Coraz głośniej mówi się o tym, że do szkół podstawowych powinny wrócić zajęcia praktyczno-techniczne, na których uczniowie uczyliby się m.in. gotowania, szycia, stolarstwa i innych prac manualnych. Czy współczesnym dzieciom takie zajęcia są w ogóle potrzebne? Ależ tak. I to bardzo!
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jak to było z ZPT (zajęciami praktyczno-technicznymi) w szkołach podstawowych? Powojenne losy tego szkolnego przedmiotu przybliża w gliwickiej "Gazecie Wyborczej" Magdalena Warchala-Kopeć:
"Zajęcia praktyczno-techniczne, nazywane popularnie ZPT, były obecne w szkołach do 1966 roku. Później przedmiot zmienił nazwę na wychowanie techniczne, ale jego program był bardzo podobny do programu ZPT".
W 1981 roku okrojono liczbę godzin ZPT, a przedmiot szkolny otrzymał nową nazwę: praca-technika (na to właśnie ja się załapałam!), a w 1990 roku znowu zmniejszono liczbę zajęć i ponownie zmieniono nazwę – tym razem na technika.
We współczesnej naszym dzieciom szkole podstawowej uczniowie nadal mają technikę (w klasach 4-8), ale tylko przez 1 godzinę tygodniowo. Inny jest też program tych lekcji. Moje dzieci na technice wykonywały na przykład breloczki z koralików, szyły etui na telefon, przygotowały kanapki.
To także na technice dzieci uczą się do egzaminu na kartę rowerową. Innymi słowy, dzisiejsza technika to taka lekcja zapchajdziura, która też bez większego wysiłku ze strony ucznia może podnieść średnią ocen na świadectwie. O pracowniach technicznych większość szkół nawet nie pamięta.
A czy ktoś z państwa pamięta te ogromne sale z drewnianymi stołami, przymocowanymi do nich imadłami, z palnikami do gotowania pomidorówki? Ja tak. I wspominam to z nostalgią. Praca-technika przygotowała mnie do życia lepiej niż inne przedmioty szkolne. I wcale nie o praktyczne umiejętności mi chodzi, a o to, kim jestem i jak żyję na co dzień.
Czego nauczyłam się na lekcjach ZPT?
Między innymi krojenia warzyw do sałatki jarzynowej (której nie lubię i nie jadam), tego, że jak mieszasz coś łyżką w garnku, to później nie wolno jej oblizywać i z powrotem wkładać do gotującej się zupy (i ta lekcja akurat naprawdę została ze mną na zawsze, dlatego czasem, oglądając "Kuchenne rewolucje", wzdrygam się z obrzydzenia!).
Dowiedziałam się też, że nie lubię nawlekać igły, nienawidzę szycia i przyszywania guzików, a kiedy życie mnie zmusza do tych czynności, moje dłonie zamieniają się w kłody drewna. I obie są lewe.
A skoro o drewnie mowa, wiem też, że mogę sama zrobić karmnik dla ptaków i podpórkę do roślin, ale też, że wolę kupić je w sklepie. Odkryłam również, dzięki lekcjom w pracowni technicznej, że przybijanie gwoździ jest ok i nie muszę tu prosić o pomoc. To, jak bardzo wbijanie gwoździ w ścianę jest moim zdaniem fajne, potwierdzić może każda osoba, która kiedykolwiek ze mną mieszkała. Operuję tym młotkiem bez opamiętania: o, tu będzie plakacik, tu zawiesi się obrazek, a nie, jednak nieładnie, lepiej gdzie indziej… Stuk, stuk, dziury się zaszpachluje (tego akurat nikt w szkole mnie nie nauczył).
