Połowa września za nami. Wiele przedszkolaków siedzi w domu z katarem, w szkołach nieobecnych jest często 30 proc. klasy, placówki rozsyłają maile przypominające, że chore dzieci powinny zostać w domu. Tylko co znaczy "chore"? Tego rozporządzenie Ministra Edukacji, Zdrowia i GIS-u nie precyzuje. Próbujemy więc dociec prawdy.
Sezon na drobne infekcje rusza pełną parą, a szkoły nie wiedzą, co zrobić z zakatarzonymi dziećmi.
Zalecenia sformułowano w taki sposób, że interpretacja ich należy do władz szkół, a tam zdania są podzielone.
Czwarta fala COVID-19 jeszcze na dobre się nie zaczęła, a w szkołach już nie ma wielu dzieci. Powód - katarek.
Czy katar to choroba?
I tak, i nie. Katar to potoczna nazwa nieżytu nosa, który powodują wirusy. Traktowany jest przez pediatrów jako niegroźna infekcja górnych dróg oddechowych. Z dzieckiem, które nie ma innych objawów, wychodzimy na dwór, w normalnych warunkach nie ma także konieczności zostawiania dziecka w domu. O ile oczywiście katarowi nie towarzyszą kaszel, gorączka, czy ból gardła.
Owszem, katarem można się zarazić. Jednak nadal nie jest to wskazaniem do izolacji społecznej, bo takie drobne infekcje są dla dziecka swoistymi szczepionkami. Znajoma nauczycielka powiedziała mi kiedyś, że gdyby mieli odsyłać do domu każde dziecko z katarem, od września do maja mogliby zamykać przedszkola. Ale mamy pandemię, a ona wszystko zmienia.
Gdyby katar sam w sobie był wskazaniem do zostawania w domu, to taka sytuacja musiałaby dotyczyć też dorosłych, a że katar potrafi trwać i trzy tygodnie, to robi się niezły galimatias. Tylko czy znacie lekarza, który wypisze wam zwolnienie na trzy tygodnie, bo macie katar? Brzmi komicznie prawda? A jednak dziś kichające dziecko jest jak kukułcze jajo i wiele szkół kontaktuje się z rodzicami, aby odebrali pociechę, bo ma "objawy chorobowe".
Choć w istocie często jest to objaw. Jeden. W dodatku w większości przypadków niegroźny.
Idziemy po zaświadczenie
Rodzice denerwują się, bo dziecku w zasadzie nic nie jest, tylko ten nieszczęsny glut, a jednak samo w domu zostać nie może, więc trzeba iść do lekarza. Zaświadczenie, że nie ma przeciwwskazań, aby dziecko chodziło do szkoły, może być kuszącą kartą przetargową. Zresztą wiele placówek ich wymaga.
Tyle że lekarze karteczek pisać nie chcą i trudno im się dziwić. Po pierwsze dlatego, że gdyby wypisywali takie zaświadczenia każdemu, kto się po nie zgłosi i zaczęliby badać dzieci, które pomocy medyka nie potrzebują, to zabrakłoby im czasu na przyjmowanie pacjentów, którym diagnoza jest niezbędna. Wypisywanie karteczek na słowo nie wchodzi w grę, bo stempel i podpis to wzięcie na siebie odpowiedzialności.
Poza tym pamiętajmy, że choć sam katar nie jest groźny, tak szybko może się przeistoczyć w coś znacznie poważniejszego, zapalenie ucha, gardła, a przy braku odpowiedniej higieny nosa nawet zapalenie oskrzeli i płuc. Od lekarza możesz więc wyjść z zaświadczeniem, że dziecku nic nie jest, a nazajutrz może się pojawić gorączka i poważna choroba.
Lekarze zresztą alarmują, że to rodzice znają najlepiej swoje dziecko i w większości przypadków sami mogą ocenić, czy maluch ma tylko katar, czy może zaczyna się dziać coś złego. I zaświadczeń wypisywać nie chcą. Zauważają, że szkoły nie mają podstawy prawnej, by ich wymagać.
To puszczać dziecko z katarem do szkoły, czy nie?
Przeczytałam rozporządzenie, które przygotowali wspólnie MEiN, MZ i GIS. "Do szkoły może uczęszczać uczeń bez objawów infekcji lub choroby zakaźnej oraz gdy nie został nałożony na niego obowiązek kwarantanny, lub izolacji domowej" - tyle, żadnych szczegółów.
Chciałam zapytać o ten katar kogoś, kto powinien rozwiać wszelkie wątpliwości. Zadzwoniłam na infolinię Sanepidu, odesłano mnie do Ministerstwa Edukacji i Nauki, tam zostałam poproszona o przesłanie zapytania drogą mailową. - Z pewnością otrzyma pani od nas odpowiedź, nie umiem odpowiedzieć jednak, kiedy to nastąpi - usłyszałam od miłej pani referent.
