Polska szkoła to "śmiech na sali". Nauczycielka opowiedziała, jak wygląda jej dzień pracy

Nauczyciele są trybikami w systemie do wymiany
Polska szkoła, mimo licznych reform i deklaracji Ministerstwa Edukacji Narodowej o poprawie jakości edukacji, wciąż funkcjonuje na zasadach wzorowanych na XIX-wiecznym modelu pruskim. To model, który nie nadąża za współczesnymi potrzebami uczniów, rodziców i nauczycieli.
Co więcej, w obliczu coraz bardziej widocznych problemów, system staje się raczej "śmiechem na sali", o czym otwarcie mówi wielu pedagogów. Takie zdanie wyraziła nauczycielka z Torunia, Violetta Kalka, w rozmowie opublikowanej w bydgoskim oddziale portalu "Wyborcza", której słowa obiegły środowiska nauczycielskie i rodzicielskie.
Według Kalki polska szkoła to już nie jest pruska maszyna do kształcenia, ale odwrotność tego systemu. Opowiadała w rozmowie, że rodzice robią, co chcą, dzieci są zwolnione z odpowiedzialności, a nauczyciele tylko się oglądają, skąd tym razem dostaną. Na jej słowa odpowiedzieli licznie inni nauczyciele, więc portal postanowił opublikować ich wypowiedzi.
Pojawił się też list anonimowej polonistki, który "Wyborcza" opublikowała w całości. Z perspektywy jego autorki szkoła przypomina coraz bardziej scenariusz komedii, gdzie rzeczywistość nie ma nic wspólnego z realnym procesem edukacyjnym.
Absurdalne zasady i brak odpowiedzialności
Nauczycielka języka polskiego opisuje swój dzień pracy jako przykład absurdów, które są na porządku dziennym w polskiej edukacji. Jednym z najpoważniejszych problemów jest podejście do nauczania indywidualnego, które w wielu przypadkach jest przyznawane bezrefleksyjnie.
Uczniowie mogą korzystać z nauczania indywidualnego, mimo że nie logują się na zajęcia, nie uczestniczą aktywnie, a ich frekwencja nie zawsze przekracza 60 proc. W konsekwencji nauczyciele, zamiast prowadzić merytoryczne lekcje, zmuszeni są do bezczynnego czekania na uczniów, którzy na zajęciach online się nie pojawiają.
Albo walczą z ich brakiem zaangażowania, co przyczynia się do dalszego osłabienia poziomu nauczania. Z kolei w klasach liczących po 30 uczniów, nauczyciele muszą walczyć z podstawowymi trudnościami organizacyjnymi – od logowania się do systemów elektronicznych po upominanie o schowaniu telefonów.
"[...] rodzice by chcieli, żeby 'więcej pisali'. Zaczynamy temat. Nie notują, bo nie mam prawa oceniać zeszytu, nie mają podręczników, bo nie mogę wstawić jedynki czy minusa za ich brak. Ratuje nas podręcznik elektroniczny wyświetlany na ekranie" – opowiada w wiadomości polonistka. To tylko jeden z przykładów podanych przez kobietę na to, jak system, który ma być edukacyjny, w rzeczywistości stał się chaotyczny i mało efektywny.
Zakuć, zdać, zapomnieć
Sytuacja uczniów również nie jest łatwa. Dzieci traktują szkołę jako przymus, a nie miejsce, gdzie uczą się i rozwijają. W liście opublikowanym we wspomnianym portalu polonistka podaje przykład uczniów przygotowujących się do matury, którzy zamiast poważnie podchodzić do nauki, proszą nauczyciela o przypomnienie im zagadnień z "Wesela". Widać, że traktują lekcję jako pretekst do wyciągnięcia telefonu i udawania, że słuchają nauczycielki.
Dziś w szkole większość uczniów wyznaje zasadę: "zakuć, zdać, zapomnieć" i ma totalnie gdzieś to, że nauczyciel z pasją chciałby ich faktycznie czegoś nauczyć. Pedagodzy w takiej rzeczywistości stają się bardziej wykonawcami formalności niż osobami odpowiedzialnymi za rozwój intelektualny uczniów. Nie zainteresują bowiem nikogo tematem, jeśli ze strony uczniów nie uzyskają choćby minimalnego zainteresowania.
Polonistka opisuje też to, jak wiele czasu w szkole marnuje – mimo prowadzenia zajęć, nikt jej nie słucha, nie szanuje jej pracy, opuszczając zajęcia. Takie są realia pracy w szkole: większość uczniów w ogóle nie docenia tego, że chce się im coś przekazać. Chcą tylko przyjść (albo i nie), mieć "odhaczoną" obecność i wyjść bez większych problemów.
Jak napisano w artykule "Wyborczej": "[...] praca nauczyciela polskiego dziś coraz bardziej przypomina walkę. Uczniowie czytający, zadający mądre pytania, chętnie dyskutujący, to już rzadkość. Rodzic, który doceni to, że z dzieckiem się rozmawia, poszerza mu horyzonty, to już w ogóle unikat".
Zmarnowane szanse na realną zmianę
Pomimo wielu głosów krytycznych ze strony nauczycieli i pedagogów, zmiany w polskiej szkole są ograniczone. Władze wciąż nie podejmują konkretnych działań mających na celu poprawę jakości nauczania, choć wiele rzeczy MEN w mediach obiecuje. W cytowanym przez "Wyborczą" liście polonistka wyraziła frustrację, m.in. dotyczącą tego, że brakuje regulacji o zakazie korzystania z telefonów komórkowych podczas lekcji, które w znaczący sposób zakłócają proces edukacyjny. Jednocześnie klasy liczące po 30 osób sprawiają, że indywidualne podejście do ucznia staje się praktycznie niemożliwe.
Wszystko to skutkuje wrażeniem, że w polskiej szkole coraz mniej liczy się rzeczywiste przekazywanie wiedzy, a coraz więcej biurokracji, organizacji i uciążliwości administracyjnych, które tylko zaburzają proces nauczania. Kończy się więc tak, że nauka polega wyłącznie na przygotowaniu uczniów do zdania egzaminów i wypchnięcia ich ze szkoły bez praktycznej wiedzy. W takim chaosie trudno mówić o realnym rozwoju uczniów i nauczycieli.
Polska szkoła, z wieloma swoimi absurdami, wydaje się być coraz dalej od prawdziwego nauczania i zarażania uczniów ciekawością świata. Nauczyciele i uczniowie są coraz bardziej sfrustrowani, a system wciąż funkcjonuje na zasadach sprzed ponad stu lat. Co gorsza, nikt nie robi nic, aby te problemy rozwiązać. Zamiast prawdziwej reformy, mamy do czynienia z pozornymi zmianami, które nie rozwiązują podstawowych trudności w pracy nauczycieli. W tej sytuacji zarówno nauczyciele, jak i uczniowie tracą szansę na rozwój i jakąkolwiek satysfakcję z nauki i nauczania.
Źródło: bydgoszcz.wyborcza.pl
Czytaj także: https://mamadu.pl/193655,nauczyciele-4-dniowy-tydzien-pracy-to-blad-taka-reforma-zle-wplynie-na-nauczanie