Przedszkola apelują o nieprzyprowadzanie chorych dzieci i to nie tylko ze względu na ograniczenie rozprzestrzeniania się wirusów. Chore dziecko potrzebuje opieki i odpoczynku. Rodzice się oburzają, a jednak nagminnie słychać - już rano w szatni - jak maluchy pokasłują i smarkają.
Reklama.
Reklama.
"Prosimy nie przyprowadzać chorych dzieci do przedszkola" - takie ogłoszenie wisi o tej porze w wielu placówkach. Rodzice się oburzają, z różnych względów. Jedni – że jakieś dziecko może zarazić ich dziecko. Inni – bo przecież starają się dbać o zdrowie swoich dzieci i kiedy trzeba, zatrzymują je w domu. Nie każdy może pozwolić sobie na notoryczne branie zwolnień lekarskich z pracy i nie każdy ma obstawę w postaci babć i cioć, chętnych zawsze do pomocy.
"Katar nie zaraża", a "kaszel jest już pochorobowy" - mówią ci drudzy. I po ustaniu najpoważniejszych objawów jednak wysyłają dziecko do placówki. Tu dochodzi kolejna kwestia: że w chorobie dziecka nie chodzi tylko o to, by zabezpieczyć zdrowie innych osób, ale chodzi przede wszystkim o to dziecko, o jego komfort i jego samopoczucie.
"Szanujmy wzajemnie swoje zdrowie"
Do rodziców jednego z warszawskich przedszkoli rozesłano taki e-mail: "Bardzo prosimy o przyprowadzanie do przedszkola tylko dzieci zdrowych. Prosimy o zrozumienie, że chore dziecko w grupie powoduje możliwość zarażenia innych dzieci oraz nauczycieli. Prosimy, szanujmy wzajemnie swoje zdrowie. Chore dzieci nie mają siły i ochoty na uczestniczenie w zajęciach i mają prawo odpoczywać i chorować w spokoju. A zabawy w grupie nie sprzyjają zdrowieniu, a jedynie mogą pogorszyć stan dziecka. Prosimy o zrozumienie. Ta prośba nie jest skierowana przeciwko Wam, Rodzicom, a jedynie podyktowana dobrem Waszych Dzieci".
Niby nic nowego, temat wałkowany jest od zawsze. Ale przekaz trafia do bardzo niewielu, skoro wciąż trzeba przypominać o sprawie tak oczywistej. Rano, gdy przyprowadzam młodszego syna do przedszkola, w szatni rozlegają się z różnych kątów znajome dźwięki. Słychać pokasływanie, a także ukradkowe smarkanie w chusteczkę. Rodzice chcą wyczyścić dzieciakom nosy na zapas... Czy to może wystarczyć na osiem godzin? Wyda się czy się nie wyda? I, udając, że wszystko jest w porządku, prowadzą dzieci do sal.
Chore dziecko nie ma na nic siły
Panie jednak szybko orientują się, że w porządku wcale nie jest. Nie każde dziecko umie samo oczyścić nos, więc świeczka nad górną wargą wkrótce daje o sobie znać. Maluch męczy się, a pani walczy z katarem, próbując jednocześnie prowadzić zajęcia dla całej grupy. Może nie zauważyć, że w którymś momencie dziecko straci humor, stanie się smutne, zabraknie mu siły do zabawy.
Dobrze o tym wiemy, kiedy już jesteśmy z chorym dzieckiem w domu, że do niczego się ono nie nadaje. Nie może skoncentrować się na klockach ani nawet na bajce. Jest rozdrażnione i ciągle chce być przy mamie. Pobyt w przedszkolu może być dla takiego malucha prawdziwą udręką. To niezwykle pozytywne, że zauważa to nawet personel placówki. Choć smutne jest, że rodzice myślą w takim przypadku, że "jakoś to będzie".
Na szczęście – jest postęp
Muszę jednak zauważyć, że dzisiaj i tak nie jest najgorzej pod tym względem. Gdy dziesięć lat temu mój starszy syn był przedszkolakiem, ta sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Całkowicie naturalne było, że ludzie z wysoką gorączką i ledwo trzymając się na nogach, szli do biura, a dzieci w podobnym stanie – do szkół i przedszkoli. Widok rozpalonego, totalnie osłabionego dziecka, zasmarkanego i z podkrążonymi oczami, nie był w przedszkolu niczym nadzwyczajnym. A szprycowanie maluchów syropami przeciwgorączkowymi przed wyjściem z domu – na porządku dziennym. Podejście do chorób zmieniło się po pandemii CVID-19 i dziś ta świadomość jest znacznie większa.