Dziecko mojej przyjaciółki to mały demon. Pewnego dnia pęknę i powiem jej to wprost
List czytelniczki
09 marca 2021, 16:32·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 09 marca 2021, 16:32
Przychodzę do przyjaciółki, której nie widziałam od miesięcy. Siadamy przy stole, łapię za filiżankę ciepłej kawy i już mam powiedzieć magiczne "no to opowiadaj", gdy w pokoju z piskiem zjawia się jej 5-latek. Stos zabawek rozwala na stole, co drugie nasze zdanie przerywa hasłem "zobacz, zobacz!", a na najmniejsze słowo sprzeciwu zaczyna ryczeć jak syrena alarmowa na cały dom. Wreszcie nie wytrzymam – i powiem mojej przyjaciółce, że jej dziecko to terroryzujący potworek.
Reklama.
Napisała do nas czytelniczka, która nie znosi dziecka swojej przyjaciółki.
Trudno zachować przyjaźń, gdy z dziecka przyjaciółki wyłania się mały terrorysta.
Kobieta pisze, że wreszcie nie wytrzyma i powie matce wprost, że jej dziecko jest małym potworem.
Dziecko mojej przyjaciółki to terrorysta
Nie jest tak, że nie lubię dzieci. Nie mam własnych i faktycznie nie zachwycam się każdym bobasem napotkanym na ulicy, ale nie jestem tą złą ciotką, która za plecami rodziców pokazuje język ich dzieciom.
Mimo tego nie jestem już w stanie wytrzymać z synkiem mojej przyjaciółki i mam wrażenie, że to potworek, który z premedytacją robi wszystko tak, bym jak najrzadziej spotykała się z jego mamą.
Nazwijmy go Wojtuś. Chociaż patrząc na jego zachowanie to idealnie pasuje do niego Piotruś (Wolański z Kogla-mogla) albo Damian (Thorn z horroru "Omen", bo dzieciak zachowuje się czasem jak opętany).
Wojtuś ma pięć latek, ale wygląda na więcej, bo swoich rówieśników przerasta. Od małego mega absorbujący, mam wrażenie, że nie płacze, ale wszystko wymusza jazgotem. Krzyczy dopóki ma powietrze w płucach.
Mam wrażenie, że to dziecko jest po prostu takie z natury. Nawet gdy nic się nie dzieje, po jego oczach widać złość, pogardę, niezadowolenie. Jest codziennie marudzący, mimo że mama podkłada mu pod nos wszystko, zanim zdąży pisknąć, byleby tylko nie wył.
Co ciekawe, muszę słuchać masy pochwał na jego temat. Wojtuś jest taki mądry, bo ostatnio ułożył puzzle, opowiedział, co się działo w przedszkolu, zrobił kawał babci. Niewiarygodne – dziecko rozwijające się jak każde inne normalne dziecko, tylko wredne do szpiku kości. No po prostu mały Einstein.
Nie chcę wiedzieć, jak zachowuje się, gdy zostaje z mamą sam, ale wystarczy mi to, jakie cyrki dzieją się, gdy ja przychodzę.
Chociaż dobrze mnie zna, nigdy nie powie "dzień dobry" albo chociaż "cześć ciociu". Zawsze to ja przychodzę i głośno się z nim witam. On patrzy na mnie spode łba albo udaje zawstydzonego. Koleżanka zwraca mu uwagę, ale on już jej nie słucha, bo ucieka.
Jego ulubiony moment zaczyna się, gdy siadamy przy stole. Chociaż właśnie ma włączoną bajkę, przybiega do nas z całym naręczem zabawek, które rozwala na kawie i ciastkach, i zaczyna się terror.
Dziecko do dorosłych mówi na "ty"?
Przed chwilą nie umiał odtworzyć buzi, żeby się ze mną przywitać. Teraz każe mi oglądać wszystkie swoje zabawki. Nie może wytrzymać pięciu minut naszej rozmowy i przekrzykuje nas, by zacząć swoje historie od słów "słuchaj mnie!".
Czy na tym polega nowoczesne wychowanie? Gdy ja byłam mała, rozumiałam, że gdy dorośli rozmawiają, nie przerywa im się i czeka grzecznie, aż będzie można o coś zapytać. I do głowy by mi nie przyszło do znajomych rodziców powiedzieć "ej ty". Do dorosłych mówiło się "Pani" albo "Ciociu". Nie jak do kolegi z przedszkola.
Dzisiaj, jak widać, to nie obowiązuje, a przynajmniej w głowie Wojtusia jest to nie do osiągnięcia. Mama na takie zachowanie nie reaguje, zachowuje się niczym nieśmiała dziewczynka, która próbuje przekrzyczeć dorosłego i wydukać coś w stylu "Wojtusiu, potem się pobawimy".
Ale Wojtuś ma to gdzieś, do niego trzeba ostro, ale tego mama nie potrafi. A Wojtuś rośnie na małego terrorystę, o czym kiedyś, gdy czara goryczy się przeleje, powiem mojej przyjaciółce wprost.
Gdy był młodszy potrafił kopnąć mnie w nogę bez powodu albo pociągnąć za włosy. Teraz próbuje szarpać mnie za rękę, gdy nie zwracam na niego uwagi.
Wreszcie nie wytrzymałam i powiedziałam mu, że ciocia takich zachowań sobie nie życzy – że on jest mały, my dorośli, i powinien zapytać mnie o coś, poprosić. Że mnie to boli i następnym razem ciocia też może go ścisnąć za rękę.
5-latek to nie partner
No i rozpętało się piekło. Wojtuś zrobił wielkie oczy i może by coś do niego wreszcie dotarło. Ale mama zdążyła przy nim zburzyć cały mój autorytet, pouczając mnie, że do dzieci tak się nie mówi – że nie mogę go straszyć ani grozić, że mu oddam, że to trzeba na spokojnie z szacunkiem do dziecka jak do partnera.
Jakiego partnera? 5-latek ma być partnerem dorosłej osoby? Rozumiem, że dzisiaj trzeba zdziecinnieć, żeby się z własnym dzieckiem dogadać i to metodą kompromisu, bo wydanie polecenia jest zbyt okrutne?!
Wojtuś więc zadowolony dalej szarpie zapewne i mamę, i tatę, i kolegów, i ciocie z przedszkola. Chociaż może taty właśnie nie. Czasem mam wrażenie, że tak nie znoszę tego dziecka, bo przypomina mi swojego tatę, z którym mam na pieńku.
Terrorem i manipulacją wymusza wszystko na mojej przyjaciółce, jego zdanie jest najważniejsze, nie można mu zwrócić uwagi i brakuje mu szacunku do kobiet.
Dlatego wreszcie nie wytrzymam i powiem mojej przyjaciółce, że jej dziecko jest małym potworkiem. I mam gdzieś to, że słów "niegrzeczny" i "nieposłuszny" nie można według nowoczesnej pedagogiki używać w stosunku do dzieci. On taki po prostu jest.
A z małych niegrzecznych chłopców, którym mama nie umie powiedzieć "nie", wyrastają faceci, którym wydaje się, że każda kobieta stworzona jest do tego, żeby podkładać im wszystko pod nos. I o takich powiedzielibyśmy niegrzeczny, racja?