Intensywne rodzicielstwo niszczy matki od środka. Po czyjej stronie leży wina?
Współczesny świat niczym nie przypomina tego sprzed 30. lat. Pęd, pośpiech i chaos towarzyszą nam na każdym kroku. Są obecne niemalże w każdym momencie naszego życia. Poczynając od porannej pobudki, na wieczornej kąpieli kończąc. Jest szybko, intensywnie i wymagająco. No i mamy tego efekty.
Robię to dla ciebie
Matka. Dawniej: orędowniczka domu spokojnie krzątająca się po kuchni, wieszająca pranie na sznurkach na świeżym powietrzu, a wieczorem dziergająca sweter na drutach. Obecnie: doskonale zaprogramowany robot, który pełni rolę kucharki, praczki, sprzątaczki, taksówkarki, animatorki i organizatorki wolnego czasu. Najlepiej dwa zadania jednocześnie, by nie tracić czasu i nie robić sobie zaległości.
Przed narodzinami dziecka z największą precyzją wybieramy wózek, fotelik samochodowy, łóżeczko, a czasami i monitor oddechu. Koncentrujemy się na szczegółach, detalach. Czytamy, szukamy opinii, by przypadkiem nie popełnić jakiegoś błędu.
Po narodzinach dwoimy się i troimy, by nasze macierzyństwo w jak największym stopniu przypominało to, jakie kreują media społecznościowe. Ma być słodko, bajecznie i w kolorach tęczy. Potem przychodzi czas na przedszkole, szkołę i szereg zajęć dodatkowych. Najlepiej sport i dwa języki.
Socjal media stwarzają wyidealizowany obraz rodziny, a tym samym wywołują u rodzica (najczęściej matki) ogromne poczucie presji. Intensywne i nierealne wymagania sprawiają, że wpadamy w pułapkę intensywnego rodzicielstwa. Staramy się złapać wszystkie sroki za ogon, ale nie zastanawiamy się, jakim kosztem. Całkowicie i w 100 proc. angażujemy się w życie swoich dzieci.
Koncentrujemy się na nich, wszystko robimy z myślą o nich i co najsmutniejsze, całkowicie zapominamy o sobie.
Padam, bo nie mam sił
Początkowo jakoś dajemy radę. Po zarwanych nocach ratujemy się mocną kawą. W ciągu dnia włączamy najwyższy bieg i dajemy z siebie wszystko. Jednak z każdym kolejnym tygodniem, miesiącem i rokiem, coraz bardziej opadamy z sił.
A kiedy siadamy, by odpocząć i złapać oddech, rodzi się w nas poczucie winy. Nie dajemy sobie przyzwolenia na spokojne wypicie kawy i jedzenie kawałka kruchej szarlotki. Przecież nie mamy czasu, tyle jest do zrobienia.
W końcu nie dajemy rady, wypalamy się i przestajemy czerpać radość z tego, o czym kiedyś tak bardzo marzyłyśmy. Macierzyństwo nie ma już pastelowych kolorów, a ciemne barwy, które kojarzą nam się wyłącznie z pracą, zmęczeniem i poświęceniem.
Po czyjej stronie leży wina? Tu nie ma żadnych wątpliwości. Winne są matki, które na siłę i zupełnie niepotrzebnie dążą do perfekcji. Kobiety, które myślą, że intensywne rodzicielstwo jest ścieżką, którą warto podążać. Dzieci nie są niczemu winne. A wręcz przeciwnie, one też są poszkodowane, bo w ich głowie coraz częściej zaczyna pojawiać się pytanie: "Gdzie jest moja uśmiechnięta mama? Tak bardzo za nią tęsknię i jej potrzebuję".
Zwolnij, proszę i pomyśl też o sobie. Przecież doskonale wiesz, że szczęśliwa matka, to uśmiechnięte dziecko.
Czytaj także: https://mamadu.pl/189947,w-tym-kraju-dzieci-i-matki-przeszkadzaja-wystarczy-wejsc-do-autobusu