Jak to jest z tymi wyprawkami do przedszkola? Wszyscy wokół pytają, czy dziecko już obkupione. Na półkach w sklepach w przestrzeni najbardziej ekspozycyjnej zeszyty, bloki, kredki i kleje. A ty stoisz i zastanawiasz się brać czy nie? Wielu rodziców w tym roku zapowiada... bojkot.
Reklama.
Reklama.
Wyprawka do przedszkola jest niezgodna z prawem, a mimo to rodzice bez słowa sprzeciwu ją kupowali.
Rosnące rachunki i ceny w sklepach spowodowały, że w tym roku w wielu placówkach rodzice przedszkolaków planują masowy bunt.
Skoro obowiązek zapewnienia artykułów higienicznych i plastycznych MEiN zrzuca na samorządy, to czemu nie sprawdza, jak te wywiązują się ze swojej powinności?
Przedszkole prosi o kredki
Jeszcze w czerwcu na spotkaniach organizacyjnych dla rodziców przyszłych trzylatków, wiele osób dostało listę niezbędnych zakupów do przedszkola. Długą listę.
O ile zestaw pościeli na leżakowanie czy ubrania na zmianę wydają się nam wszystkim logiczne, tak zakup kredek budzi sporo kontrowersji. Zwłaszcza że stanowisko MEiN jest jasne, o czym wielokrotnie pisałyśmy na Mama:Du.
A jednak na stronach publicznych przedszkoli w zakładce dla rodziców znajdziecie "listy wyprawkowe" dla poszczególnych grup wiekowych. W nich kredki, papier xero, bibuła, klej, a nawet mydło w płynie, chusteczki higieniczne czy papier toaletowy. Rodzice od lat pytają, dlaczego samorządy nie odpowiadają na podstawowe potrzeby przedszkolaków.
- Daj spokój, jeszcze trochę, to napiszą, że mamy też przynieść raz w miesiącu skrzynkę warzyw i dwa bochenki chleba - mówi Marcin, tata 4-letniego Stasia, który na czacie dla rodziców z grupy syna, podżega do buntu. Jego zdaniem to samorząd gminny powinien kupić środki czystości, higieniczne czy materiały plastyczne dla dzieci.
Dostęp do darmowej edukacji to fikcja
Marcin jednym tchem wylicza, za co rodzice zapłacą w przedszkolu Stasia. - Pobyt dziecka po 13.00, wyżywienie, wyprawka higieniczna, plastyczna, składka na radę rodziców, ubezpieczenie, kredkowe, składka na działania w grupie, jak poczęstunek na święta i dzień dziecka, a także prezenty dla pań. A i tak najdalej za miesiąc, w szatni zawiśnie kartka, że zabrakło chusteczek i kleju - podsumowuje smutno.
Mężczyzna zwraca uwagę, że w ubiegłym roku jego syn musiał zanieść do przedszkola 4 komplety kredek. - Nie zjedli ich chyba, nie wierzę, że w sali nie zostały. Kiedyś każde dziecko w przedszkolu miało swoją półeczkę z materiałami plastycznymi i korzystało z własnych, mama kupowała, kiedy ich zabrakło. Dziś wszystko jest wspólne, czyli niczyje - dodaje.
Wielu rodziców wskazuje, że w przedszkolach, do których uczęszczają ich dzieci, jest podobnie. - Część z nas przynosi wszystko, a część... nic. W tym roku na naszym forum pojawił się pomysł, żeby nikt nie kupował nic, za to mamy napisać oficjalne pismo do władz miasta, że żądamy, aby wywiązali się ze swoich obowiązków i jako organ zarządzający zakupili dla przedszkola niezbędne artykuły - mówi Gosia.
Rodzice jednogłośnie mówią, że dziś nie ma w Polsce darmowej edukacji na żadnym poziomie. - W przedszkolu trzeba zapłacić za podręczniki, materiały plastyczne czy wyżywienie i to jest dla mnie ok, ale kupowanie mydła czy papieru toaletowego to przesada - dodaje Magda.