Nie chciała jednak podjąć się interpretacji przepisów, bo jak zaznaczyła, zapis nie jest do końca jednoznaczny. Skoro więc w Ministerstwie nie wiedzą, to skąd mają wiedzieć rodzice?
W Głównym Inspektoracie Sanitarnym pracownik, który prosi o anonimowość mówi wprost - Nikt pani nie odpowie na to pytanie, bo z tymi zaleceniami jest tak jak z poezją, możemy zgadywać, co autor miał na myśli, ale jest spora szansa, że nawet on sam tego nie wie.
Decyzja zależna od interpretacji
- Nie wiem, co cię dziwi, przecież wiadomo, że to rozporządzenie ma na celu jedno: zrzucenie odpowiedzialności na dyrektorów szkół - mówi mi Katarzyna, nauczycielka angielskiego w szkole podstawowej w Warszawie. - Interpretacja zależy wyłącznie od władz szkoły, jeśli akceptują dzieci z katarem, to takie przychodzą, jeśli nie, to izolatorium, telefon do rodziców i rączki czyste.
Faktycznie, Agnieszka, której dziecko chodzi do szkoły w podwarszawskiej Zielonce, mówi, że w tym roku szkolnym już dwa razy odbierała je z izolatorium, bo kichnęło na lekcji. - To jest paranoja, mój syn wydmuchuje nos, myje ręce, ma katar, po tylu miesiącach izolacji to chyba całkiem normalne. Zresztą i tak złapał to w szkole, ja pracuję zdalnie, prawie z nikim się nie widujemy.
Kobieta zwraca uwagę na jeszcze jedną istotną rzecz. Nauczycielka zasugerowała jej, że zaświadczenie o alergii mogłoby ułatwić sprawę. - Syn faktycznie jest alergikiem, ale to absurd, żeby dzieci alergiczne mogły przychodzić z katarem, a te bez papierka nie - mówi Agnieszka. - Zupełnie, jakby dzieci z alergiami nie chorowały. Głupota.
Do szkoły mogą przychodzić z katarem uczniowie z bodzanowskiej podstawówki. Tamtejsza dyrektor w rozmowie z Mama:Du pod koniec sierpnia mówiła, że po analizie rozporządzenia uznała, że katar nie jest przeciwskazaniem. - Dzieci, które są lekko przeziębione, same pilnują, aby siedzieć na lekcjach w maskach i zachowywać dystans od innych, aby nie roznosić infekcji - mówiła wtedy Arleta Iwańska.
To trochę nasza wina
W kraju, gdzie dzieciom zakłada się czapeczki, kiedy temperatura spada poniżej 20 st. Celsjusza i nie pozwala się chodzić im boso, trudno się dziwić, że katar jest traktowany nieomal na równi z gruźlicą. W Anglii czy Szwecji dzieci z gilem do pasa biegają boso po szkolnym podwórku i mają się świetnie.
Polscy rodzice jednak albo przesadzają w jedną stronę, robiąc chorobę z pojedynczego kichnięcia, albo podają dzieciom syropek tuż przed wyjściem do szkoły czy przedszkola i pospiesznie zamykają za nimi drzwi, bo może nikt się nie zorientuje. Trudno się dziwić nauczycielom, którzy mają takie doświadczenia, że odsyłają dzieci z katarem do domu, bo katar katarowi nierówny.
Wykażmy się rozsądkiem, jeśli dziecko faktycznie ma tylko katar, to może dobrze, żeby poszło do placówki, jeśli jednak ma podwyższoną temperaturę, napady kaszlu, jest rozbite i ogólnie uskarża się na złe samopoczucie, zostawmy je kilka dni w domu. Dla jego dobra. Bo o tym w zaleceniach nie ma ani słowa.
Odpowiedź Ministerstwa Zdrowia
17 września, czyli następnego dnia po opublikowaniu tego artykułu otrzymaliśmy odpowiedź z Ministerstwa Zdrowia, poniżej publikujemy jej treść.
W imieniu rzecznika prasowego informuję, że do szkoły może uczęszczać uczeń bez objawów infekcji lub choroby zakaźnej oraz gdy nie został nałożony na niego obowiązek kwarantanny lub izolacji domowej.
Jeżeli pracownik szkoły zaobserwuje u ucznia objawy mogące wskazywać na infekcję dróg oddechowych (w szczególności temperatura powyżej 38°C, kaszel, duszności), należy odizolować ucznia w odrębnym pomieszczeniu lub wyznaczonym miejscu, zapewniając min. 2 m odległości od innych osób, i niezwłocznie powiadomić rodziców/opiekunów o konieczności pilnego odebrania ucznia ze szkoły (rekomendowany własny środek transportu).
Ze względu na dużą różnorodność przyczyn kataru, nie ma możliwości doprecyzowania tej kwestii w zaleceniach. Każdy przypadek powinien być rozpatrywany indywidualnie w zależności od stanu dziecka.