Czy owiany legendą brak odporności rodziców na wirusy przyniesione z przedszkola może mieć w sobie ziarenko prawdy? Gorliwie przytakną ci, u których wirusy kataru u dziecka wyhodowały zapalenie ucha albo anginę. Sprawdzamy zatem, dlaczego rodzice chorują bardziej.
Reklama.
Reklama.
Uczciwie powiem, że mnie "lekkie przeziębienie" moich dzieci trzyma drugi tydzień. Na początku roku mieliśmy w domu złotą serię - zapalenie gardła, rotawirus, COVID-19. Zgadnijcie, kto z naszej 5-osobowej rodziny cierpiał najbardziej? Tak, mój mąż (a przynajmniej tak deklarował w wersji werbalnej), ja oraz nasza niania. Dzieciaki chorowały na tę mieszankę może z tydzień, ale my mieliśmy dobry miesiąc wyjęty z życia.
Tym samym po raz kolejny dołączyliśmy do grupy rodziców, których wirusy przyniesione z przedszkola zmiotły z planszy. Dlaczego tak się dzieje i czemu mieszanka drobnoustrojów, na które dzieci uodporniają się w kilka dni, powoduje poważne zniszczenia w organizmach ich rodziców? Czy dorośli mają słabszą odporność od maluchów?
Dorośli chorują bardziej?
Szybka odpowiedź: tak. Dłuższa: chorują inaczej. Najdłuższa: mimo lat przystosowywania się do wirusów i budowania odporności, na część z nich nigdy nie nabierzemy odporności, a przewlekły stres i niedobór składników odżywczych w diecie sprawia, że dorosły organizm radzi sobie gorzej z przeziębieniem.
W dodatku wszyscy bylibyśmy szczęściarzami, gdyby wirusy i bakterie przynoszone przez dzieci były tymi samymi, z którymi spotykaliśmy się w naszych latach szkolnych. Niestety, jak na przykładzie świeżutkiego koronawirusa widać, co miesiąc, to kolejny wariant. A wyobraź sobie, że każdy przedszkolak przynosi z domu swój własny zestaw chorobowy.
A teraz trzymajcie się krzeseł. W październiku 2020 roku, gdy pandemia koronawirusa pozwoliła na ponowne otwarcie szkół w Hongkongu, zauważono gwałtowny wzrost zachorowań i przeziębień. Mimo tego, że w szkole panował rygor sanitarny, uczniowie zachowywali dystans, nie mieli zajęć w przepełnionych klasach, a każdy z nich uczestniczył w lekcjach w maseczce. Co zatem poszło nie tak?
Otóż okazuje się, że rinowirusów, czyli wirusów przeziębienia, nie jest w stanie zatrzymać żadna tam maseczka. Rinowirusy są odporne na próby pozbycia się ich, ponieważ mają silną otoczkę zewnętrzną, więc mogą dłużej przebywać na powierzchniach i dłoniach. Ergo - przeziębień nie da się uniknąć.
Druga sprawa - przegląd czasu trwania objawów infekcji dróg oddechowych u dzieci potrafi przytłoczyć. Według niego ustąpienie ostrego kaszlu zajęło u dzieci średnio 25 dni, przeziębienia 15 dni, a innych nieswoistych zakażeń dróg oddechowych - 16 dni.
Jest więc czas, przestrzeń i ślad wirusowy, który przez kilka dni może skutecznie znajdować drogę do dorosłego organizmu. W dodatku wirusy nie siedzą bezczynnie, tylko mutują, a nasze dzieci już zdobyły na nie częściową odporność, więc ich nie ruszają. Za to dorośli, którzy nie zawsze pamiętali, aby umyć ręce po wycieraniu dziecku nosa, są czystym polem do popisu dla choroby.
Dorośli, wbrew temu, co wmawiają dzieciom, rzadko dbają o właściwą dietę, suplementację witaminki D3 i wysypianie się, aby mieć pełno siły do zabawy. Więcej w ich życiu stresu, niewłaściwych przekąsek i wybiegania do śmietnika z workiem w laczkach i bez czapki. I tak, choroby wywołują wirusy, ale obniżona odporność to prosta droga do położenia się w łóżku z gorączką. Co gorsze, nie ma kto wtedy odwieźć zdrowych już dzieci do przedszkola.
Potrzebujesz więcej dowodów, czy pójdziesz wreszcie umyć te ręce?