Śmierć 8-letniego Kamila z Częstochowy, który przez ostatni miesiąc walczył o życie i zdrowie, poruszyła wiele osób. Wszyscy się zastanawiają, dlaczego do tego doszło, dlaczego wciąż pozwalamy na to, by z rąk własnych rodziców i opiekunów umierały dzieci. To nie tylko wina systemu pełnego luk prawnych. To wina przede wszystkim nas, bo nadal brakuje nam empatii i odwagi, by reagować.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Maltretowany 8-letni Kamilek z Częstochowy zmarł w szpitalu po miesiącu walki o życie i zdrowie. Chłopiec dołączył do grona dzieci, które zostały skatowane na śmierć przez rodziców i opiekunów.
W przypadku tego, jak i innych dzieci, zawiódł nie tylko system ochrony i pomocy dzieciom, które doznają przemocy.
Najważniejsza lekcja, jaką musimy wyciągnąć ze śmierci dziecka, jest taka, że zawodzimy jako ludzkość: wciąż brakuje nam uważności, empatii i jesteśmy owładnięci znieczulicą.
Śmierć Kamilka z Częstochowy poruszyła Polskę
Od rana 8 maja, gdy szpital poinformował o śmierci 8-letniego Kamila z Częstochowy, wiele z nas nie może poradzić sobie z emocjami. Znajomi, z którymi rozmawiam, mówią o tym, że są wstrząśnięci. Koleżanki, które są matkami, wyrażają niepokój, że ktoś własne dziecko może traktować w ten sposób. Prawda jest jednak taka, że takich dzieci jak katowany Kamilek, w całej Polsce jest wiele.
Napisała o tym Joanna Ławicka, prezeska zarządu Fundacji Prodeste, zajmująca się dziećmi w spektrum autyzmu i autorka książek. W poruszającym wpisie dodanym na profilu na Facebooku, Ławicka wylicza przypadki skatowanych i/lub zabitych przez rodziców i opiekunów dzieci. Nie wszystkie te historie kończą się śmiercią dziecka, nie o każdym skatowanym maluchu przeczytamy w mediach. Przykładów jest kilkanaście, a to tylko historie z ostatnich 2-3 lat, o których za tydzień lub miesiąc powoli zaczniemy zapominać.
Przemoc rodzi przemoc – to błędne koło
Czytając wpis Ławickiej i setki innych informacji o Kamilku, wciąż mam w oczach łzy. Jestem przerażona i poruszona, jako kobieta, matka, ale i jako członkini społeczeństwa. Wciąż myślę o tym, że nie wiem, czym kierują się ludzie, którzy podnoszą na dziecko rękę, stosują długofalowo przemoc fizyczną, psychiczną, emocjonalną... Ale Ławicka pod koniec swojego wpisu daje jasną odpowiedź na moje pytania.
Przede wszystkim ci, którzy są katami, kiedyś sami również doznali tej przemocy. To dla nich naturalne i normalne, że dziecko dostaje klapsa, czasem jest zmuszone do jedzenia, a jak jest naprawdę niegrzeczne, to dostaje lanie, wylewa się na nie wrzątek, stawia do kąta... Jeśli dziecko nie wygląda na niedożywione, nie ma siniaka na pół twarzy, ludzie zdają się nie widzieć, że z dzieckiem nie wszystko jest w porządku. Mówi się, że potrzeba naprawdę wyraźnych oznak, żeby ktoś zareagował.
To nieprawda. Kamil chodził do szkoły z rozciętą wargą, złamaną ręką, pewnie jeszcze innymi obrażeniami, które miał pod ubraniami. Nikt nie zareagował. Szkoła łatwowiernie przyjmowała tłumaczenia matki, że jest niezdarny, że się przewrócił. Policja nic nie robiła, bo gdy chłopczyk uciekał z domu, zwykle sam wracał, a matka była trzeźwa.
Podpisz petycję, naprawmy przepisy
W poruszającym materiale na tvn24.pl Małgorzata Goślińska opisała, że sąsiedzi i mieszkańcy domów sąsiadujących z mieszkaniem matki i ojczyma dziecka w jakiś sposób interesowali się losem dzieci w rodzinie. Tzn. widywali je, wydawały im się trochę zaniedbane, ale nikt nie zauważył, żeby lała się krew czy było słychać krzyki. No tak, bo zwykle katowanie i przemoc psychiczna odbywa się w ciszy, a nawet jeśli ktoś krzyczy i płacze, to ludzie nie chcą albo boją się zareagować.
Nie zawsze dostrzeżemy, że dziecko jest wycofane, ma siniaki, jest małomówne. Bywa i tak, że maluch zachowuje się normalnie, ale "coś z nim jest nie w porządku". Jeśli macie w przypadku jakichś dzieci choć cień podejrzeń, jakąś nieuchwytną myśl, że coś jest nie tak, nie ignorujcie jej. Czasem warto zapukać do sąsiadki, zaoferować swoją pomoc, jeśli słyszymy przez ścianę, że noworodek wciąż płacze. Czasem powinniśmy zadbać o to, by dzieckiem zainteresowali się pracownicy szkoły czy przedszkola.
Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę na swoim profilu na Instagramie udostępniła ważny apel. Wspomina w nim, że w przypadku Kamilka, ale też setek innych katowanych dzieci, zawodzi także system. "Polska potrzebuje uchwalenia ogólnokrajowej STRATEGII NA RZECZ WALKI Z PRZEMOCĄ WOBEC DZIECI oraz procedury analizującej śmiertelne przypadki krzywdzenia dzieci" – napisano na profilu Fundacji. W tym przypadku nie uda się już pomóc chłopcu, ale być może jego śmierć mogłaby przyczynić się do tego, aby poprawić źle funkcjonujące instytucje, luki prawne i uruchomić w Polsce procedury wobec katów zmarłego dziecka, poza postępowaniem dyscyplinarnym lub karnym.
