mamDu_avatar

Zagrożenie dla kobiet czy straszak? Pytamy ekspertkę z FEDERY, czy powinnyśmy bać się rejestru ciąż

Marta Lewandowska

08 czerwca 2022, 15:55 · 5 minut czytania
Rejestr ciąż stał się faktem. "Może niech jeszcze zrobią rejestr wytrysków" - ironizowali internauci. Konstytucjonaliści debatują, czy wprowadzenie rejestru nie narusza praw kobiet. My same nie lubimy, jak ktoś zagląda nam pod spódnicę, więc to normalne, że czujemy niepokój. Bo zmiany w obecnej sytuacji politycznej zachodzą szybko i poza nami, a przecież decyduje się o naszym życiu.


Zagrożenie dla kobiet czy straszak? Pytamy ekspertkę z FEDERY, czy powinnyśmy bać się rejestru ciąż

Marta Lewandowska
08 czerwca 2022, 15:55 • 1 minuta czytania
Rejestr ciąż stał się faktem. "Może niech jeszcze zrobią rejestr wytrysków" - ironizowali internauci. Konstytucjonaliści debatują, czy wprowadzenie rejestru nie narusza praw kobiet. My same nie lubimy, jak ktoś zagląda nam pod spódnicę, więc to normalne, że czujemy niepokój. Bo zmiany w obecnej sytuacji politycznej zachodzą szybko i poza nami, a przecież decyduje się o naszym życiu.
Rejestr ciąż to strach na wróble - mówi Antonina Lewandowska, konsultantka FEDERY. Fot. Julio César Velásquez Mejía z Pixabay / Canva
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej
  • Kiedy rejestr ciąż stał się faktem, na forach internetowych młode Polki pisały "nigdy nie zajdę w ciążę, to za duże ryzyko".
  • Prawo jest jednak wciąż po stronie kobiet, jak mówi Antonina Lewandowska, koordynatorka ds. rzecznictwa krajowego Fundacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny: to tylko kolejny straszak.
  • - Bądźmy czujni, ale nie wpadajmy w panikę - mówi ekspertka. - W razie czego macie nas, FEDERA wciąż działa - dodaje.

Poprosiłam Antoninę Lewandowską, koordynatorkę rzecznictwa krajowego z FEDERY Fundacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, aby wyjaśniła, czy po wprowadzeniu rejestru ciąż mamy się, czego obawiać.

Kiedy rozporządzenie o Rejestrze zostało podpisane, wszyscy trochę wpadliśmy w panikę. Jaka atmosfera panowała w Fundacji?

Wbrew pozorom bardzo spokojna. Rejestr nie był dla nas niespodzianką, mówiło się o nim przecież już wcześniej i było wiadomo, że to kwestia czasu. Projekt został zwolniony z konsultacji prawnej, dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że wchodzi w życie.

Jednak to, co jest bardzo istotne i o czym powinniśmy głośno mówić, to to, że nie zmienia się w żaden sposób ani prawo karne, ani dyrektywy medyczne. Rejestr jest dodatkową przeszkodą administracyjną, niczym więcej, absolutnie nie ma powodów do paniki. Byłyśmy na to przygotowane i kontynuujemy naszą pracę - pacjentki nie mają powodów do obaw, a w razie czego zawsze mogą na FEDERĘ liczyć.

Było słychać, że inni panikują?

Tak, ale panikowały głównie media, od kobiet nie było aż tak wielu zapytań. Temat rejestru ciąż pojawia się w naszych rozmowach z pacjentkami nie od wczoraj, a od momentu, kiedy po raz pierwszy trafił do opinii publicznej – słyszały o nim miesiące temu, już wtedy ten pomysł zasiał lęk. 

Wtedy kobiety zaczęły pytać, czy ich ciąża znajdzie się w rejestrze. Wówczas odpowiadałyśmy, że żadnego rejestru jeszcze nie ma, na tamtą chwilę to był tylko projekt i nic więcej. Dziś mówimy, że rejestr powstaje, ale nic to dla kobiet nie zmienia. Nie ma powodów do obaw.

Kobieta, która zajdzie w ciążę i przestanie w niej być, niezależnie od przyczyn, nie będzie ścigana?

Tak, bo do jej ścigania nie ma absolutnie żadnych podstaw. Osoba przerywająca w Polsce własną ciążę do 22. tygodnia nie ponosi odpowiedzialności karnej. To jest podstawowa zasada, o której musimy pamiętać. Dziesiątki tysięcy Polek rocznie decyduje się na aborcję w domu lub za granicą.

Obawy dotyczące rejestru uważam jednocześnie za uzasadnione i nieuzasadnione. Nieuzasadnione - bo prawo się nie zmienia. Rzeczywistość aborcyjna też – nadal możemy przerywać ciąże i nikomu nic do tego. Co najwyżej lekarz może zobaczyć w systemie, że ciąża była i jej nie ma.

Możliwe, że zapyta, co się z ciążą stało, ale co pacjentka odpowie, to już jest jej wola. Można przytaknąć, że faktycznie była i nie ma, albo powiedzieć wprost o aborcji. Może też powiedzieć, że doszło do poronienia – aborcja przeprowadzona tabletkami to tak naprawdę wywołanie poronienia, nie do odróżnienia od poronienia spontanicznego. Niezależnie od odpowiedzi pacjentki - w rozumieniu prawnym lekarz nic z tą wiedzą zrobić nie może.

Jednocześnie biorąc pod uwagę obecną sytuację polityczną i społeczną, oczywiście, że podskórnie kobiety się obawiają. Wiemy, że to tylko straszak, taki strach na wróble, ale tak głęboka ingerencja państwa w nasze ciała i decyzje jest przerażająca. Rozumiem to i jako działaczka, i jako kobieta, ale nieustająco podkreślam – nadal jesteśmy bezpieczne.