Lekcje techniki obudziły we mnie feministkę
Ale przede wszystkim nauczyłam się dzięki lekcjom techniki, że kobieta może wszystko. A nawet więcej. I że absolutnie żaden mężczyzna nie jest jej potrzebny do prac stolarskich, napraw w domu i innych tradycyjnie zmaskulinizowanych zajęć. Nie, wcale nie chodzi o to, że do podstawówki chodziłam jeszcze w PRL-u, a kobiety wysyłano wtedy na traktory. Nie nauczyła mnie też tego, tak naprawdę, szkoła – ona po prostu ułatwiła mi i przyspieszyła dojście do tych wniosków.
Jak? To proste. Zadanie domowe: zrób rzeczony karmnik lub podpórkę dla roślin doniczkowych. Wracam do domu, mówię rodzicom co i jak. W tych sytuacjach tata w jakiś sposób magicznie się ulatniał, a mama brała do ręki piłę, młotek, gwoździe, znajdowała potrzebne materiały i działałyśmy razem. Nie widziałam w tym nic dziwnego, zastanawiającego czy nienaturalnego.
Mam poczucie, że za swoją dorosłą samodzielność mogę podziękować więc szkole i zajęciom ZPT, tacie i mamie. Ale czy w dobie cyfrowych notatek i podręczników, świetnie zaopatrzonych sklepów i firm oferujących jedzenie na dowóz o każdej porze dnia i nocy, zajęcia ZPT są w ogóle potrzebne? Oczywiście.
Po co teraz dzieciom ZPT?
"Potrzebujemy cyfrowego świata, bo to tam dzisiaj wykonujemy drugą pracę i poszukujemy informacji, uczymy się je weryfikować, usprawniamy życie, ale dzięki pracy manualnej będziemy mogli zrównoważyć skutki jego nadmiaru, zadbać o higienę i nie musimy od razy korzystać z wyrzynarki, ale wkrętarka przyda się wszystkim", pisze w swoim poście Aneta Korycińska, znana szerzej jako "Baba od polskiego". I bardzo jej słowa mi się podobają.
Takie zajęcia wspomagałyby nasze "cyfrowe" dzieci w zrównoważonym rozwoju, o czym znów ładnie pisze Korycińska: "Ekran nie ma faktury i zapachu, problem rozwiązujemy szybko, to pompa dopaminowa, sięgamy po ekrany niehigieniczne — z nudy, dla rozrywki, usypiamy synapsy przez cyfrowe granie w młodym wieku, świat staje się płaski. A w świecie analogowym trzeba czekać, irytuje nas, gdy nam nie wychodzi, możemy się skaleczyć, więc z lęku – rezygnujemy z wykonywania zadania".
ZPT wróci do szkół?
Czy jednak ZPT wróci do podstawówek? Ministerstwo Edukacji i Nauki na razie nie ma takich planów, ale coraz więcej mówi się o tym, że byłby to dobry pomysł. Pionierską pracę wykonuje gmina Pleszew (woj. wielkopolskie). Tam od końca października w szkołach podstawowych funkcjonują prawdziwe pracownie techniczne. Gmina wydała 85 tys. zł na ich wyposażanie w sprzęty do prac manualnych, w tym majsterkowania, operowania narzędziami, np. szlifierką czy wkrętarką, oraz szycia na maszynie.
– Pracownie są wyposażone w profesjonalny sprzęt i kompletne stanowiska do zajęć technicznych, z których skorzystają głównie uczniowie z klas 4-7. Sale powstały w trzech szkołach miejskich, pojawią się także w szkołach wiejskich. Chcemy, aby dzieci poza nabywaniem kompetencji cyfrowych, językowych czy matematycznych uczyły się również praktycznych czynności jak szycie, wiercenie, montaż prostych konstrukcji, które niezbędne są w codziennym funkcjonowaniu – opowiada Arkadiusz Ptak, burmistrz Pleszewa.
PS Osobom z alergią na to straszne słowo na F, spieszę odpowiedzieć: pewnie, że nie wniosę sama lodówki nawet na parter. Ale z koleżanką już dałabym radę! A pokażą mi państwo mężczyznę, który zrobi to sam? Chyba że mowa o lodówce turystycznej wypełnionej butelkami z piwem.