Chodzi o wprowadzenie do polskiego prawa ustawy regulującej systemową analizę przypadków śmierci dzieci, która mogłaby zapobiec kolejnym przypadkom katowania i śmierci dzieci. W przypadku Kamilka bowiem częstochowski MOPS nie założył rodzinie Niebieskiej Karty. Ale już w Olkuszu, gdzie dziecko mieszkało z matką i ojczymem przez kilka miesięcy, taka karta się pojawiła. Gdzie tu współpraca oddziałów ośrodków pomocy? To tylko jeden z przykładów "dziur w systemie", które doprowadziły do śmierci dziecka.
Każdy zna choć jedno takie dziecko jak Kamilek, ale nie zauważamy ich
We wspomnianym już wpisie Ławickiej poruszył mnie wyjątkowo początek jednego akapitu. Gdy go przeczytałam, momentalnie rozpłakałam się: "To codzienność. Tylko niecodziennie dzieci umierają tak skatowane. Ale każdy z Was zna chociaż jedno dziecko, któremu dzieje się krzywda. Większość z nich nie umrze". Czy wy też po tej sytuacji odczuwacie jakieś nieopisane wyrzuty sumienia?
Mimo tego, że to dziecko mieszkało setki kilometrów od mojego miejsca zamieszkania, myślę sobie, że ja być może też zawodzę. Że może nie zauważam, że jakieś dziecko w moim sąsiedztwie albo wśród kolegów moich dzieci doświadcza przemocy. Nie zauważam tego i nie reaguję z powodu pędu życia, obowiązków, natłoku pracy. W materiale Goślińskiej sąsiedzi przyznają, że widzieli, że dzieci nie chcą wracać do domu od biologicznego ojca, że niby wyglądają normalnie, ale całe dnie siedzą w domu i nie bawią się na podwórku z innymi.
Jeden z sąsiadów zapytany o rodzinę Kamila przyznaje, że kiedyś widział, jak chłopiec nie chciał wejść do domu po odprowadzeniu przez biologicznego ojca. Kilkakrotnie przyjeżdżała policja, bo Kamil uciekał. Nikt nie zapytał dlaczego, co się stało, wszyscy przyjęli tłumaczenie matki, że może potrzebował świeżego powietrza, skoro ciągle siedzi w domu. Dziecko przebywało na posterunku policji, w szpitalu na obserwacjach, w pogotowiu opiekuńczym. Mimo tego gdzieś ktoś zawiódł, nie uratował dziecka z rąk matki i ojczyma. I to nie raz.
Goślińska pyta w tytule artykułu wprost: "Kamil cierpiał tyle dni. A gdzie wy wtedy byliście?". No właśnie, pewnie niektórzy w otoczeniu dziecka coś zauważyli, komuś coś może zaświtało w głowie. Nikt jednak nie zainteresował się na tyle, aby Kamila udało się uratować. Sama myślę o tym, ile takich sytuacji widziałam i nie zareagowałam. Bo choć staram się być uważna i empatyczna, na pewno zdarzyło się, że coś mi umknęło, albo że machnęłam ręką, bo moje własne dzieci pochłonęły całą moją uwagę.
Nauczmy się zauważać i reagować na drobne sygnały
Ile jeszcze potrzeba takich tragedii, takich poruszających nas wszystkich sytuacji, aby coś się zmieniło? Wiele osób zwraca uwagę, że to też wina rządu, polskiego systemu sądownictwa, opieki społecznej itp. Na pewno warto podpisać przygotowaną przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę petycję do wszystkich partii politycznych o włączenie kwestii bezpieczeństwa dzieci w ich programy wyborcze.
Pisze o tym także w swoim poruszającym wpisie na Facebooku Anna Krawczak, pracująca w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, antropolożka, która jest autorką wielu ważnych tekstów, m.in. dotyczących praw dziecka, adopcji i pieczy zastępczej. Kobieta w poście przybliżyła statystyki i rozwiązania prawne, które w przypadku 8-letniego Kamilka zostały zignorowane. "Tym, czego dowiaduję się ze sprawy Kamila, jest między innymi ignorancja ludzi, którzy mieli możliwość, władzę i kompetencje uratowania dzieci, ale tego nie zrobili" - pisze Krawczak.
Myślę jednak, że w tym przypadku równie ważne jest to, że my – jako ludzkość, jako społeczeństwo – nie zdajemy egzaminu z empatii i uważności. Jak napisała Ławicka: "Byłoby zupełnie inaczej, gdybyśmy jako społeczeństwo nauczyli się reagować na pierwsze przejawy przemocy wobec dzieci. Ktoś może uniknąłby śmierci, a ktoś inny przekazania traumy kolejnym pokoleniom aż do śmierci następnych osób za ileś tam lat".
Nie zapominajmy o tej kolejnej śmierci dziecka. Nie zapominajmy o wcześniejszych przypadkach, które są głośne w mediach przez tydzień lub miesiąc, a potem powoli robi się o nich cicho. Niech ta śmierć w końcu będzie dla ludzi bodźcem do tego, żeby zacząć zauważać i reagować. Bo prawdopodobnie każdy z nas ma w otoczeniu takie katowane dziecko, tylko często nie zdaje sobie z tego sprawy...