Monika Wisła, dyrektorka szkoły podstawowej nr 1 im. Bohaterów Westerplatte w Bielsku-Białej, o polskim systemie oświaty nie ma dobrego zdania. W rozmowie z Ewą Furtak, dziennikarką bielskiej "Gazety Wyborczej", mówi: – Polska szkoła nie jest na miarę XXI wieku. Uczymy np. nazw jezior w Afryce, które po skończeniu nauki od razu się zapomina. Jeśli ktoś tego potrzebuje, może to przecież sprawdzić na Wikipedii.
Trudno nie przyznać jej racji. Dziecko w podstawówce zarywa wieczory na wykuwaniu dorzeczy głównych europejskich rzek, a nie wie, że do zrobienia herbaty potrzebny jest wrzątek. I że aby go otrzymać, należy ugotować w czajniku, lub od biedy garnku, wodę. To oczywiście skrajny i przerysowany przykład.
Gdyby jednak się nad tym pochylić, trudno nie przyznać rozmówczyni Ewy Furtak racji – dzieciom brakuje podstawowej, potrzebnej do życia wiedzy, zamiast tego ich głowy zapychane są teoretyczną wiedzą z dziedzin, z którymi większość z nich nie będzie miała w życiu nic do czynienia.
3xZ: zakuj, zdaj, zapomnij. Ten model nauczania w polskich szkołach zadomowił się na dobre i żadna likwidacja prac domowych czy ocen z religii na świadectwie tego nie zmieni. Tu trzeba rewolucji nie tylko z nazwy, potrzebne jest zaoranie systemu i wymyślenie polskiej szkoły na nowo. Od podstaw.
O tym także, choć w innych słowach, mówi dyrektorka z Bielska-Białej. Zdaniem Wisły reforma polskiej edukacji powinna rozpocząć się od skończenia z "testomanią i egzaminozą". Te, jak zauważa dyrektorka, nastały, kiedy zlikwidowano egzaminy wstępne do szkół średniej i na studia.
Dyrektorka zwraca uwagę na brak podstawowych umiejętności u uczniów. Tych pozaszkolnych. Znalezienie ucznia podstawówki, który sam przyszyje sobie guzik, wypastuje buty czy przygotuje drugie śniadanie, nie jest już oczywistością.
– Może trudno w to uwierzyć, ale zdarzają nam się sytuacje, gdy dziecko po 5. czy 6. lekcji słania się na nogach, a na pytanie, czy jadło śniadanie, odpowiada, że nie, bo mama spała i mu nie zrobiła – opowiada dyr. Wisła.
– Mamy w szkole dni, kiedy dzieci i młodzież mają przyjść ubrani na galowo, czyli chłopcy obowiązkowo w koszulach. Niektórzy przychodzą w zwykłych bluzach. Gdy pytam, dlaczego, słyszę, że "mama koszuli nie zdążyła wyprasować, a on nie potrafi".
Ale Monika Wisła nie wskazuje na rodziców jako winnych tego stanu, winy upatruje także w systemie edukacji: – Musimy uczyć w szkole takich podstawowych umiejętności – podkreśla. – Mamy z radą rodziców taki pomysł, żeby przynieść do szkoły żelazka i uczyć chłopców prasowania. To im się na pewno w życiu przyda.
Wystarczy wejść w komentarze pod jakimkolwiek tekstem o tym, czego nie potrafią młodzi ludzie (zawiązać sznurówek, otworzyć puszki z ananasem, ukroić chleba), by przeczytać, że to pokolenie leniów, ciamajd i nieudaczników. A wszystko to oczywiście przez bezstresowe wychowanie i wygodnickie "madki". Mówienie, że młodzi ludzie nie są nauczeni praktycznych umiejętności z winy rodziców (matek!) czy szkoły to jednak daleko idące uproszczenie.
To także znak czasów, pośpiechu, w którym żyjemy, ale też ułatwień, które są częścią naszego życia. Rogalik z czekoladą na śniadanie wprost z osiedlowej "żabki", suszarka bębnowa, dzięki której nie musimy prasować ubrań, bluzy wsuwane przez głowę czy buty z rzepami – to wszystko sprawia, że opanowanie pewnych umiejętności nie jest już priorytetem.
Dzieci nauczą się tego we właściwym czasie. Wtedy kiedy będą tego potrzebować. Jestem o to spokojna. Być może dopiero po wyprowadzce z domu, ale czy to aż takie straszne? Trudno uwierzyć, że młody człowiek zginie z głodu. Najwyżej zamówi przez aplikację jedzenie z dowozem.
źródło: bielskobiala.wyborcza.pl
Czytaj także: https://mamadu.pl/180914,pokolenie-wspolczesnych-nastolatkow-wyginie-zdjecie-chleba-o-tym-swiadczy