- Z tymi artykułami plastycznymi też uważam, że to powinno być bardziej egzekwowane, bo nie wierzę, że moja córka w semestrze zużywa 12 opakowań kleju. Jest ostrożna, uważna, widzę, jak pracuje w domu. Jeśli jakieś dziecko nie jest nauczone, że ma zatykać klej, bo wyschnie, to niech jego rodzice płacą albo je nauczą, tyle - wyprawki do szkoły i przedszkola to dla niej lwia część budżetu, ma pięcioro dzieci.
- W podstawówce też trzeba sporo kupić, ale nie papier toaletowy na litość boską! Skoro samorząd może kupić go dla szkoły, w której uczy się 800 uczniów, to czemu nie może tego samego zrobić dla 200 przedszkolaków? - pyta retorycznie. Najstarsza córka kobiety uczy się w liceum, tu nie potrzeba już kredek i mydła, ale koszt podręczników to blisko 1000 zł.
Albo kupią, albo nie będzie
Karolina od 8 lat pracuje jako wychowawca w publicznym przedszkolu w Warszawie.
- Powiem pani, jak to będzie. Rodzice się zbuntują, bo w tym roku wszystko jest dramatycznie drogie, ludzi zwyczajnie na to nie stać, ale... samorządów najczęściej też nie. Jeśli rodzice nie kupowali plasteliny, a chciałyśmy, żeby dzieci z niej lepiły, to było jeszcze kredkowe, a nierzadko dokładałyśmy do niej z własnych pieniędzy. W tym roku żadnej nauczycielki nie będzie na to stać.
Sama mam dziecko w przedszkolu. Jeśli chodzi o wyprawkę, nie kupiłam jeszcze wielu rzeczy. Zakup artykułów higienicznych od zawsze budzi we mnie mieszane uczucia. Sama chodziłam do przedszkola na początku lat 90., wtedy nikt papieru toaletowego nie nosił. Więc co poszło nie tak?
Rodzice poniekąd przyłożyli do tego rękę, bo zapewniając nauczycielki, że dziecko może myć rączki tylko w tym mydle, a nie innym, zaczęli przynosić własne i tak krok po kroku granica się przesuwała. Wiadomo, że gminy nie kupią ekologicznego, hipoalergicznego mydełka, tylko najtańsze. Dla niektórych to będzie ok, dla innych - niekoniecznie.
Kredki, kleje i całą resztę można kupić z przetargu, samorząd ma większe możliwości negocjacyjne, zakupując na raz 200 kompletów. My, rodzice, kupimy to wszystko w dyskoncie albo markecie. Albo nie kupimy wcale. Tylko komu w ten sposób pokażemy środkowy palec?
Nie my powinniśmy z tym walczyć
W Chinach ludzie masowo przestają spłacać kredyty hipoteczne, w Wielkiej Brytanii płacić rachunki za prąd. Dlaczego? Bo uważają, że rosnące rachunki to przesada, że to próba "wykończenia obywateli". "Wszystkich nie odłączą od prądu" - czytam na jednym z forów. Więc może by tak zbuntować się i tej wyprawki nie kupować. Wszak prawo jest po naszej stronie.
Ale czy wójta, burmistrza albo prezydenta miasta obejdzie to, że twoje dziecko przez całe przedszkole nie zobaczy na oczy plasteliny albo że będzie spędzać czas, rysując tylko brązową kredką, bo tylko ona została z poprzednich lat? Ciężkie dziś mamy czasy, bez dwóch zdań. Każdą złotówkę obracamy w palcach kilkukrotnie, nim podamy ją kasjerowi. Nic dziwnego, że w obliczu kryzysu rodzice szukają oszczędności.
Jednak, zamiast wściekać się na nauczycielki, że "wyciągają łapę po kredkowe", czy nawet na dyrekcję przedszkola, może faktycznie lepiej tupnąć na samorząd, albo zasypać Ministerstwo Edukacji i Nauki zapytaniami o to, jak weryfikują czy organy nadzorujące przedszkola wywiązują się ze swoich obowiązków? Tak, żeby największymi przegranymi tego rodzicielskiego bojkotu nie były nasze dzieci.