To apel do ciebie rodzicu! Przestań szkodzić - nie chcemy chorych dzieci w przedszkolu!
List do redakcji
03 grudnia 2015, 16:54·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 03 grudnia 2015, 16:54
Mam dwójkę dzieci. Starsze chodzi do przedszkola, młodsze do żłobka. Obserwuję więc, co się dzieje w tych dwóch placówkach i jestem przerażona. Zakatarzone i kaszlące dzieci notorycznie zostawiane są na osiem godzin dziennie. Albo i dłużej.
Reklama.
Pierwsza sprawa to dobro własnego dziecka Maluch z zatkanym noskiem cierpi, potrzebuje szczególnej opieki. Czy dobrze mu zrobi całodzienne wyjście z domu, z dala od własnego łóżeczka i opieki rodzica? A my się dobrze czujemy kiedy musimy na cały dzień iść do pracy gdy jesteśmy chorzy? No właśnie. Czy sądzicie, że chore dziecko, które spędza cały dzień w przedszkolu szybciej wyzdrowieje? Bez żartów.
Niebezpieczna bakteria Najgorsze jednak jest to, że swoim swobodnym podejściem do dziecięcych chorób narażacie na niebezpieczeństwo inne dzieci. Niedawno moja córka była chora: wymioty, biegunka, brak apetytu, ogólne osłabienie organizmu. Okazało się, że to w żłobku, do którego chodzi zapanowała niebezpieczna bakteria i wiele dzieci miało podobne objawy. Kiedy moje dziecko już wyzdrowiało lekarz powiedział wyraźne: „-Proszę córki nie posyłać do żłobka jeszcze przez tydzień. Musimy mieć pewność, że nie zarazi innych dzieci”. Nie posyłałam. A inni rodzice?
Wiem, że niektóre chore dzieci wróciły do żłobka już po dwóch dniach! Czyżby im pediatra nie zalecił tego samego co mnie? Wątpię. Moje dziecko na wszelki wypadek nie poszło do żłobka przez dwa tygodnie, bo wiem, że dzieci uczęszczające do placówki jeszcze przez długi czas nie mogły dojść do siebie. Czy było mi łatwo w tym czasie zorganizować dla niej opiekę? Było to bardzo trudne. Ale zdrowie i bezpieczeństwo zarówno mojego dziecka, jak i innych dzieci jest dla mnie najważniejsze.
Drodzy rodzice, czy naprawdę myślicie, że nikt się nie zorientuje? Że nie widać, że dziecku katar leje się z nosa i kaszle? Rozmawiałam na ten temat z koleżanką, która pracuje w przedszkolu. Potwierdziła to, co widziałam od dawna. Przyprowadzanie chorych dzieci na granicy stanu podgorączkowego to norma. I właśnie przez takie postępowanie odpowiedzialny rodzic, który nigdy by tak nie postąpił boi się posyłać swoje dziecko do przedszkola. Co z tego, że dba o dziecko, przestrzega wszystkich zasad wzmacniania odporności, jeśli maluch wciąż narażony jest na kontakt z wirusami przyniesionymi do przedszkola przez chore koleżanki i kolegów?
Ja rozumiem, że nikt poważny nie chce nieustannie opuszczać pracy i siedzieć z dzieckiem na zwolnieniu. Ale jeszcze raz powtarzam: przecie zdrowie dzieci jest najważniejsze. A po drugie: żyjemy w XXI wieku i sporadyczna praca z domu jest możliwa. Większość rodziców ze żłobka i przedszkola, do których chodzą moje dzieci ma biurowe prace. Czy nie lepiej byłoby zostać w domu z chorym dzieckiem i popracować na własnym laptopie? To kwestia dogadania się z pracodawcą. W mojej firmie to norma, chociaż szefowie wcale pobłażliwi nie są. Mamy naciski, ambitne cele i dedlajny. Ale szef wie, że jeśli mam chore dziecko, to pracuję z domu. Wie też, że pracę wykonam bez zarzutu. To kwestia organizacji i dobrych chęci.
I nie wierzcie drodzy rodzice w bajki o tym, że jak się dziecko wychoruje, to potem będzie miało lepszą odporność. Że pierwszy rok w żłobku musi być przechorowany, a organizm dziecka się wzmocni. To nieprawda, każda, nawet najdrobniejsza infekcja go osłabia.
I wiecie co? Często rozmawiam z rodzicami innych dzieci i to co słyszę, napawa mnie przerażeniem. Spacer z dzieckiem na świeżym powietrzu? W miesiącach jesiennych i zimowych nie wchodzi w grę bo jest zimno. Odżywianie? Dajecie swoim dzieciom wysoko przetworzone przekąski, słodzone soczki. Warzywa, owoce? „On ich i tak nie lubi!”. A potem się dziwicie, że dziecko ma słabą odporność. Gdybyście o to zadbali, miałoby lepszą. Ale jeśli to takie trudne, to pozwólcie przynajmniej swoim dzieciom wychorować się w domu. Niech nie zarażają innych.