"Jestem mamą 3 dzieci – dwójki w wieku przedszkolnym i niespełna 2-letniego malucha, który chodzi do żłobka. Mieszkamy w województwie dolnośląskim i w tym roku u nas ferie zimowe wypadają w 1 turze, czyli w drugiej połowie stycznia. Obydwoje z mężem pracujemy, ja dopiero od pół roku mam pracę po urlopie macierzyńskim, więc zależy nam na tym, żeby dzieciaki uczęszczały do placówek" – rozpoczyna wiadomość do naszej redakcji Ilona.
"I tak na jesienne i wiosenne chorowanie musimy co chwilę brać L4 na dzieci albo urlopy, więc teraz chcieliśmy wykorzystać ich zdrowie i nie braliśmy żadnego wolnego z powodu ferii, bo i tak nigdzie nie jedziemy. Najmłodsza córka będzie chodziła do żłobka tak jak dotychczas, bo jest to prywatna instytucja, ale starszaki chodzą do publicznego przedszkola, które w ferie i wakacje pracuje w formie dyżurów".
Kobieta opowiada o tym, jak wyglądają dyżury w przedszkolu jej dzieci: "Oznacza to, że dwójka moich dzieci będzie w połączonych grupach – z każdego rocznika dzieci są łączone w jedną grupę, bo nie ma aż tylu chętnych, żeby każda z grup funkcjonowała osobno. Takim sposobem 4-letni syn i 6-letnia będą całe ferie chodzić do połączonych grup 4- i 6-latków. Pewnie będą w obcej sali, tylko z nauczycielkami dyżurującymi, których w większości nie znają.
Dzieci na dyżurach nie mają żadnych zajęć edukacyjnych, bo dyżur zwykle jest czasem wolnym, w którym dzieci mogą swobodnie się bawić, czasami wychodzą na dwór, no i zdarza się też, że w takim luźniejszym czasie oglądają bajki. Moje przedszkolaki wiedzą już, jak wyglądają dyżury, bo chodziły na nie w zeszłym roku w wakacje, kiedy zaczęłam pracę i nie mieliśmy z mężem żadnej pomocy w opiece nad naszą gromadką.
Kiedy teraz powiedziałam kilkulatkom, że będą przez 2 tygodnie dyżury i połączone grupy, obydwoje zareagowali pesymistycznie. Syn ze łzami w oczach powiedział, że nie chce chodzić na dyżury, bo nie ma tam jego kolegów, a córka – która jest starsza – po prostu się obraziła. Kiedy emocje opadły, zaczęłam z nimi rozmawiać, wyjaśniłam, że rodzice muszą pracować i nie mogą całe ferie siedzieć z nimi w domu".
"Obydwoje zgodzili się, żeby dać szansę dyżurom, ale ja sama wiem, że najbliższe 2 tygodnie będą dla nas wszystkich bardzo trudne. 4-letni synek źle znosi takiego rodzaju zmiany, czuje się wtedy niepewnie, brakuje mu odwagi, żeby zapoznać się z nowymi dziećmi, więc liczę na to, że będą tam też jacyś koledzy z jego stałej grupy.
Kiedy wczoraj poszłam zaprowadzić dzieci rano do przedszkola, zapytałam o zapisy na dyżury, nauczycielka w grupie córki skwitowała to słowami: 'Oj, wynudzą się te nasze dzieciaki przez 2 tygodnie'. Od razu poczułam, że ten czas jest traktowany po macoszemu. Oczywiście rozumiem, że każdy chciałby odpocząć i mieć wolne. Jeśli ja nie musiałabym oszczędzać urlopu na nagłe sytuacje rodzinne, również z chęcią wzięłabym wolne, pojechała w góry albo poszła z dziećmi na sanki.
No ale pracować trzeba, więc nie rozumiem, dlaczego nauczycielki traktują ten czas, jakby tylko rodzice gorszego sortu zostawili maluchy w placówce. Przecież, jeśli one mówią o feriach w przedszkolu 'przechowalnia', to i dzieci będą się tam gorzej czuły i od razu będzie im się udzielała niechęć nauczycielek do tego okresu" – kończy swój list mama trójki maluchów.