Sytuacje, w których znajdują się matki, często są nie do pozazdroszczenia. Wszak nie bez powodu tyle mówi się o trudach macierzyństwa. Nieprzespanych nocach, kolkach, ząbkowaniu, a potem o wszelkiego rodzaju buntach, sprzeciwach i sklepowych histeriach. Za niekomfortowe sytuacje, nerwy i łzy płynące z bezradności podobno odpowiedzialne są dzieci. Niekiedy – z pewnością. Ale czy zawsze? Śmiem wątpić. Zapraszam na przejażdżkę autobusem.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– To macierzyństwo byłoby nawet fajne, gdyby nie te wszystkie płacze, nieustanne wybrzydzanie i marudzenie – usłyszałam od koleżanki, której dziecko (podobno) daje nieźle w kość. Ale czy wtedy byłaby to prawdziwa relacja, szczera historia? Czy podkoloryzowana bajka, która ukrywa negatywne, ale jakże potrzebne emocje?
Dziecko – ono nie jest niczemu winne
Matki doświadczają wielu nieprzyjemnych i niezrozumiałych sytuacji, na które nie są gotowe. Słyszą słowa i widzą rzeczy, których się nie spodziewały. Ale dlaczego? Przecież coraz częściej i coraz więcej mówi się o emocjach. Tych pozytywnych i negatywnych, tu podział nie ma znaczenia, bo każde emocje są potrzebne i ważne.
– Będziesz miała swoje dziecko, to zobaczysz. Wtedy pogadamy – do dziś pamiętam te słowa. Słowa, które niejednokrotnie powtarzały mi znajome/koleżanki/kuzynki, które mierzyły się z trudami macierzyństwa. Po części wierzyłam, może trochę się bałam, ale głównie żyłam nadzieją, że nie będzie tak źle. Miałam rację. Jestem matką, która z pokorą i wewnętrznym spokojem przyjmuje to, co dają mi dzieci. Śmiech, radość, złość, bunt i histerie.
Przytulam, wspieram, jestem. Staram się nie oceniać i nie dać ponieść negatywnym emocjom. Wiem, że dzieci nie są niczemu winne. Są małe, niedoświadczone, często bezbronne. Nie mają złych intencji, nie chcą wyrządzić nikomu krzywdy. Starają się, ale czasami im nie wychodzi. To ich wina? Absolutnie nie. A zatem czyja? Dziś stwierdzę, że otoczenia. I mam na swoje słowa niezbite dowody.
Wsiądź do autobusu
Kilka dni temu wsiadłam do autobusu. Miałam do przejechania cztery przystanki. Nie więcej jak 10 minut. Nie byłam sama, a z niespełna rocznym dzieckiem w wózku. Przyznaję, że nie była to dla mnie komfortowa sytuacja, ale wyjścia nie miałam. Zdążyłam przed godzinami szczytu, autobus nie był przepełniony, ale wszystkie miejsca siedzące były zajęte.
Wjechałam wózkiem i stanęłam na wyznaczonym miejscu (tym dedykowanym matkom z wózkami). Razem ze mną weszła do autobusu kobieta z takim 3-letnim chłopcem. Maluch stanął, złapał się drążka. Matka trzymała w jednej ręce torby z zakupami, a drugą próbowała trzymać i siebie i synka. Od razu dostrzegłam, że nie jest im łatwo. Autobus ruszył, a chłopiec na pierwszym zakręcie o mało się nie przewrócił.
Spojrzałam na podróżnych, którzy siedzieli przy chłopcu, ale ich miny były chłodne, wręcz zimne i obojętne. Kobieta miała na moje oko nie więcej jak 40 lat, a chłopak obok niej siedzący tak około 12. Siedzieli wygodnie i nawet chyba przez myśl im nie przeszło (ani nikomu innemu), by temu małemu ustąpić miejsca.
Przy ostrym hamowaniu przed światłami, maluch uderzył się główką w metalową rurkę, której się trzymał. Zaczął płakać.
– Przepraszam, czy mogłaby pani ustąpić miejsca mojemu synowi? Byłabym bardzo wdzięczna – zapytała mama kobietę siedzącą obok.
Ta spojrzała przeszywającym wzrokiem, aż ja poczułam ciarki na ciele.
– Ja jadę dużo przystanków i na pewno tyle stać nie będę – powiedziała i odwróciła wzrok w drugą stronę. Matka zaniemówiła.
Nie mogłam dłużej patrzeć na tę obojętność i znieczulicę. Stałam obok, dlatego wtrąciłam swoje trzy grosze.
– A może ty ustąpiłbyś chłopcu? – zapytałam chłopaka siedzącego obok.
– Mój syn nikomu ustępować nie będzie. Niech pani zajmie się lepiej tym dzieckiem w wózku, bo jeszcze zaraz nam tu na cały autobus będzie się darło – usłyszałam.
Zaniemówiłam, wręcz zamarłam. Matka tego małego chłopca spojrzała się na mnie smutnym wzrokiem, który przepełniony był bezradnością, niezrozumieniem i goryczą. Mieszanką negatywnych uczuć. Rozumiałyśmy się bez słów.
I właśnie wtedy w mojej głowie pojawiła się złota, a może czarna myśl: "To nie dzieci sprawiają, że macierzyństwo jest trudne, a społeczeństwo, które nawet nie kiwnie palcem, by matce w potrzebie pomóc". Przykre, ale prawdziwe.