Wiele dzieci, jeszcze zanim pójdzie do szkoły, wyobraża ją sobie jako coś naprawdę wspaniałego. Po pierwsze, koniec z przedszkolem – jestem już duży. Po drugie – w szkole można się uczyć, a to jest nie byle co. Wydaje się, że pęd do nauki jest jedną z najbardziej naturalnych potrzeb człowieka.
Małe dzieci, kilkuletnie, uwielbiają przecież się uczyć. Z pełnym zaangażowaniem pierwszy raz w życiu tną nożyczkami, dumnie pokazują, jak udało im się samodzielnie ubrać, załatwić w toalecie albo nalać sobie wody do kubeczka. Nabywanie nowych umiejętności jest frajdą, nie ma co się oszukiwać. Dlatego tak wiele obiecują sobie tuż przed pierwszą klasą i są pełne entuzjazmu.
Niestety zderzenie z rzeczywistością jest bolesne. I odczuć to można już w pierwszej klasie szkoły podstawowej! Bywa, że małe dzieci, jeszcze nienawykłe do systematycznej pracy, muszą spędzić kilka godzin po szkole, odrabiając prace domowe. Rysowanie szlaczków, kolorowanie czy składanie liter nie jest może zaawansowaną nauką – ale jak dla kogo! Wiele pierwszaków nie ma jeszcze nawet skończonych siedmiu lat. Te dzieci powinny się jeszcze bawić, a uczyć – przy okazji.
Wystarczy, że cztery czy pięć godzin dziennie spędzają w szkole. To jest dla nich bardzo duży wysiłek. Nowa rzeczywistość, a w niej nowe zasady. Nowa pani, nowi koledzy, nowe miejsce. Wiele starszych i większych dzieci dookoła. Trzeba się w tym wszystkim odnaleźć i nauczyć jakoś funkcjonować. Dlatego najważniejsze na początku szkoły powinno być nie zadawanie prac domowych, ale sprawienie, by dzieci poczuły się pewnie i bezpiecznie.
Jednak nauczyciele zapominają o tym. Każdego roku od nowa zaczynają swoją pracę, uczą tych samych rzeczy, powtarzają te same schematy, kręcą się w swoim kieracie. Nie zauważają, że dla pierwszoklasistów to wszystko dzieje się po raz pierwszy w życiu. Więc bez zastanowienia zadają prace domowe i przygotowują sprawdziany. Nic dziwnego, że dzieciom mózgi parują już po kilku tygodniach od rozpoczęcia roku szkolnego.
Przemęczenie i zniechęcenie to oczywiste konsekwencje takiego podejścia szkoły, które właśnie teraz odczuwa zapewne wiele dzieci w Polsce. Ale nie ma co się martwić - mógłby przekonywać pewnie niejeden nauczyciel. Wkrótce dzieci się przyzwyczają (jakie to straszne!)! Załapią, o co chodzi z tym kieratem i wezmą go za pewnik. A wiecie, co to w ogóle jest kierat? To takie dawne urządzenie rolnicze, napędzane siłą konia, który chodził w kółko. Nie bez powodu dziś kieratem nazywa się bezmyślną, żmudną, monotonną i nierzadko ciężką pracę.
To smutne, ale szkoła rzadko kiedy jest w stanie stanąć na wysokości zadania i spełnić oczekiwania dziecka, które wstępuje w jej progi. Zwykle dzieci muszą zderzyć się z przykrą świadomością, że nauka to nic przyjemnego. To znój czasem ponad siły. Ale nie ma wyjścia, trzeba wykonywać polecenia, odrabiać prace domowe i zaliczać sprawdziany, bo inaczej będą kłopoty. Jeśli się odstaje, można zostać nikim, do niczego się w życiu nie dojść.
Szkoła nie pobudza kreatywności, nie odkrywa zainteresowań i mocnych stron dziecka. Nie stawia na indywidualność, ale raczej przygotowuje do tego, jak nie myśleć samodzielnie, jak być uległym, jak pilnować swojego miejsca w szeregu, jak wykonywać wszystko, co każą, bez zastanowienia. A także jak lawirować i kombinować. Cóż, są to umiejętności bardzo cenione w późniejszym, dorosłym już, życiu... Wiele to mówi, niestety, o naszym społeczeństwie.
Czy można coś z tym zrobić? Jasne, że tak, wystarczy tylko chcieć. W gruncie rzeczy zależy to od nauczycieli. Nie ma co zwalać winy na cały system edukacji. Jest, jaki jest, ale jak go ugryźć, to już rola pedagogów właśnie. Niestety, oni często kręcą się w kółko, uczą tak, jak ich kiedyś uczono, i doprawdy wybić się z tego schematu to wielka sztuka. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że czasem komuś się zachce – czego życzymy wszystkim nauczycielom.
Czytaj także: https://mamadu.pl/166099,jak-maja-polubic-szkole-lekcje-na-druga-zmiane-juz-wykanczaja-dzieci