Co by było, gdyby dziecko po 8 latach edukacji w Polsce przenieść nagle do szwedzkiej szkoły? Tak było w przypadku Klary, córki pani Joanny. Polski system kreuje pedagogów, którzy w oczach ucznia są wrogami. Dlatego dziewczynka była w szoku, gdy w Szwecji nauczyciele byli empatyczni i pytali, jak się czuje.
Córka pani Joanny chodzi do 9 klasy (ostatniej) szwedzkiej podstawówki. W związku z przeprowadzkami w Polsce chodziła do kilku szkół i miała do czynienia z różnymi środowiskami. Dla dziecka szokiem jest jakakolwiek zmiana placówki edukacyjnej – nawet w Polsce. Jednak, gdy trzeba się przenieść do systemu edukacji, uważanego za jeden z najlepszych na świecie zdziwienie okazuje się jeszcze większe.
Chodzi o przeprowadzkę do szwedzkiej oświaty, w której egzekwowane są różne przyjazne dziecku i jego rozwojowi modele i sposoby edukacji np. Vittra, w którym nie ma klas, uczniowie mogą się uczyć na leżąco, wybierać między nauką indywidualną a grupową. W większości placówek nauczanie oparte jest na relacji i wyrozumiałości, nikt nie zastrasza ocenami, a nauczyciele każą mówić do siebie po imieniu.
Klara początkowo była zaskoczona, a nawet zła, że nauczyciele w Szwecji chcą z nią rozmawiać. Jak zaznacza mama uczennicy, takie nieporozumienie wynikało z tego, że w Szwecji dziecko w szkole jest podmiotem, a w Polsce przedmiotem.
— Do tego podejścia mojej córce trudno przywyknąć. Podczas pierwszej rozmowy, gdy nauczycielka powiedziała do niej: "Jeśli masz problem, możesz przyjść i powiedzieć o tym. Możesz poprosić nas nauczycieli o pomoc". Moja córka odparła, że nie ma zaufania do szkoły i nauczycieli. Po rozmowie była nawet trochę zła i mówiła: "Nie rozumiem, dlaczego nauczyciele pytają, jak ja się czuję. W Polsce nikt się nie pytał i to było normalne" — opowiada pani Joanna.
Co więcej, zupełnie inaczej też wygląda rozmowa prowadzona z uczniem. Pani Joanna wspomina: "W Polsce jest tak, że w pokoju pedagoga rozmawiają dorośli o dziecku, a ono siedzi tylko obok i słucha. W Szwecji z kolei dziecko rozmawia z pedagogiem, a rodzic jest tylko obserwatorem. Tam dziecko ma prawo głosu".
Czy można mówić po imieniu do nauczyciela?
Niektórzy pamiętają jeszcze czasy, gdy w Polsce do nauczycieli w liceum z tytułem magistra mówiło się per pani, pan profesor. W ten sposób podkreślano autorytet belfra, powagę i prestiż zawodu. Dziś mówi się już tylko "proszę pani". W przypadku szwedzkiego systemu to aż "proszę pani", bo tam do nauczyciela mówi się na ty.
— Mojej córce nie chciało to przejść przez gardło. Ja oczywiście rozumiem, że w Polsce nauczyciele próbują w ten sposób budować autorytet. Jednak są tego konsekwencje. Stawianie takiego dystansu nie pozwala na to, by uczniowie zaufali pedagogowi i przyszli do niego z problemami — dodaje mama Klary.
W naszej kulturze nawet w dorosłym życiu przejście na ty z osobą o 20 lat starszą, która sama z taką propozycją wychodzi, dla wielu jest trudne. Można jednak sobie wyobrazić, jak istotne mogłoby to być przełamanie w relacji nauczyciel-uczeń. Komu dziecko prędzej powie o problemach, czy przemocy – pani Renacie czy Reni?
W Polsce jest mało nauczycieli, którzy pracują z uczniami na relacjach. Takie praktyki najczęściej stosują młodzi i świadomi nauczyciele, którzy próbują różnych innowacyjnych technik pracy z uczniami, by lepiej mogli się rozwijać, efektywniej uczyć i zawiązywać zdrowe kontakty.
Wciąż jest deficyt szkół, jak podstawówka w Skokowej, w której można ściągać i pisać sprawdziany zespołowo, czy SP nr 4 w Ełku, w której uczy się wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka i środowiska. Co prawda pojawia się też coraz więcej tak innowacyjnych i świadomych pedagogów, jak Marcin Stiburski, Krystian Ostrowski czy Przemek Staroń, jednak wciąż jest ich za mało, a obecny system nie ułatwia zmiany tego stanu.
"Z drżeniem serca otwierałam Librusa"
Choć poziom polskiej edukacji uważa się, jako jeden z najwyższych w Europie, to w żaden sposób nie przekłada się to na lepsze samopoczucie uczniów i ich relacje z nauczycielami. Rzeczywiście pani Joanna wskazuje, że jej córka, która jest w 9 klasie szwedzkiej podstawówki, z programem jest dwa lata do przodu, ale jakim kosztem.
— W szwedzkich szkołach nie ma tzw. pamięciówek i wkuwania encyklopedycznych definicji. Dużo jest prac manualnych, zajęć praktycznych – szycie, stolarka, technika, plastyka, muzyka. Co prawda widzę, że moja córka jest tutaj jakieś 2 lata z programem do przodu np. z matematyki, ale to jest czysta wiedza. Jednak jak trzeba tę wiedzę uzasadnić, to zaczynają się schodki — zauważa pani Joanna.
Kiedyś wydawało się, że stres to pojęcie zarezerwowane dla dorosłych, bo synonimem dziecka była… beztroska. "Wysoki poziom edukacji" ukierunkowany na codzienne oceny i wkuwanie ogromnej ilości teoretycznej wiedzy to źródło stresu.
Nic więc dziwnego, że jako powód bycia nieszczęśliwym uczniowie wskazują szkołę — tak wynika z badań UNICEF. Jak wspomina pani Joanna nie tylko w uczniach oceny i nauka powodują napięcie.
— W Polsce codziennie z drżeniem serca otwierałam Librusa, bo się zastanawiałam, co tam znajdę. To dlatego, że codziennie nauczyciele wstawiali oceny, wszystko było punktowane — brak zeszytu, prace domowe, aktywność. Tutaj jest inaczej. Wstawia się semestralną oraz końcową ocenę i tyle — tłumaczy mama ze Szwecji.
Szkoły w Szwecji — reasoning i argumentowanie
Mama Klary zaznacza, że szwedzki plan lekcji jest bardziej zrównoważony, a przedmioty manualne z umysłowymi przeplatają się bardziej proporcjonalnie.
— Nauka specjalistycznych przedmiotów np. fizyki, chemii i biologii jest bardziej rozłożona w czasie. Na przykład biologia trwa 1/3 semestru, dopiero po upływie tego czasu pojawia się kolejna specjalizacja. Dzieci nie uczą się wszystkiego na raz — wyjaśnia mama Klary.
Ponadto w szwedzkim systemie edukacjiważną rolę odgrywa tzw. reasoning, czyli argumentowanie, uzasadnianie.
— Dzięki takiemu podejściu uczniowie wchodzą w dyskusję. Chodzi nie tyle o obronę własnego zdania, ile o wytłumaczenie i wskazanie słabych oraz mocnych stron w poruszanej kwestii. Z równowagą jest tak, że w Polsce poza WF-em było średnio 6 lekcji, na których trzeba było nieustannie myśleć — zaznacza pani Joanna.
Obciążenie rodzica szkołą
W Szwecji poziom zaangażowania rodzica w szkołę i naukę jest bardzo mały. Mama Klary zaznacza, że teraz czuje się odciążona. W Polsce wielu rodziców skarży się, że gdy wracają do domu z pracy, przechodzą na drugi etat — rodzica/nauczyciela, który pomaga dziecku ogarnąć dziesiątki zadań i przygotowań do kartkówek, sprawdzianów i odpowiedzi ustnych, by nie dostało jedynki.
— Co więcej, to, że dziecko czegoś nie potrafi, nie jest problemem rodzica, a problemem dziecka. Szwedzka szkoła kwestię zagrożeń rozwiązuje z dzieckiem, a nie z opiekunem. Oczywiście jesteśmy informowani, ale to pedagodzy działają i rozwiązują pojawiające się w edukacji dziecka problemy — dodaje mama Klary.
Zebranie z rodzicami po szwedzku
W Szwecji inaczej też wyglądają zebrania z rodzicami. W skandynawskim podejściu do takich spotkań pani Joanna odnajduje wiele zalet. W Polsce opiekun idzie na tzw. wywiadówkę, a dziecko czeka zestresowane w domu, bo nie wie, co ten nauczyciel powie.
— W Szwecji rodzice nie przychodzą hurtem na rozmowę z nauczycielem. Zamiast "wywiadówki" w Szwecji jest rozmowa rozwojowa. Dziecko przygotowuje według szablonu taką rozmowę i prowadzi ją z nauczycielem. Mówi, jak widzi swoje mocne i słabe strony. Dopiero po tym wszystkim odbywa się ogólna rozmowa — tłumaczy pani Joanna.
Szkoły bez dzwonków w Szwecji i Polsce
W braku dzwonków na przerwy i lekcje upatruje się wiele korzyści dla uczniów. Zwolennikami takiego rozwiązania są również nieliczni polscy dyrektorzy. Bez dzwonków funkcjonuje np. PSP w Pławnie. Jednak w szwedzkich szkołachbrak dzwonków to norma.
— To dobre rozwiązanie, dzięki, któremu dzieci uczą się od początku odpowiedzialności. Muszą kontrolować czas swojej przerwy, by nie spóźnić się na zajęcia — mówi pani Joanna.
Stołówki po szwedzku
Bolączką polskich stołówek jest często to, że dziecko nie chce jeść, bo jest zmuszone spożyć danie, na które nie ma ochoty i apetytu. W Szwecji problem ten rozwiązano inaczej. Zamiast sztywnego jadłospisu funkcjonuje stołówka samoobsługowa.
— Uczniowie mogą nałożyć sobie na talerz, co chcą i na co mają ochotę. Nie są zmuszani do jedzenia czegoś, czego nie lubią. To też efekt tutejszej międzynarodowości, bo niektórzy uczniowie nie jedzą wieprzowiny, wołowiny itd. — zauważa mama ze Szwecji.
Szwedzki system edukacji jest zdecentralizowany. Dzięki temu gminy mają autonomię w ustalaniu programu nauczania. To pozwala placówkom na większą swobodę w pracy z dziećmi, a jej pracowników czyni bardziej świadomymi i posiadającymi władzę nad tym, w jaki sposób uczyć dzieci. Co więcej, zwraca się tam większą uwagę na pracę i naukę w grupach niż przy tablicy.
Szwedzka oświata istotnie różni się od polskiej. Niemniej widać tego efekty. Może i polski uczeń jest z programem o 2 lata do przodu, ale za to szorujemy po dnie w rankingach krajów najlepszych do życia dla dzieci. Szwecja z kolei w zestawieniu UNICEF znajduje się w pierwszej dziesiątce takich miejsc i niebagatelne znaczenie w tej kwestii ma system edukacji.