Kobiety obawiają się, że to kolejny krok w kierunku zaostrzenia prawa?

W polskim prawie odpowiedzialność prawną za przerwanie ciąży nie spada na kobietę. Do odpowiedzialności można pociągnąć kogoś, kto w uzyskaniu zabiegu pomaga - w prawie to jest tzw. pomocnictwo. Naprawdę ekstremalnie rzadko zdarza się, że kobiety po przerwaniu ciąży są wzywane na przesłuchanie, a jeśli już, to w charakterze świadkini, a nie oskarżonej. Ale podkreślmy - to są marginalne przypadki.

Mówimy bowiem o postępowaniu w sprawie obrotu lekami umożliwiającymi przerwanie ciąży. A te zwykle przychodzą z zagranicy. Więc sprawa najczęściej jest umarzana. Kobiety nikt nie pyta, co zrobiła, co najwyżej, skąd miała leki. 

Jeśli ktokolwiek w podobnej sytuacji potrzebuje wsparcia, w FEDERZE działa zespół prawny, który pomoże się do takich zeznań przygotować, wytłumaczy, jaka jest sytuacja. Nie ma powodów do obaw. To, co naprawdę mnie martwi, to fakt, że jeszcze bardziej ucierpi relacja pacjentka - ginekolog, a przecież ta - mówiąc eufemistycznie - od dawna kuleje. 

Tu nie da się leczyć bez zaufania.

Tak, a system narusza to zaufanie. Jeśli pacjentka w obawie o postępowanie prokuratorskie, to lekarz nie będzie wiedział, że powinien zlecić dodatkowe badania. A na przykład przy wielokrotnych spontanicznych poronieniach, one powinny być standardem i są kluczowe, żeby kobiecie pomóc. 

Tu właśnie, moim zdaniem, leży największy problem. Obawiam się, że wprowadzenie tego przepisu na wiele pacjentek podziała lękowo. Zresztą zarówno na kobiety, jak i lekarzy. Systematycznie niszczona przez prawo i rządzących relacja pacjentki z lekarzem w gabinecie jeszcze bardziej przez ten pomysł ucierpi.

Warto wspomnieć, że lekarz nie ma obowiązku zawiadamiania nikogo o tym, że pacjentka przerwała ciążę.

Lekarze muszą wiedzieć, jak prawo reguluje ich pracę, znać ustawę antyaborcyjną, wiedzieć, jakie dokumenty są potrzebne, kiedy kierują pacjentkę na zabieg. Rzeczywistość społeczna jest taka, że lekarze często prawa nie znają lub nie rozumieją. Nikt ich tego nie uczył, ale na szczęście i w tym jako FEDERA możemy pomóc – nasz zespół prawny oferuje darmowe szkolenia dla pracowników ochrony zdrowia.

Lekarze, szczególnie ginekolodzy, są dziś prześladowani, zastraszani, spotykają się z naciskami, mają poczucie, że ciągle patrzy im na ręce. Oczywiście, ze to wpływa na ich pracę i jest stresujące, przez co pogarsza się jakość opieki zdrowotnej. 

Dodajmy jeszcze, że już dziś ogólna atmosfera jest taka, że pacjentki już teraz boją się chodzić na badania prenatalne. A to ogromne ryzyko z perspektywy zdrowia pacjentki – bo co, jeśli przez brak USG nie dowie się na czas na przykład o ciąży pozamacicznej? Pęknięcie jajowodu to stan zagrożenia życia, któremu da się zapobiec! Ale trzeba o tej sytuacji wiedzieć odpowiednio wcześnie.

Rejestr ciąż jest kolejnym polityczno-administracyjnym wymysłem, który fatalnie wpłynie na jakość opieki reprodukcyjnej w Polsce.

W naszym kraju dzietność dramatycznie spada, a wszelkie działania mające ten niż demograficzny zatrzymać, przynoszą chyba odwrotne skutki od zamierzonych?

Oczywiście, że tak. Od lat obserwujemy w statystykach, jak Polska się wyludnia i to postępuje w zastraszającym tempie, śledzę te badania na bieżąco. Warto zwrócić uwagę, że europejskie kraje, które gwarantują dostęp do in vitro, antykoncepcji, aborcji, opieki prenatalnej, żłobków i przedszkoli mają zdecydowanie wyższe poziomy dzietności niż Polska. I nic dziwnego – rodzicielstwo jest tam decyzją, a nie przymusem.

Tam, gdzie prawo antyaborcyjne jest najbardziej restrykcyjne, poziom dzietności jest niski, bo kobiety zwyczajnie boją się zachodzić w ciążę. Nikogo nie powinno dziwić, że dzieci rodzi się mniej, to oczywiste, że w obecnych realiach w Polsce, że ta tendencja będzie się utrzymywać.

Polskie prawo jest dość restrykcyjne, ale wcale nie przez rejestr ciąż?

Tak jak mówiłam – rejestr na chwilę obecną niczego nie zmienia, nie ponosimy odpowiedzialności karnej za utraconą czy przerwaną ciążę. Słyszałam już, że mamy w Polsce drugą Gwatemalę - nie, nie mamy. U nas do kobiety po poronieniu nie jest wzywany prokurator, nikt jej nie przesłuchuje, nawet jeśli zdecyduje się przerwać własną ciążę.

Polki wciąż mogą decydować o sobie, czy chcą być matkami w tym momencie własnego życia, czy nie. Żadna z nas nie ryzykuje więzieniem czy byciem przedmiotem dochodzenia. To się nie zmienia.

Czytaj także: https://mamadu.pl/157175,ratowanie-zycia-pacjentki-moze-kosztowac-ich-wlasne-wiedza-ale-nie-pomoga