpocząć, ale również przy okazji zrobić coś edukacyjnego i praktycznego. To jest bardziej rozwijające niż ślęczenie nad zeszytami i wkuwanie na pamięć dat z zakresu historii państwa.
Prace domowe nie są też zadawane codziennie, a takie typowo związane z materiałem teoretycznym dostają tylko uczniowie, którzy byli chorzy i ominęło ich omawianie zagadnień na lekcji w szkole.
Doświadczenie to najlepsza nauka
Kluczem do sukcesu tej metody jest m.in. inna mentalność społeczeństwa, ale również podejście nauczycieli. W Szwecji na studiach pedagogicznych studenci uczą się tego, jak efektywnie przekazywać dzieciom wiedzę w czasie lekcji, tak aby uczniowie jak najmniej musieli ćwiczyć i nadrabiać samodzielnie w domu. W Polsce znaczne grono nauczycieli jest oburzonych rezygnacja z prac, bo uważają, że bez systematycznych ćwiczeń w domu, dzieci nie mają szans na naukę pisania, liczenia i czytania.
Problemem jest to, że nikt jednak w praktyce nie sprawdza, czy da się to zrobić inaczej: z góry wszyscy zakładają, że potrzebne są codzienne ćwiczenia, nie tylko na lekcji, ale również w domu. Drugą przeszkodą jest to, że polski program nauczania i wymagania do egzaminów (ósmoklasisty i maturalnego) są bardzo rozbudowane, przez co uczniowie nie są w stanie ze wszystkim zapoznać się w szkole, stąd dużo prac domowych.
Wszyscy zaznaczają, ze dużo lepiej byłoby nie rezygnować całkiem z prac domowych, a bardziej je dostosować do dzieci i ich potrzeb. Dzięki praktycznym zadaniom, które będą uczyły poprzez doświadczenia, uczniowie będą mieli szansę na "przewietrzenie głowy", odetchnięcie od książek, obserwowanie świata i przyswojenie wiedzy w innej formie, przez co prawdopodobnie zostanie ona z nimi na dłużej niż standardowe 3xZ: "zakuj, zalicz, zapomnij".
Finlandia jako utopia?
Tak jak w Szwecji i Norwegii, do edukacji poza szkolnymi murami podobnie podchodzi się w Finlandii. W placówkach dzieci przyswajają wiedzę bardziej teoretyczną, uczą się pisania, liczenia i czytania, ale jako prace domowe zadaje się im praktyczne zadania, które mają je nauczyć zarządzania swoim czasem, dać doświadczenie w technicznych umiejętnościach oraz nauczyć autonomii, samodzielności i odpowiedzialności. Nie bez powodu uważa się, że ich system edukacji jest uważany za najlepszy na świecie.
Wielu specjalistów zajmujących się fińskimi szkołami przyznaje, że udało im się wypracować model, dzięki któremu naprawdę dzieci z dużą chęcią chodzą do szkoły. Być może to też wynika z faktu, że tylko w placówce siadają w ławkach i słuchają nauczyciela (przez dłuższy czas niż w Polsce, bo lekcje trwają tam 60 minut), a nauczanie nie polega na rywalizacji i konkurencji (więc nie ma również stresu).
Nauka, jaką mają poza lekcjami, opiera się na przeżywaniu codzienności, zabawach i kontaktach z rówieśnikami i rodziną, co nie tylko jest wartością dla ich rozwoju, ale daje im również doświadczenia, które poszerzają ich wiedzę o świecie. Tego brakuje bez dwóch zdań w Polskiej szkole, gdzie jest stres, pośpiech i presja, żeby zdążyć z całym materiałem, bo bez tego nie uda się zdać egzaminów kończących podstawówkę i szkołę średnią.
Jak przyznaje pani Joanna, z którą rozmawialiśmy o edukacji w Szwecji, bo jej córka chodzi tam do szkoły podstawowej, problemem w polskiej szkole przede wszystkim jest to, że uczniowie są traktowani przedmiotowo, a nie podmiotowo. Jeśli ktoś przestałby traktować ich jak maszyny do przyswajania wiedzy, być może moglibyśmy doprowadzić do jakichś zmian, które realnie sprawią, że nauka będzie przyjemnością. Obawiamy się, że sama rezygnacja z prac domowych, która ma być krokiem ku dobremu, wcale nie sprawi, że nagle uczniowie z chęcią będą chodzili do placówek.