Wycieczki szkolne są nie tylko okazją do integracji i odpoczynku, ale też ważnym elementem edukacji. Można się na nich nauczyć współpracy, odpowiedzialności i organizacji. Niezależnie od tego czy są to wyjazdy jednodniowe, czy dłuższe, zawsze budzą w dzieciach mnóstwo emocji. Jak się okazuje, emocje (i to niekoniecznie pozytywne) udzielają się też rodzicom.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wycieczki szkolne na dobre się rozpoczęły. Jedni uczniowie już wrócili z dalekich wypraw, a drudzy dopiero się na nie szykują. Na czas pełen przygód, wyzwań i integracji uczniowie czekają z ogromną niecierpliwością. Nauczycieli z kolei przepełnia ciekawość i chęć poznania swoich podopiecznych z drugiej, mniej oficjalnej strony.
Brak organizacji i komunikacji
"Moja córka poszła w tym roku do drugiej klasy podstawówki. Za kilka dni wyjedzie na swoją pierwszą wycieczkę klasową. W sumie to nie wiem, dlaczego w pierwszej klasie taki wyjazd nie został zorganizowany. Ale nieważne.
Nauczycielka zabiera uczniów do zoo i oceanarium. Pomysł fajny, ale to niemalże na drugim końcu Polski. Tak w przenośni oczywiście, bo jak sprawdziłam, to dzieciaki mają do przejechania około 150 km w jedną stronę. Jakieś 2,5 godziny jazdy autokarem. Wyjeżdżają rano, a wracają około 19.
Niby wszystko ładnie i pięknie, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że sytuacja nie przedstawia się tak kolorowo. Julka tego dnia ma o 15 zajęcia z angielskiego a o 17.30 tańce. I od razu dodam, że płacę za miesiąc z góry i nikt mi kasy za jej nieobecność nie odda, a koszty nie są małe.
Ta nieszczęsna wycieczka koliduje z zajęciami dodatkowymi, które w moim odczuciu są ważniejsze niż jakieś rybki, słonie i żyrafy. Za wycieczkę też już zapłaciłam i odwołać nie mogę. W sumie gdybym nawet miała taką możliwość, to i tak bym tego nie zrobiła. Co poczułoby moje dziecko? Nawet nie chcę o tym myśleć.
Koniec końców jestem zła, bo o terminie wycieczki dowiedzieliśmy się z wiadomości elektronicznej. Przeczytałam w biegu, pospiechu i nawet nie skojarzyłam, że to ten dzień, w którym Julcia ma zajęcia dodatkowe. Kasa przepadnie, no bo przecież nikt mi za to nie zwróci.
Gdyby termin wycieczki został poruszony na zebraniu klasowym, od razu bym zareagowała i wyraziła sprzeciw. Skojarzyłabym fakty i nie dałabym się zrobić w balona. Ale tak to jest, jak wszystkie sprawy załatwia się przez ten nieszczęsny dziennik elektroniczny".
Nieuzasadnione pretensje
Każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie, mama Julki także. Jednak w naszym odczuciu posunęła się o pół kroku za daleko. Faktem jest, że zajęcia dodatkowe córki przepadną i że nikt nie zwróci jej za nie pieniędzy. Jednak niemożliwe jest, by tak dopasować termin i godziny wyjazdu, by każdy z rodziców był usatysfakcjonowany i zadowolony.
W klasie uczniów jest zapewne około 20. Przypuszczam, że przynajmniej połowa uczęszcza na różnego rodzaju zajęcia dodatkowe, które odbywają się w różne dni i o różnych godzinach. Tym razem "padło" na Julkę, jej angielski i tańce, innym razem ktoś inny będzie "poszkodowany".
Może warto odpuścić, zrobić krok w tył i spojrzeć na pewne kwestie z innej perspektywy?