Niektóre przyszłe mamy boją się rodzić w domu, inne o tym marzą, a jeszcze inne po prostu nie mają wyjścia. Przed takim wyzwaniem los postawił panią Karolinę i jej męża Macieja. Mieszkaniec Dobrogościc (woj. kujawsko-pomorskie) przyjął poród swojej żony w domowej łazience.
Pani Karolina w rozmowie z MamaDu.pl żartuje, że ten spontaniczny poród domowy sama sobie wywróżyła. – Tydzień przed porodem, będąc na zakupach, spotkałam kolegę, który mówił, że jego kuzyn odebrał poród swojej żony w domu, bo karetka nie zdążyła przyjechać. Zaczęłam się śmiać i powiedziałam, że sama najchętniej urodziłabym we własnej łazience.
Stało się dokładnie tak, jak powiedziała, chociaż absolutnie tego nie planowała. Drugi syn państwa Kokoszko miał przyjść na świat 25 kwietnia. Dwa dni przed planowanym terminem porodu pani Karolina zgłosiła się do szpitala na rutynowe badanie KTG. To nie wykazało żadnych skurczów, kobietę odesłano do domu. Następnego dnia rano pan Maciej jak zwykle pojechał do pracy, Karolina została sama z 2-letnim synkiem Filipem.
– Niestety bóle się nasilały, więc zadzwoniłam po moich rodziców. 10 minut później byli już u nas w domu. Mój tato wziął Filipa na spacer, mama została ze mną. Chciałam się przygotować do szpitala, poszłam pod prysznic i miałam nadzieję, że ulżę sobie w ten sposób w bólach – opowiada pani Karolina. Gdy brała prysznic, do domu wrócił jej mąż. Nie zdążył nawet zjeść obiadu przed planowanym wyjazdem do szpitala, bo ostatecznie żadnego wyjazdu nie było, a cały poród odbył się w domowej łazience.
Pępowina zawiązana sznurkiem
– Prysznic był raczej letni, nie była to gorąca kąpiel. Kiedy już spod niego wyszłam, owinięta ręcznikiem czekałam aż wyschnę, bo nie miałam już siły się wytrzeć. Ubrać też się już nie zdążyłam. Skurcz był tak silny, że usiadłam na podłodze – relacjonuje pani Karolina. Jej mama natychmiast poprosiła zięcia, żeby zadzwonił po pogotowie. Chwilę po tym, jak się rozłączył, Karolinie odeszły wody.
Pan Maciej ponownie wybrał numer alarmowy, chciał, żeby karetka się pospieszyła. Dyspozytorka pogotowia przeczuwając, że ratownicy nie zdążą dojechać na miejsce na czas, powiedziała, że... sam będzie musiał przyjąć poród. – Zapytała męża o kolor wód płodowych, na szczęście były czyste i klarowne. Dyspozytorka powiedziała, że Maciej musi dotknąć krocza i sprawdzić, czy czuje coś twardego. Powiedziała, że jest to główka i dziecko zaraz będzie na świecie – opisuje pani Karolina w rozmowie z MamaDu.pl.
Kobieta leżała na podłodze w łazience, mama podtrzymywała jej głowę, a mąż słuchał rad dyspozytorki i przygotowywał się do przyjęcia porodu. – Kazała mężowi podtrzymać główkę, żeby dziecko nie upadło na podłogę. Kiedy to usłyszałam, stwierdziłam, że nie ma czasu na zastanawianie się i czekanie na karetkę, i zaczęłam przeć – mówi dzielna mama. Podkreśla, że sam poród odbył się "w tempie błyskawicy" i trwał zaledwie kilka minut.
Gdy pogotowie przyjechało na miejsce, Aleksander był już na świecie. – Mąż się popłakał, kiedy trzymał małego na rękach. Dyspozytorka spytała czy dziecko oddycha, wtedy Olek zapłakał, kazała położyć dziecko na moim brzuchu. Potem kazała mężowi poszukać sznurka, którym mógłby zawiązać pępowinę. Nie mogło to być nic ostrego, żeby jej nie przeciąć. W ten sposób pozbyłam się tasiemek, które mocują poduszkę do krzesła – śmieje się Karolina.
"Ufam mężowi bezgraniczne"
Pan Maciej jest żołnierzem w I Brygadzie Logistycznej w Bydgoszczy i strażakiem ochotnikiem w OSP w Nowej Wsi Wielkiej, dlatego kryzysowe sytuacje nie są mu straszne. – Mąż był bardzo opanowany, szczerze mówiąc sama byłam w szoku, że jest taki spokojny. Maciej spotkał się też z panią, która pomagała nam "rodzić" i sama powiedziała, że przeklnął tylko raz – opowiada młoda mama i przyznaje, że jest z męża bardzo dumna.
Pan Maciej z kolei twierdzi, że ten wyjątkowy domowy poród to dla niego rekompensata za poród pierwszego syna, w którym nie mógł do końca uczestniczyć. – Starszy syn urodził się po terminie, był wywoływany balonikiem. Mąż był przy porodzie, ale w kulminacyjnym momencie został wyproszony z sali, ponieważ tętno Filipa zaczęło spadać i zdecydowano o zastasowaniu kleszczy. Synek był dwukrotnie owinięty pępowiną – opowiada mama chłopców.
Pani Karolina zapewnia też, że nie przeraziło jej spóźnienie karetki i wizja porodu w domu. – Ufam mojemu mężowi bezgranicznie, nie czułam strachu, nie myślałam o tym, że coś może pójść nie tak. Jesteśmy ze sobą bardzo blisko i wydaje nam się, że ta sytuacja jeszcze bardziej scementowała nasz związek – podkreśla.
Choć wiele kobiet marzy o domowym porodzie, to pani Karolina, która przeszła taki nieplanowany poród, podkreśla, że sama nigdy by się na to nie zdobyła. – Nie przewiduję kolejnej ciąży, ale mimo wszystko wybrałabym poród w szpitalu. Tak jak każda ciąża i każde dziecko jest inne, tak samo każdy poród jest inny. Teraz emocje już opadły, pozostaje się cieszyć, że wszystko potoczyło się bez komplikacji. Nasze rodziny również się cieszą i mówią o niepowtarzalności naszego synka.
Aleksander przyszedł na świat 24 kwietnia, ważył 4,05 kg i dostał 10 punktów w skali Apgar. Szczęśliwi młodzi rodzice cały czas odbierają gratulacje od bliższych i dalszych znajomych. Ich wyjątkowa historia jest potwierdzeniem tego, jak pięknym i niezwykłym przeżyciem jest przyjście na świat dziecka.
– Chciałabym życzyć wszystkim przyszłym mamom, żeby ich mężowie i partnerzy byli z nimi mimo wszystko, żeby byli wsparciem takim, jakim jest dla mnie mój Maciej. I oczywiście tak szybkich porodów – mówi pani Karolina.