Dyskusje na temat rezygnacji z prac domowych w szkole wciąż trwają. Rodzice nie zawsze uważają, że to dobre rozwiązanie i twierdzą, że boją się, że dziecko nie będzie uczyło się obowiązkowości. Zapominają jednak, że oni nie byliby szczęśliwi, gdyby każdego dnia musieli zabierać do domu dodatkową pracę...
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Odkąd ogłoszono, że prace domowe zostaną zniesione w szkołach podstawowych, a następnie rozpoczną się prace nad zniesieniem ich również w szkołach średnich, dochodzi w mediach do dyskusji w tej kwestii. Wielu rodziców oburza się, bo jest zdania, że bez prac domowych dzieci przestaną całkiem się uczyć i nie będą miały okazji do wypracowania obowiązkowości.
Nie tylko rodzice widzą w tym problem. Nauczyciele, którzy nie do końca są przekonani do rezygnacji z prac, mówią o tym, że to, czego dziecko uczy się w szkole, należy utrwalać, czyli prowadzić indywidualny trening po zapoznaniu się z materiałem w grupie (klasie). Ci wszyscy, którzy są oburzeni działaniami ministerstwa pod wodzą Barbary Nowackiej, nowej ministry edukacji i nauki, zapominają jednak o kilku aspektach, które dają nadzieję na przyszłość i początek zmian w polskiej szkole.
Dajcie inne obowiązki
Rezygnacja z prac domowych dla wielu to wspomniane już odejście od obowiązków dla dzieci. Rodzice upierają się, że dzięki codziennemu odrabianiu lekcji ich dziecko uczy się odpowiedzialności, ale zapominają w tym wszystkim, że to często dodatkowe godziny ślęczenia nad zeszytami, nad którymi i tak dziecko spędziło kilka godzin w szkole. Czy zamiast pisania i nauki czytania nie lepiej byłoby uczyć obowiązków za pomocą przydzielania obowiązków domowych? One też uczą samodzielności i nierzadko sprawiają, że dziecko nabiera siły psychicznej i pewności siebie.
Wielu nauczycieli przyznaje, że w czasie lekcji jest w stanie przedstawić dzieciom cały zaplanowany materiał, często też w formie różnych zabaw (szczególnie w klasach 1-3). Wszystko dlatego, że – jeśli nie ma zadanej pracy domowej – nauczyciel nie musi pierwszych kilkunastu minut lekcji poświęcić na sprawdzanie tego, co było zadane do domu.
Zamiast tego może w grupie razem przeprowadzić zaznajomienie z materiałem, pokazać przykłady, poświęcić czas na odpowiedzi na pytania uczniów. Wiem, to wszystko pięknie brzmi w teorii. Patrząc jednak na pedagogów, którzy w mediach społecznościowych dzielą się swoimi pomysłami na realizację lekcji, w praktyce to również może się sprawdzić. Czasami trzeba tylko chcieć i mieć opracowany system. Oczywiście, zawsze będą uczniowie, którzy będą wymagali indywidualnego podejścia. Ci jednak, zamiast typowych prac domowych, mogliby mieć dodatkową indywidualną pracę, żeby wzmocnić u siebie pewne umiejętności.
Uczeń niczym pracownik
Ostatnie kilka dni poświęciłam na przyglądanie się temu, co na temat likwidacji prac domowych sądzą rodzice, nauczyciele, dzieci. I wiecie co? Zaobserwowałam, że na chodzenie do szkoły można spojrzeć tak, jak na etatową pracę. Wielu komentujących tak to porównuje: dorośli chodzą do pracy, a dzieci chodzą do szkoły.
Wniosek jest taki, że dorosły, który musi zabierać do domu z pracy dodatkowe materiały, zostawać po godzinach i nadrabiać to, czego nie zdążył zrobić w ciągu dnia, wcale nie jest szczęśliwy, mądrzejszy i bardziej produktywny. Przynoszenie pracy do domu sprawia, że jesteśmy zmęczeni i sfrustrowani, czujemy niesprawiedliwość.
Co więc mają powiedzieć dzieci, które po beztroskiej zabawie w przedszkolu nagle wpadają w szkolny system, który wymaga od nich skupienia przez kilka godzin na lekcjach? Następnie wymaga się od nich takiej samej wytężonej pracy umysłowej przez kilkadziesiąt minut w domu podczas odrabiania lekcji. Wtedy dziecko powinno móc odpocząć, poświęcić czas na rozrywkę, spotkania z rówieśnikami i rozwijać pasje.
Czas wolny to też rozwój
W komentarzach na Facebooku pod artykułem o tej zmianie w polskiej edukacji pojawiły się tez głosy, że wreszcie ktoś realnie zauważył, że dzieci są przeciążone nauką. Tyle się mówiło wcześniej, że lekcji w szkole jest zbyt dużo, że z pracami domowymi i dodatkowymi obowiązkami (np. czytaniem lektur) dzieci nie miały jak się fizycznie wyrobić, bo musiałyby w ogóle nie spać, nie mieć zainteresowań i relacji z innymi dziećmi.
Do tego dochodzi presja, by oceny były dobre, frekwencja jak najwyższa. Naprawdę myślicie, że zdjęcie z nich dodatkowego obowiązku sprawi, że przestaną się uczyć? Przecież one i tak wciąż się uczą i rozwijają, będąc w szkole. Po szkole powinny mieć czas na spotkania z kolegami, chodzenie na lekcje pływania czy gry na instrumencie, który uwielbiają.
To też jest ważny aspekt rozwoju, który jest często pomijany, bo kiedy kończy się lekcje o 15:00 i ma do odrobienia jeszcze zadania w domu, to zdarza się, że z tych dodatkowych zajęć czy rozrywek kilkulatek rezygnuje. Naprawdę ten brak prac domowych to dobry krok. Czy byście byli szczęśliwi, gdybyście każdego dnia musieli zabierać do domu pracę dodatkową, za którą nikt dodatkowo wam nie zapłaci?