Znacie zjawisko mom-shamingu? To zawstydzanie kogoś ze względu na to, że jest mamą (np. że karmi w miejscu publicznym). Chyba każdy zgodzi się ze stwierdzeniem, że kobieta nie powinna być dyskryminowana jedynie dlatego, że ma pod swoją pieczą własne dzieci. Ale to działa także w drugą stronę. Matki nie powinny zasłaniać się macierzyństwem jak tarczą. A niestety często tak się dzieje...
Niektóre matki dyskredytują bezdzietne kobiety, tylko dlatego, że nie doświadczyły macierzyństwa.
Ich jedynym argumentem na wszystko jest: "Zobaczysz, jak będziesz miała dziecko".
Czy tylko matki mają prawo mieć problemy? Czy problemy matek są większe i ważniejsze niż problemy ludzi bezdzietnych?
Tylko matki mogą mieć problemy?
Bezdzietne kobiety padają ofiar "prawdziwych matek", które każde swoje niepowodzenie, trudy i nieudane plany niejako zwalają na dzieci. Znacie taką osobę, która tłumaczy wam, że gdyby nie miała dzieci, to zrobiłaby tyle wspaniałych rzeczy i miała na wszystko czas?
A bezdzietne, młode kobiety nie mają prawa wypowiadać się na temat karmienia, rodzaju zabaw oraz trudów życia, tylko dlatego, że nie urodziłyśmy dziecka. O takich osobach słyszałam wielokrotnie. Miałam nieprzyjemność spotkać je także w swoim życiu.
Znajoma opowiadała o swojej koleżance, która każdy jej problem kwitowała stwierdzeniem: "Zobaczysz, ciężko to dopiero będzie, kiedy urodzisz dziecko".
Chociaż nikt nie neguje tego, że macierzyństwo jest naprawdę trudną pracą na kilka etatów, to nie powinniśmy lekceważyć czyichś problemów, sprowadzając je jedynie do tego, że jeszcze nadejdą dla nas trudne czasy macierzyństwach, w których to – jak głosi przekazywana z pokolenia na pokolenie opowieść – nie będziemy miały czasu napić się ciepłej kawy i poleniuchować.
Tak. Macierzyństwo naprawdę wymaga od nas poświęcenia, ale czy to powód, by dyskryminować trudności innych, tylko dlatego, że nie mają dzieci? Nie wydaje mi się.
Dziecko jako argument na wszystko
Niektóre matki bardzo lubią zasłaniać się swoim dzieckiem. Wcześniejsze wyjście z pracy, bo trzeba odebrać dziecko ze szkoły. Niewykonywanie swoich obowiązków, bo byliśmy na wywiadówce u dziecka. Ta lista może być naprawdę długa. Dziecko zawsze może stać się idealną wymówką.
I zawsze będzie lepszą wymówką niż "zachorował mój pies", "mam dziś wizytę u terapeuty, której bardzo potrzebuję" czy "źle się czuję". Oczywiście mam na myśli sytuacje, w których kobiety notoryczne zawalają swoje obowiązki, a każdy ich argument to: "bo dziecko...".
Faktem jest, że tylko rodzic wie, jak trudno czasem organizacyjnie dograć grafik swój i dziecka. Ile energii trzeba włożyć, by wykrzesać z siebie empatię wobec małej istoty, gdy jesteśmy poirytowani do granic. Jednak to nie oznacza, że rodzicielski ból jest "lepszy" niż ból kogokolwiek innego.
Starsza mama, która potrzebuje pomocy, chory pies, kłopoty finansowe... Według niektórych to wszystko nic w porównaniu z dzieckiem. Bo dziecko to DZIECKO. Reszta to tylko reszta...
W ten sposób nie tylko tworzymy mit matki-egoistki, szkodzimy same sobie. Kto by chciał mieć w pracy osobę, która każde zdanie będzie zaczynała od "bo moje dziecko..."? Albo przyjaciółkę, która lekceważy nasze problemy i opowiada jedynie o trudach związanych z jej macierzyństwem?
Posiadanie dziecka nie sprawia, że przestajemy być ludźmi rozumnymi i empatycznymi. Nie czyni z nas ludzi ważniejszych od innych. Nikt nikogo nie ma prawa traktować z góry.
Może więc, zamiast tworzyć sztuczne podziały i mit matki cierpiętnicy, warto spojrzeć na bezdzietną kobietę z wyrozumiałością. My też mamy swoje problemy i trudne dni. Miło, by było, gdybyś non stop nie słyszały komentarzy: "Kiedy będziesz miała dziecko, to dopiero będą kłopoty".