18-latek może pójść do więzienia za przestępstwo, zadłużyć się w banku, wejść do klubu nocnego czy zawrzeć związek małżeński, ale oceny w szkole wciąż kontroluje mama. Uczniom nie jest to na rękę. "Po osiemnastce, rodzice nie powinni mieć już nic do gadania".
Stowarzyszenie Umarłych Statutów skierowało do szefa MEN Przemysława Czarnka ws. niekonstytucyjności przepisów ustawy o systemie oświaty. Konkretnie chodzi o jawność ocen dla ucznia i rodzica.
Teoretycznie z dniem uzyskania pełnoletności 18-latek nabywa pełną zdolność do czynności prawnych i wówczas przestaje go obejmować władza rodzicielska. Jest sądzony, jak dorosły i w związku z tym przysługuje mu szereg praw i obowiązków. Niemniej jest jedna kwestia, która wykracza poza jego wyłączność — wgląd do danych edukacyjnych.
W ustawie o systemie oświaty w Art. 44e czytamy "Oceny są jawne dla ucznia i jego rodziców" oraz "Sprawdzone i ocenione pisemne prace ucznia są udostępniane uczniowi i jego rodzicom". Co więcej, na wniosek rodzica do jego wglądu może być również udostępniona dokumentacja dotycząca egzaminu klasyfikacyjnego czy poprawkowego.
— Jeżeli od 18. roku życia możemy wziąć ślub, kredyt, pójść do klubu nocnego, dopuścić się przestępstwa i ponieść konsekwencje prawne, to dlaczego wciąż narzuca się kontrolę rodziców nad ocenami 18-latków w szkole? Co więcej, dorośli uczniowie muszą się tłumaczyć z tego, jakie oceny otrzymują — mówi w rozmowie z Mamadu założyciel Szkoły Minimalnej Marcin Stiburski.
"Rodzice nie mają nic do gadania"
Jak się okazuje, nawet sami dyrektorzy zapominają o tym, że 18-latkowie będący uczniami szkół średnich są już dorosłymi. — Zdarza się, że konstruują oni statuty, które naruszają prawa uczniów, gdyż wprowadzają różnorakie restrykcje związane z ocenami czy nieobecnościami — komentuje Stiburski. Sami uczniowie też zaznaczają, że nie jest im to na rękę.
— Pełnoletni uczeń jest osobą w pełni samodzielną i ma przecież prawo np. do prywatności, które pozwala na to, by inne osoby nie poznawały jego ocen. To naruszenie naszego prawa do prywatności i tego, że nie jesteśmy już pod władzą rodziców — mówi Mikołaj Wolanin z Fundacji na Rzecz Praw Ucznia.
Przepisy wyraźnie wskazują, że nawet pełnoletni uczeń nie ma prawa do prywatności wyników edukacyjnych. Z chwilą osiągnięcia przez ucznia pełnoletności, dostęp do Librusa dla rodzica nie wygasa, a powiadomienia mailowe i alerty SMS-owe z ocenami nadal przychodzą.
Oczywiście dla wielu rodziców jest to na rękę. Oceny dla wielu świadczą o tym, że dziecko się uczy oraz że nauczyciele pracują. Cyfra wciąż dla wielu jest wymierną informacją o stanie wiedzy ucznia.
Marcin Stiburski zrobił eksperyment, który pokazuje, jak działa librusowa kontrola rodzicielska i jak wpływa na relację rodzic-dziecko. Ochotnikowi postawił jedynkę z fizyki i wpisał ją do systemu. Uczeń po chwili dostał wiadomość od zszokowanej mamy. Gdy jedynka zniknęła, mama już się nie odezwała.
– To pokazuje, że rodzice i uczniowie są jak brokerzy na giełdzie. Cały czas pilnują wskaźników. (...) Rodzice cały czas są w gotowości, by zareagować. To jak powiadomienia z mediów społecznościowych – angażują, wciągają, roztrajają i rozpraszają. Odwracają uwagę od tego, co ważne – edukacji, a skupiają uwagę na wyniku. Media społecznościowe sprawiają, że odwracamy uwagę od tego, co ważne w życiu na co dzień, a fokusujemy się na wirtualnej rzeczywistości i to, co w niej widzimy, wpływa na nasz światopogląd. To ten sam mechanizm – wyjaśnił Stiburski w rozmowie z MamaDu.
Świadomość, że ocena ocenie nierówna i że powiadomienia z Librusa wręcz prześladują rodziców na szczęście też mówi się coraz więcej. — Moja córka jest dopiero w pierwszej klasie, nie dostaje jeszcze ocen, a ja już mam szczerze dość — mówi Alicja, mama 7-letniej Zosi.
— Dostaję dziesiątki powiadomień o wydarzeniach szkolnych, planach na najbliższe zajęcia i pracach domowych. Czuję się angażowana bardziej niż przez własnego szefa. Kiedy Zosia zacznie dostawać oceny, chyba odinstaluję tę aplikację... — żali się Alicja.
Niemniej dorośli uczniowie oczekiwaliby, że rodzice sami mogliby przestać ich kontrolować.
— Skoro po osiemnastce prawo pozwala nam na różne rzeczy i nakłada pewne obowiązki i w końcu stajemy się wolni, to tym bardziej w kwestii szkoły rodzice nie powinni mieć nic do gadania — dodaje Dagmara uczennica jednego z dolnośląskich techników.
Inflacja dorastania i bamboccioni
Co więcej, obowiązek szkolny trwa do momentu uzyskania przez ucznia pełnoletności. Odwlekanie przez opiekunów wzięcia odpowiedzialności za swoje życie przez młodych dorosłych może mieć niekorzystne konsekwencje.
— Takie podejście jest wynikiem tzw. inflacji dorastania. Chcemy przedłużyć dziecku okres młodości. Zapominamy, że jednak ten człowiek jest już dorosły. Musi być odpowiedzialny sam za siebie. Później jesteśmy zdziwieni, że mamy problem z 30-latkami na garnuszku u mamy i taty — komentuje Stiburski.
Zmiana przepisów ustawy o systemie oświaty jest konieczna, by oddać 18-latkom prywatność i przysługujące im prawa. Razem z tym powinien zmienić się również cały elektroniczny "system inwigilacji" uczniów, którzy, zanim sami dowiedzą się, że otrzymali konkretną ocenę, wcześniej wie o tym ich rodzic.
To również bodziec, by nie iść w ślad za Włochami, które zalała fala tzw. bamboccioni, czyli dorosłych mieszkających z rodzicami, którzy nie mogą się odciąć od finansowej pępowiny mamy i taty.