logo
Gorączka zawsze niepokoi rodziców Fot. 123rf.com
Reklama.

"Gdy ma się w domu niespełna dwulatka i sam idzie do łóżeczka, człowiek skacze z radości. WOW, wzięła smoka, wskoczyła do wyrka, nakryła się kołdra i sama poszła spać o godz. 21.00. Szok! Jaka duża, dojrzałą i mądra - nie możemy się nadziwić i nachwalić naszego (do tej pory) niezwykle upartego dziecka. Jednak nasza radość nie trwa długo. Kilka godzin później budzi nas płacz. Jest rozpalona...

Pewnie już wcześniej źle się czuła i położyła się spać... czuję wyrzuty sumienia, że nie dotknęła czoła, na pewno bym wiedziała wcześniej. To pierwsza jej gorączka, ale nie nasza. Mamy starszą córkę, przerabialiśmy to już nie raz. Damy radę, choć czuję niepokój, jest taka malutka. Widzę te mętne oczy. Mierzę jednym termometrem, a potem dla pewności drugim, ale czuję pod ręką jak bardzo pali każdy kawałek jej ciałka. 40 st. Chce się przytulać. Wiem, że tego potrzebuje, ale z drugiej strony, wiem, że tak jej nie pomogę się schłodzić. Trochę ją bujam, żeby się wyciszyła, mąż szykuje leki.

Podaję paracetamol, kładę się obok i głaszczę po głowie i plecach... oby zadziałał... nie działa... wdech... wydech... daję ibuprofen i widzę, że szału nie ma, temperatura choć drgnęła, to małe ciało nadal jest totalnie rozpalone... próbujemy z okładami, ale mała walczy z ręcznikiem... Mąż rozważa pogotowie... dobra, to może jeszcze najpierw wanna?

Zarówno jedna, jak i druga córka kochają kąpiele. Kiedyś lekarz mi powiedział, że najważniejsze, by zbijać wszelkimi sposobami temperaturę. Najprościej całe ciało chłodzić w wannie. Jest środek nocy, ale przypominam sobie, że temperatura wody musi być taka jak ciało dziecka, by nie wywołać szoku. Sprawdzało się to przy starszej, więc próbujemy.

Mała jest półprzytomna, ale nie wiem, czy z gorączki, czy ze zmęczenia, w końcu jest środek nocy. Kiwa głową, że chce się wykąpać, ale spojrzenie ma mętne. Widać, że boli ją głową i ciężko jej utrzymać otwarte oczy, w końcu jest środek nocy. Woda ma jak ona ok. 40 stopni, więc zaczynam ją powoli schładzać. Polewamy też plecki i głowę. Jest niezadowolona, ale ja chcę za wszelką cenę ściągnąć żar z rozpalonego ciałka. Modlę się, by za moment termometr pokazał choć o stopień niższą temperaturę.

Nie jest mi do śmiechu, ale uśmiecham się i wygłupiam, by w zabawie polać konewką głowę "o pada deszczyk." Wmówić jej, jaka to świetna zabawa kąpać się w środku nocy, by tylko się nie rozpłakała. Płacz przecież też podnosi temperaturę... nie potrzebujemy nerwów... nie potrzebujemy płaczu...

Uff, drgnęło, mało, ale jednak uspokajam się. Staram się nie panikować i myśleć logicznie, przecież wiem, że temperatura nie może spaść zbyt dużo... normalna temperatura też nie byłaby dobrym objawem.

Po dłuższym czasie jest 37,5. Jestem spokojniejsza, widzę, że mała czuje się lepiej, normalnie się bawi. Nawet ma ochotę na późną kolację, a może wczesne śniadanie, bo zaczyna świtać. Najedzona i uśmiechnięta w końcu pada i śpi przez kolejne 6 godzin. Ale ja nie śpię, drzemię i sprawdzam co chwilę, czy nie jest za ciepła.

Wstaje uśmiechnięta z lekkim 37. Bawi się normalnie, czyżby po kryzysie? Czuję ulgę, ale i niepokój, wiem, jak bywa z gorączką... po godzinie mała zaczyna się pokładać. Cholera... 39,5 i rośnie... chce mi się płakać. Zaczynamy od nowa: paracetamol... nie działa.... ibuprofen... nie działa... wanna... działa...uff.

Dzwonię kontrolnie do lekarza. Pyta o objawy. Gdy starsza córka podrosła na tyle, by komunikować, jak się czuje, poczułam ulgę. Z maluchem jest trudno, bo mamy tylko te objawy, które uda nam się zaobserwować, nic poza tym. Mówię, że tylko gorączka, bo co mam powiedzieć? Kataru nie ma, kaszlu nie ma... tyle. Każe kontynuować to, co robimy i stawić się do lekarza po 3 dniach: jak wysypie albo nie przejdzie, ewentualnie szpital, jak nie będziemy sobie radzić. Więc walczymy sami. Zmęczeni, niewyspani i zestresowani przez kolejne 3 dni.

Gorączka przeszła... Pojawiła się wysypka na nogach... trzydniówka? Bostonka? Ospa? COVID? Alergia od syropu na gorączkę, a może coś jeszcze innego? Lekarz wzrusza ramionami, dla niego to taka nikła ta wysypka, jakby w sumie jej nie było. Czuję się olana, jakbym mu zawracała głowę czymś, na co już nic nie może poradzić. Pyta, czy dziecko miało kontakt z kimś chorym...

Nie wiem, czy miała kontakt z kimś chorym. Nie chodzi do żłobka, ale chodzi na plac zabaw, gdzie bawi się z dziećmi, ma starszą siostrę, która ostatnio miała ból gardła... i była u babci, która dzień później dostała kataru. Z nikim ewidentnie obłożnie chorym kontaktu nie miała, ale przecież wiem i ja wiem, i lekarz też, że mogła mieć kontakt z wirusami, zanim pojawiły się objawy...

"Pewnie jakiś wirus" - mówi lekarz. - "Jakby miała kontakt z kimś chorym, to byśmy wiedzieli co, a tak, pewnie trzydniówka jakaś. Mam alergię na diagnozę "jakaś." Pomocy w gorące zero, potem tez znikoma informacja, a ja tylko mam nadzieję, że nic innego tej przychodni nie przywlekłam...

A potem dowiaduję się od znajomych, że u ich dzieci, ale też dzieci ich przyjaciół, także ostatnio takie choróbska. Wieczorem miga na facebooku dyskusja, w której mamy piszą, że to jakaś plaga - wszystkie opisują te same symptomy. Wysoka gorączka, trudna do zbicia, żadnych innych objawów. Jedna mama trafiła ze swoim trzylatkiem nawet do szpitala, bo za nic nie dało się zbić ponad 40-stopniowej gorączki. Zrobiono mu testy na grypę, paciorkowca, COVID-19 - wszystkie negatywne. CRP niskie. "Pewnie trzydniówka, trzeba czekać na wysypkę" - zawyrokował tamtejszy lekarz. Czyli standard... Czekać i mieć nadzieję, że to właśnie to."

Czytaj także: